W kwitnących sadach nadal jest życie…
Tytułem wyjaśnienia. Pisałam ten tekst wczesnym latem a za oknem – późna jesień, zatem gdy mówię o przetworach z jagód, jest to szczera prawda, a gdy twierdzę, że za oknem jest gorąco, to właśnie tak jest a ściślej – było.
Zatem na początek kilka definicji:
Tożsamość kulturowa – „jedna z odmian tożsamości społecznej (zbiorowej).
Względnie trwała identyfikacja grupy ludzi i pojedynczych jej członków z określonym układem kulturowym tworzonym przez zespół idei, przekonań, poglądów, z konkretnymi zwyczajami i obyczajami oraz z danym systemem aksjologicznym i normatywnym. Zbiór wierzeń i zachowań, wspólny język, który odróżnia grupy etniczne od siebie i od kultury dominującej”
„Identyfikacja powinna umacniać wewnętrzną jedność grupy i stanowić o jej „differentia specifica”. – Wikipedia
Bieszczady – zachodnia część Beskidów Wschodnich (Karpaty Wschodnie), między Przełęczą Łupkowską ( a Przełęczą Wyszkowską. Najwyższy szczyt Bieszczadów to Pikuj (1405 m n.p.m., na Ukrainie) zaś na terytorium Polski – Tarnica (1346 m n.p.m.). Bieszczady dzielą się na Zachodnie (po str. polskiej, słowackiej i ukraińskiej) oraz Wschodnie (na terenie Ukrainy).
Bojkowie – „grupa etniczna górali mieszanego pochodzenia: rusińskiego i wołoskiego, zamieszkująca Karpaty Wschodnie od Wysokiego Działu w Bieszczadach na zachodzie, do doliny Łomnicy w Gorganach. Na zachodzie sąsiadowali z Łemkami, na wschodzie z Hucułami.
Język Bojków jest jednym z dialektów języka rusińskiego, z wielkim wpływem języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, a także wpływami języków: polskiego, słowackiego, węgierskiego i rumuńskiego.”
Demonologia – to nic innego, jak nauka o demonach – dział religioznawstwa i teologii, którego przedmiotem badań są demony – istoty oraz siły, które funkcjonują pomiędzy bogami a ludźmi.
To w telegraficznym skrócie.
Wreszcie na rynku księgarskim pojawiła się pełna, obszerna pozycja etnograficzna pokazująca badania nad kulturą Bojków oraz Łemków wskazująca na różnice geograficzne i kulturowe pomiędzy Hucułami a tymi dwiema pierwszymi grupami. A do tego książki wydane w postaci albumów, co zrozumiałe z pewnością lepiej się sprzedają. Autorowi P. Andrzejowi Karczmarzewskiemu i wydawnictwu Libra dziękuję serdecznie. Gdy tylko ciepłe jeszcze niczym bagietki z najlepszej piekarni, pojawiły się na mojej półce wczorajszej nocy, nie zagrzały tam długo miejsca, bo pomimo braku czasu, na czytanie znalazłam go natychmiast. Spośród czynności gospodarskich, opieki nad stadem ludzko – psim, z dłońmi zabarwionymi jagodami (jeszcze przedwczorajszej nocy pławiły się one w 20 kg powideł), zmęczone powieki po całodniowej podróży skądś dokądś, wzmocniłam naparem ze świetlika, a potem kolejną zieloną herbatą …..i przeniosłam się do krainy nie koniecznie miodem i mlekiem płynącej, ale na pewno wypełnionej dusiołkami, wampirami i innymi magicznymi stworzeniami….
Od siebie jeszcze powiem, że jeśli kogoś tematyka Bojków zainteresuje, warto sięgnąć po Ossendowskiego, Kolberga i Reinfussa i paru innych autorów współczesnych. A na deser coś co łączy kulturę starosłowiańską z Bojkami „Bestiariusz Słowiański” Pawła Zycha i Witolda Vargasa.
