„U nas w Bieszczadach to żmije bardziej potrzebne, niż turyści”

Tekst
Blog|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Terapeutka Gaja

Jako „nieułożony” do końca przywódca stada, zostałam na chwilę sama w Dolistowiu – bez mężczyzny, bez samochodu za to ze stadem psów, w którym obecnie znajdują się jedynie dwa osobniki: suka Dara – 12 miesięcy i trzyletni Berdo. Wydawać by się mogło, że dwa psy to żadne stado. Sumując jednak energię, temperament i cechy ras tych obojga, dodając do tego moją własną osobowość, mamy z tego niezły galimatias.

Wzięłam się za prace gospodarskie – przekopywanie wiosenne grządek, sianie trawy, sadzenie krzewów i inne porządki w obejściu. Psy towarzyszyły mi cierpliwie nawet wówczas, gdy przekopywałam tunel z korzeniami w zagajniku. Dara z radością dołączyła do kopania jamy. Cóż za radość – jej i moja.

Gdzieś w samo południe, gdy Caryńską przesłaniały akurat chmury, wybrałyśmy się na spacer. Po krótkiej chwili Dara skacząc radośnie i jednocześnie czujnie podnosząc ogon, próbowała mnie o czymś zaalarmować. Skakała żwawo wokół istoty niezidentyfikowanej, poruszającej się w trawie a w komunikacji ze mną używała werbalnego języka. Było to nietypowe szczekanie, niższe, niż zazwyczaj, gardłowe i trochę nerwowe – odgłos nie znany mi dotychczas z palety możliwości naszej suczki. Usłyszawszy je, powoli zbliżyłam się do psa i naziemnego UFO zachodząc w głowę, cóż takiego mogła ujrzeć. Wiedziałam, że nie może to być ani żaba, ani ropucha, tym bardziej rzekotka czy jaszczurka. Z nimi wszystkimi nasze psy miały już do czynienia. Podeszłam bliżej a moim oczom ukazał się taki oto obrazek. Na otwartej, osłonecznionej przestrzeni, w trawie, pełzała niespełna metrowa zygzakowata żmija (srebrna) a tuż nad nią Dara o zaskoczonej, choć nie przerażonej psiej minie. Zdawało się, że mówi coś w rodzaju:

– No baw się ze mną, proszę….

aby po chwili dodać

– Jesteś bardzo interesująca, ale trochę się Ciebie boję, instynkt moich przodków mówi mi, że możesz mi zrobić krzywdę…

Po krótkiej chwili pochylając jeszcze niżej tułów i przekrzywiając swój zdziwiony łebek, Dara jakby mówiła:

– Ależ Ty jesteś piękna…Kim jesteś? Pobawimy się razem?

Po tej krótkiej rozmowie ze żmiją, moja podopieczna spojrzała w górę szukając we mnie akceptacji do swych zabaw.

Myśląc o ogromnym stresie żmii i wiedząc, że za chwilę ta próba zabawy skończy się tragedią, spróbowałam przemówić rozsądnie do mojego psiego podopiecznego używając chwiejnego autorytetu osobnika Alfa

– Dara zostaw!

Ona ani drgnęła. Sądząc po jej postawie, nie zamierzała opuścić swego posterunku.

– Dara, Do mnie!

Owszem, zerknęła na mnie, ale żmija okazała się dużo ciekawsza, niż ja.

Niestety mój autorytet został zdruzgotany a ja zignorowana zupełnie. Z tym samym komunikatem głosowym zwróciłam się do starszego (mając nadzieję równocześnie, że mądrzejszego Berdo)

– Berdo do mnie!

Na szczęście starszy wiekiem i z pakietem doświadczeń żmij na karku, posłuchał mnie a resztki mojej ludzkiej godności zostały uratowane. Gdy wobec Dary język werbalny poniósł fiasko, spróbowałam psiej mowy ciała, która zwyczajowo działa bez zarzutu. Energicznie i dumnie odwróciłam się od psów oraz zygzaka i zaczęłam się oddalać w kierunku domu. Owszem, Berdo podążył za mną, ale Dara została na miejscu. Ambicja ambicją, ale niestety obok nas w najlepsze trwał taniec dwojga: milusińskiego psa pochylającego się coraz niżej nad żmiją i dostojnej, jadowitej żmii , która kilkukrotnie przyjmowała pozycje do ataku.