Sama mapa na wklejce Stanisława Krycińskiego ułatwiła mi po raz kolejny odnalezienie się w duchach przeszłości. A zatem dla wszystkich zainteresowanych, wieś Dwernik leży z p
ewnością w strefie historycznej kultury Bojków. Upraszczając na południe od głównego łuku Karpat, już za Wołowcem to kraina Rusinów. Ulicz na Słowacji, od Wetliny po str. Polskiej aż po Grybów i niemal Stary Sącz to kraina Łemków. A poniżej Stanisławowa po obu stronach Karpat aż po rzekę Bystrzycę, spotkać mogliśmy Hucułów.
I z tak uporządkowaną geografią w głowie, z zachwytem oglądałam znane mi już z innych publikacji i te nieznane fotografie Bojków i Łemków….Podziwiałam świąteczne i codzienne
stroje i zniszczone na kamiennych drogach, spracowane stopy wiejskich kobiet.
Moim celem nie jest bynajmniej streszczanie książki P. A. K. Chętni z pewnością ją zakupią a pozostałych zapraszam do Dolistowia, do mojej skromnej biblioteki.
Spośród obszernego bogactwa kultury Bojków, zafascynował mnie świat prymitywnych wierzeń i szamańskich obrzędów spójnych z mitologią starosłowiańską i chętnie podzielę się z Wami świeżo nabytą wiedzą. Od razu usprawiedliwię się, że informacje j. n. pochodzą z kilku źródeł i nie należy ich traktować jako czysto naukowe dywagacje, o czym łatwo się będzie przekonać już za chwilę.
Zauważyłam, że grupa wszystkich baśniowych stworzeń, z którymi żyli na co dzień nasi przodkowie była dość znaczna i zastanawiam się niejednokrotnie jak oni wszyscy mieścili się w swych kurnych chatach. Musiało im być dość ciasno.
Skrzaty wodniki, rusałki, kocmołuchy, biesy, baby anioły, gnieciuchy, nocnice, południce,gumienniki, buce to tylko część licznej sfory mieszkańców chat. Zauważyłam, że choć większość z nich miały swój negatywny wpływ na życie mieszkańców wiosek i wpływały na dezintegrację osobowości poszczególnych osób, to jednak ich istnienie w sposób bardzo sprytny pozwalało na przesunięcie niemal pełnej odpowiedzialności za niemoralne działania człowieka na te właśnie baśniowe stworzenia pochodzące z nadprzyrodzonego świata.
Studiując temat niziołków i innych stworzeń odwiedzających kurne chaty odkryłam (co nie jest zaskoczeniem), że problemem gnębiącym ludzi najbardziej była bieda i głód. Musiano więc znaleźć łatwy dostęp do dóbr zapewniających bogactwo i zdrowie. I tak jeśli dom nagle zaczynał się bogacić, to mogło być to za sprawą chociażby Chowańca. Ten w zamian za strawę i ciepły kąt, pomagał w pracach domowych i znosił do domu różne dobra innym wyszabrowane. Bardzo łatwo było sprowadzić go do domu. Wystarczyło pierwsze złożone przez czarną kurę jajo, nosić przez dziewięć dni pod pachą, wystrzegać się kąpieli i pobożnej modlitwy i gotowe. Chowaniec powinien się w tym terminie wykluć.
Jeśli w jakimś domu czy gospodarstwie panował nieład i chaos, z łatwością można było wskazać winowajcę. Mógł nim być przecież Chochlik. Jego przeciwieństwem dbającym o ład w domu podczas nieobecności gospodarzy były znane przez wszystkich i cenione Krasnoludki. Najwięcej przyjaciół w zaświatach mieli od wieków zarówno zawodowi jak i okazjonalni pijacy. Nocnice z radością sprowadzały ich na manowce podczas powrotów z karczm. U Bojków był to Błąd który godzinami wodził pijaków i ludzi bezbożnych po manowcach tak, że kręcili się w kółko nie mogąc znaleźć drogi powrotnej do domu. Za to poważne i bezdyskusyjne alibi dla pijących stanowił Gnieciuch. Ten przemiły stwór odwiedzał we śnie nadużywających alkohol i tak mocno uciskał ich klatkę piersiową, że Ci po przebudzeniu byli niezdolni do jakiejkolwiek pracy. Jak donoszą Paweł Zych i Witold Vargas w swym „Bestiariuszu Słowiańskim”, był sposób na pozbycie się Gnieciucha, ale niewielu przed wiekami umiało, jak i również dzisiaj potrafi sprostać temu zadaniu. Otóż aby Gnieciuch nie odwiedził biednego pijaka w nocy, wystarczy wziąć święconą kredę i wokół swego łóżka namalować okrąg. Wydawać by się mogło bardzo proste, ale czy po kilku głębszych ktoś sprosta zadaniu zamknięcia koła?
Kto odpowiadał u naszych przodków za deszcz czy gradobicie? Oczywiście Płanetnicy. Widziani byli różnie. Najczęściej jako silni, muskularni mężczyźni ciągnący na linach ciężkie chmury wypełnione wodą lub gradem. Wcześniej oczywiście napełniali je odpowiednią zawartością. Płanetnicy prowadzili ciekawe życie. Lubowali się we wszelkich używkach: tytoń, tabaka, gorzałka. I ponoć dlatego nie zdarzały się w tym „zawodzie” kobiety. – ciężka, fizyczna praca (udźwignij 10 tys. ton z wodą w jednej chmurze) i ten ciągły kac nie do zniesienia. Ich zawodowe decyzje opierały się na subiektywnych ocenach. Jeśli kogoś lubili, jego gospodarstwa były oszczędzone, jeśli ktoś się naraził, długo nie czekał na gradową chmurę.
Spośród słowiańskich diabłów: Boruty, Rokity i wielu innych, na uwagę zasługuje z pewnością Hejdasz. To mój ulubiony hedonista i epikurejczyk. Iście humanistyczne podejście do życia ze sztandarem „carpe diem” na szyi. Ten prostoduszny i naiwny diabeł nie cieszył się popularnością wśród swoich współplemieńców. Dlaczego? Nigdy nikogo nie skrzywdził ani nie sprowadził na złą drogę. Przenigdy nie zmieniał swojej prawdziwej natury i paradował ponoć po łąkach wystrojony w wianek z polnych kwiatów. No więc czyż mógł być traktowany przez kogokolwiek poważnie?
Jednak były diabły już w krainie Bojków istniejące, których bano się prawdziwie. Złym duchom przewodził Bezpjatnik. Diabeł Didko przybierał często postać ludzką lub zwierzęcą. Ten pierwszy to była mroczna, niewidzialna siła, której bano się bardzo mocno. Ten Czarny Bóg przylatywał najczęściej z czarną burzową chmurą. Kto wie, może współpracował z Płanetnikami. Z pewnością musiał mieć wspólników aby sprowadzać na pola burze i piorunami zabijać ludzi.
Zdarzało się, że komuś powodziło się lepiej. Odpowiedzialność za to ponosiły często stworzenia wpadające przez komin do chaty i znoszące różne dobra. Jeśli sumienie kogoś ruszyło, to często był problem jak się pozbyć intruza wraz ze skradzionymi od sąsiadów dobrami.
Można było też podejrzewać, że nowobogaccy mają w domu „inkluza”. Był to magiczny pieniądz przyciągający do siebie inne. Aby go posiąść, wystarczyło przez dziewięć dni (niekiedy więcej) nosić pod lewą pachą monetę, najlepiej srebrną. Oczywiście nie można było w tym czasie myć się, modlić się a ostatniej nocy pójść na granice wsi i oczekiwać do północy. Śmiałek, który przetrwał próbę, mógł się wkrótce przekonać, że „inkluz” nabierał szybko mocy. Warto spróbować. Od stuleci metoda rozmnażania inkluza nie zmieniła się. Pamiętajcie tylko proszę, że zarówno Inkluza jak i Chowańca, można pozbyć się dopiero na łożu śmierci. Zatem jeśli koś przewiduje na jakimś etapie życia ascetyzm i wyzbycie się dóbr materialnych, warto z decyzją o powołaniu do życia tych przemiłych stworzeń poczekać. A nóż pojawi się jakaś inna, współczesna metoda nie koniecznie z kryminalnego świata pochodząca.