Dla tych którzy nie wiedzą, wspomnę , że żmija w sytuacji zagrożenia zwija tylną część tułowia wraz z ogonem w taki francuski obwarzanek i staje na tych kręgach unosząc swój płaski łebek do góry i wysuwając co rusz język z jadem. W tym samym czasie wydaje z siebie coraz częstsze syknięcia, które właśnie były słyszalne przez naszą trójkę. Majestatyczna i wściekła żmija wykonała kilka ostrzegawczych ruchów, które tylko ja zinterpretowałam jako komunikat

– Miałaś ostatnią szansę na odejście…..jeszcze raz podejdziesz a się doigrasz, nie boję się ciebie czworonożne monstrum!

Dara w swym bydlęcym zachwycie nad nową przyjaciółką, nie dostrzegając potęgi zagrożenia, nadal padała na cztery łapy zniżając przednią część tułowia i zachęcając do tego aby żmija się poruszyła,

Dara jakby mówiła:
– No zrób coś dziwny stworze, chodź tu bliżej, chcę Cię poznać; wydajesz mi się taka interesująca

Na co sfrustrowana żmija odpowiedziała jednym słowem i gestem

– Proszę uprzejmie i szybkie wbicie ząbków centralnie w pysk Dary.

Dara fuknęła, otrzepała swój uroczy pyszczek. Zdziwiona spojrzała na mnie. Moja dalsza z nią dyskusja nadal nie miała szansy. Próbowałam wszystkich znanych behawioralnych sztuczek, pracowałam ze swoją energią, aby uznała mnie za zrównoważonego i mądrego przewodnika stada, ale na próżno. Miałam nadzieję, że odejdzie z potencjalnego miejsca zbrodni, zanim tym miejscem się stanie. Sytuację utrudniał fakt, że Dara chwilę wcześniej w zabawie z bratem, zgubiła obrożę. Pozostało mi kilka wyjść: włożyć dłoń w mikroskopijną przestrzeń między okrągłym psem Dary a wąskim łepkiem wściekle syczącej żmii ryzykując, że dla tej ostatniej stanę się agresorem numer dwa. W ten sposób – chwycić grubą i miłą sierść Dary i zanieść ją do domu. Zważywszy, że urocza sunia waży kilkanaście kg i ten fakt stanowiłby kłopot. Mogłabym też spróbować przenieść żmiję w inne miejsce. Próbowałam też ponownie ignorować niepożądane zachowanie mego pupila i odchodzić poza pole jej widzenia (i tym razem bez skutku). Wszystkie wcześniejsze rozwiązania wiązały się z szansą na kolejne ukąszenia Dary, mnie i osłupiałego Berdo.

Widząc poprzednią scenę z tyłu z nad żmii, wydawało mi się, że pełzający zygzak nie ukąsił psiaka albo ukosił „na sucho” – ostrzegawczo, bez jadu, jak im się zdarza choć miała pełne prawo do szalonego ataku. Ja na jej miejscu zrobiłabym to na pewno.

Infantylna i ufna w swym zachowaniu Dara, postanowiła teraz gonić żmiję, bo do tej właśnie ucieczki próbowała skłonić ją przez dziesięć minut.

Spoglądając na mnie zaszczekała:

– Patrz Edzia! Rusza się, ona naprawdę się rusza!….Uauu!….Uwaga! Ona nie ma nóg….Zgłaszam komunikat – ona nie ma kończyn, ale pełza….pełza….

Goniła szalona żmiję do momentu, aż jakimś cudem nie ryzykując zanadto ukąszenia mnie samej, udało mi się niesfornego psiaka odizolować od jej pełzającej towarzyszki. Trwało to o wiele dłużej, niż powinno.

Kilkanaście minut później po powrocie do domu, rozmawiając z Pavlem przez telefon, opowiadałam z mieszaniną niezdrowych emocji, adrenaliny połączonych z beztroską o konfrontacji tego udomowionego zwierzaka z dzikim zygzakiem…..Postawiona przez niego do pionu uświadomiłam sobie, że może jednak doszło do realnego ukąszenia. Podeszłam do Dary, która właśnie chowała się pod stołem (oznaka odsunięciaa się od stada w przypadku choroby) i zaczęłam oglądać jej pysk. I cóż ujrzałam: na nim dwie dziurki z których sączyła się krew. Natychmiast zorganizowałam akcję ratunkową. Miałam niespełna godzinę na udzielenie jej pomocy. Największe zagrożenie to potencjalne uduszenie gdy opuchlizna schodzi coraz niżej do tchawicy.