Od lat bano się rzucanych uroków oraz upiorów. Oczywiście można było zmarłym upiorom sypać w usta mak czy też czynić inne straszne rzeczy z jego ciałem. Ale nigdy nie było pewności, że nie powróci. Jak można było rozpoznać upiora. Z pewnością po czerwonej twarzy. Poza tym miał dwa serca. Problem z upiorami był taki, że o ile diabła można było przekupić, namówić go do pracy, albo w najgorszym razie własną duszę jemu sprzedać zyskując niezłe bogactwo, to upiór wg sobie znanych prawideł sprowadzał często chorobę i śmierć na wybranych. Trzeba pamiętać, że pośród tych upiorów żyli Bojkowie na co dzień a mógł być nim każdy, nawet członkowie najbliższej rodziny. To był poważny problem. Kogo obarczano winą za wszelkie zarazy? Oczywiście upiory i wilkołaki.
Dzięki upiorom, narodził się poszukiwany i pożądany zawód egzorcysty. Posiadana przez niego wiedza i stosowane obrzędy ratowały niejednokrotnie ludziom życie.
A pracy miał wiele: okadzanie grobów, łowienie wiatru, wbijanie w nieżyjących łotrów osikowych kołków i ćwiartowanie upiorów to tylko niektóre z ciężkich obowiązków.
Opowieść z Bóbrki mieszkańca Bóbrki – mego sąsiada sprzed lat.
„Jeden chłop miał trzech synów, dwóch mądrych a trzeciego głupiego. Chłop ten był wielkim upiorem. Umirając, kazał tym synom, żeby wartę przez trzy noce utrzymywali na jego grobie. Jak umarł i pochowali go, miał najstarszy (jeden z mądrych), pilnować grobu. Tymczasem ten głupi powiada, że on pójdzie pilnować. I na pierwszą noc poszedł, określił się ( tj. zakreślił koło przyp. Autora) prętem leszczynowym i przypasał szablę. Jak poszedł na ten grób, czekał i modlił się Bogu ze strachem. Aż tu o dwunastej godzinie pojawia się coś o dwóch głowach i zaczyna na niego rzucać kamieniami. I pioruny trzaskały. Jednakże przystąpić do niego nie mogło, bo to koło opisane prętem leszczynowym broniło. Gdy tak z nim dokazuje, on wydobył szabli i jak nie machnie , tak od razu dwie głowy temu potworowi odciął. I głowy leżały. Wtedy powrócił do domu”.
I tak głupi syn chodził kilkakrotnie na grób i ścinał rozmnażające się głowy upiora. Zrobił tak samo i trzeciej nocy. „Wtenczas powstał z grobu jego ojciec , te wielki upiór i przychodzi do niego i mówi: „Kiedyś ty tych wszystkich zgładził ze świata i te łby poucinał, to ty teraz i mnie masz zgładzić i głowę uciąć i pogrzeb sprawić, bo inaczej nie mogę być zbawiony. Wtenczas on kazał księżom przyjść ze światłem i wezwał dwóch swych braci i wielu ludzi i kazał ojcu czysty pogrzeb sprawić i pochować jego ciało i głowę, i głowy ucięte tych upiorów, bo i to były upiry”.
Kogo jeszcze się bano: samobójców powiązanych ściśle z upiorami, czarownic.
Medycyna ludowa i wiejskie obrzędy to temat bardzo bogaty.
Metoda na zdrowe zęby – nic prostszego. W powrotnej drodze z porannej kąpieli w rzece, należy wziąć w usta nieco wody. Po przyjściu do domu, splunąć kilkakrotnie na piec kuchenny i gotowe. Jesteśmy zabezpieczeni na jakiś czas.
Powszechnie stosowanymi ziołami była waleriana, mięta, dziurawiec, macierzanka, piołun, rumianek, brusznice, kalina, sosna, kora dębu, owies i wierzba.
Natura sama w sobie była dla Bojków sacrum.
Symbole wody i ognia powtarzają się w wielu rytuałach dnia codziennego. Szacunek do nich był ogromny. Do ognia nie odważono się wrzucać śmieci, bo przecież dawał ciepło, strawę i schronienie. Ogień na nalepie pieca musiał być czysty, na noc starannie obsypany popiołem a rano ponownie rozdmuchany. Z szacunku do niego, utrzymując jego żar, często stawiano na nim garnek z wodą, aby ogień w nocy miał szansę się nieco schłodzić. Nie wolno było na ogień pluć (poza leczeniem zębów).
W historii Bojków kluczymy między mitami a rzetelnością naukową chociażby z tego powodu, że wiele przekazów (zwłaszcza dot. odczyniania uroków) przekazywanych było tylko ustnie.
F. Ossendowski, którego tak cenię i uważam go za pierwszego świadomego polskiego globtrotera, oprócz wspaniałego daru reporterskiego, umięjętności słuchania, miał z pewnością tę lekkość dziennikarskiego pióra, pod którą wszystko się zmieści, więc pewnie i wiele fikcji wylano tam z kałamarza. Nie można jednak odmówić prawdy historycznej badaczom – etnografom takim jak R. Reinfuss i wielu współczesnym.
Szczypta historii.
Można przypuszczać, że Bojkowie z Doliny Sanu zachowali mocniejsza odrębność i „dzikość’ , niż ich zachodniobojkowscy bracia, którzy jak opisuje A.K. złemkizowali się, co oznacza, że przejęli więcej kultury polskiej i słowackiej.
Jeśli będziemy trzymać się polskiej wersji pochodzenia Bojków, to sięgając XVIII w. dotrzemy na tereny Rumunii, Albanii i Mołdawii. W skrócie możemy ich nazywać ruskimi góralami wywodzącymi się z bałkańskich pasterzy koczowniczych. Ossendowski czy Kolberg opisywali, że była to ludność bardzo prosta. Niektórzy uważali ich wręcz za prostaków, niewykształconych, osadzonych mocno w zabobonach…..A inni widzieli w nich prawych, pomocnych, skromnych i pracowitych chłopów.
Kimkolwiek byli, ich spuścizna jaką po sobie pozostawili jest duża…Sama ja (figura stylist. świadomie użyta:-), odczuwam dużą pokorę i szacunek do historii, która miała miejsce na bieszczadzkiej ziemi, paradoksalnie tym większą, im mniejszy mam w niej udział (ściślej żaden). Jestem tutaj gościem, najeźdźcą, który przyjechał z miasta i w wolnym kraju, ustroju już ponoć demokratycznym i kapitalistycznym, za pieniądze zarobione w mieście, zakupiłam wymarzony kawałek ziemi. Nikt z mojej rodziny nie pochodzi z tych stron. A jednak na każdym kroku czuję obecność duchów przeszłości, które nie odeszły tak całkiem w zapomnienie.
Chyże bojkowskie (mamy ich w Polsce upadających jeszcze wiele, chylą się skrzywione i skrzypiące ku upadkowi aż do momentu, gdy ktoś zakochany w drewnie i historii Bojków podniesie je z gliszczy niczym Feniksa z popiołów).
Haft krzyżykowy z elementami kwiatów huculskich czy skromniejszych, prostszych wzorów…..bojkowskich, lniane koszule, torby, krywulka w biżuterii, to tylko niektóre prace, które są wskrzeszane przez młodych i utalentowanych w bieszczadzkich wsiach. A ich prace można ujrzeć rokrocznie na wielu imprezach : targach…..a przez cały rok w przydrożnych galeriach.
Na szczęście nie jest to jeszcze cepeliada, ani Kropówki (wybaczcie moi mili na Podhalu) a nawet jeśli imprezy te trochę trącą myszką a my mieszkańcy wyglądamy tam niczym na balu przebierańców, to i tak, zapomniana niegdyś po wojnie kultura Bojków wraca do nas w sposób piękny i nie pozwala zapomnieć o tak wspaniałym dziedzictwie.