Do weterynarza 20 km, nie mam samochodu, telefony znajomych nie odpowiadają….

Po dziesięciu minutach dzięki przyjaciółce (Danusiu – bardzo Ci dziękuję za natychmiastowa pomoc i użyczenie mi auta) dotarłam na miejsce. Gdy Darę wprowadzałam do samochodu, jej lewa część pyska była już dwukrotnie większa, niż zwykle a ona nie była w stanie utrzymać łba równo. Poruszała się jak strapiona kobyła a nie jak przystało na jej psi gatunek. W mig uleciała gdzieś dumna postawa i urok suczki. Został zaś chory, nieco osowiały kłębek sierści spod którego spoglądały na mnie smutne oczy.

Udało się. Pomoc została udzielona na czas. Surowica i antybakteryjny środek (na wszelki wypadek, gdyby żmija nieco wcześniej skonsumowała jakiegoś chorego gryzonia) zostały podane…

A my po całodniowej przeżyciach wróciłyśmy we dwie do Berda….
Wieczorem nasze stado powiększyło się o mężczyznę.

I taka mnie naszła myśl…..Nigdy nie zostawaj sama bez samochodu w Bieszczadach.

Morał dodatkowy: Miej obok siebie zawsze człowieka – realistę i dobrą przyjaciółkę.

P.s.

A gdyby komuś się wydało, że głupi jest pies, to zapewniam, że nie. Głupi bywa w takich sytuacjach jedynie człowiek.

Gdyby zaś wśród czytelników znaleźli się tacy, którzy uznają to wydarzenie jako znęcanie się nad dzikimi zwierzętami (mam na myśli żmiję), to przyznaję, że jestem w pełni odpowiedzialna tuż za moim psem za stres będący jej udziałem (patrz wyżej: samokrytyka „głupi człowiek”). Jednak nie przeganiałam jej z jej terytorium, nie znęcałam się nad nią ani tym bardziej nie pozbawiłam jej życia, jak to czynią niektórzy. Zaryzykowałam ukąszenie siebie lub psa nieustająco wierząc i czując to, że to ja w Bieszczadach jestem tylko gościem. A gdy Dara to zrozumie, będzie już tylko lepiej.

– Co to?

– Turysta. Żmija go ugryzła.

– Uuu! To niedobrze! Gdzie pana ucięła?

– W palec.

– No to widzę, że nie w dupę, ale pytam w jakim miejscu, nad potokiem?

– Aaa, na łące, nad tym, co to się nazywa panie, na połoninie.

– Gdyby to było nad potokiem, to mógłby być padalec, to wtedy po strachu. Na pewno żmija?

– Na pewno, zabiłem ją.

– UUU. Toś Pan dwa głupstwa strzelił za jednym razem.

– Błagam Pana, na pogotowie.

– Siadaj Pan. Pierwsze primo; żeś Pan namiot na połoninie rozbił. Przecie słoneczko grzeje, zwierzątko lubi sobie łeb ogrzać na południowym stoku. Drugie primo, żeś Pan ją zabił.

– Jadowitą żmiję?

– A jaka ma być? Nie jadowita? Już Pan Bóg wiedział dobrze dlaczego i po co ją zrobił. Jakbyśmy to wytrzymali bez żmij

– Panowie, róbcie coś!. Może macie jakieś zastrzyki z surowicy?

– Panie, u nas nic nie ma, toż przecież przed sezonem.

(…) -No widzisz pan, sam pan mówisz, że nie wie co to jest żmija, a za kamień łapie i po łbie tłucze.

– Panie, błagam pana!

– A kto, kto myszy w polu rąbie, co? A szczury, a krety? To mówię panu, u nas w Bieszczadach to żmije bardziej potrzebne niż turyści. To mówię panu wprost!

(„Wolna sobota” – cyt. z filmu Leszka Staronia 1977r, na podst. opowiadania Jerzego Janickiego pod tym samym tyt.)

Edzia – Bosonoga z Doliny Sanu, kwiecień 2015r.

Zdjęcia użyte w opowieści pochodzą z różnych spacerów, nie z pamiętnego dnia walki ze żmiją. Niestety realne fotografie ilustrujące to zdarzenie, zostały utracone. Pozostaje więc wierzyć Wam w prawdziwość tej historii, bo miejsca i czas nie są przypadkowe, a podobieństwo osób i psów do tych w realu – zamierzone.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Opowieści o zwierzakach czas zacząć
Następny wpis
Wśród Bieszczadzkich Aniołów