Bojkowszczyzna powraca w pracach świetnych etnografów i dziennikarzy, w baśniach wskrzeszanych na nowo wychodzących spod piór młodych zdolnych. Podziwiamy ją na ceramice, kapach, koszulach i innych tkaninach. Choć moda sama w sobie bywa niekiedy irytująca, to cieszę się, że dzisiaj motywy ludowe nie są już passe, ale stają się elementem ubiorów na 5 Alei, Kruczej w Warszawie, czy Rynku Krakowskim. Folklor wychodzi na ulicę. Co z tego, że motyw koguta z Mazowsza zmiksowany jest z kwiatem huculskim na kubku stojącym w futurystycznej kawalerce, a dziecko z Mazowsza z dumą nosi do szkoły notes ubrany w wełniany sweter z rozetą kaszubską. To bez wątpienia jest urocze…..A urok to klucz do trwałego piękna. Poza tym a nuż ktoś zainspirowany czarem wzorów ludowych, sięgnie do ich historii i nauczy się czegoś nowego o swoim dziedzictwie.
Robi się cudnie i kolorowo. Ludowe stroje ślubne są na nowo pożądane…..I prawdę powiedziawszy Pan Młody ubrany w bojkowską koszulę i lniane spodnie, choćby na bosaka….wygląda oszałamiająco a współczesna kobieta w zapaśnicy w bogato haftowanej koszuli – to piękno samo w sobie….
Rozkochana w historii Bojków i Łemków, w ich skromnej acz pożywnej kuchni, pędzę…..przywitać się z rzeką…..nie gdzie indziej, jak na Tworylnem, w opuszczonej wsi, gdzie Bojków żyło ponad 700 mieszkańców.
Podzielę się więc z Wami swoim estetyczno – mistycznym przeżyciem z wioski Tworylne.
Kilka lat temu spacerując starym duktem pomiędzy ogromnymi drzewami, których pnie chciały się jakby wybić do nieba….po raz pierwszy niczym synestetyk, najpierw poczułam wszystkimi zmysłami starą wieś a dopiero później ją ujrzałam….
Idąc bezgłośnie, dotykając nagimi stopami, mokrej, nieco błotnistej, jesiennej ziemi, usłyszałam dźwięk pszczół (taki sam gdy roiły się jak obłąkane w Twoim sadzie Dziadku). Było ich bardzo dużo, ale nikogo nie atakowały. Królowa Matka spokojnie prowadziła rój do uli. Szczekanie psów postawiło mnie w stan gotowości…czymkolwiek by ona miała być..
Na drugim planie kilkanaście sekund później do moich uszu dobiegł gwar rozbawionych dzieci, które z drewnianej balii polewały się radośnie wodą robiąc sobie nawzajem psikusy. W tle niemal niesłyszalny dźwięk łamanych roślin a co kilka minut woda lejąca się strumieniami na wydawać by się mogło rozgrzane kamienie. Choć nad moją głową była jesień, czułam, że te dźwięki pochodzą z sierpniowego, upalnego dnia. Może to za sprawą wody, którą czułam niemal wszędzie.
Usłyszałam również uderzenia siekiery o drwa i dźwięk rozsypujących się na miękkie podłoże polan.
Poczułam zapach świeżego prania tańczącego na wietrze i antonówek, nieco przegniłych,
leżących pewnie pod jabłonią, w konarach której tańczyło wiele owadów.
Zapach prania zmieszał się z nieprzyjemną wonią męskiego potu i smakiem młodej
fasoli ze smalcem.
A potem ujrzałam ten obłok malutkich pszczół nad moją głową, umorusane dzieci biegające wokół i śmiejące się głośno, kobietę obierającą fasolę, która przycupnęła w cieniu na ławce przy zachodniej ścianie zachaty swej chyżej, zerkającą co chwila na swe niesforne dzieciaki….., szczupłego, ogorzałego od słońca mężczyznę rąbiącego drewno pod jabłonią. Dalej zobaczyłam młodą, piękną i silną kobietę z namaszczeniem polewającą wodą dłonie starszej kobiety jakby to był codzienny, powolny rytuał pełen szacunku i uznania dla jej wiedzy, doświadczenia i wieku. A to wszystko działo się w dużej, gwarnej wiosce, gdzie chyże stały jedna obok drugiej a pomiędzy nimi wysokie, nieskoszone trawy, w których chowały się dzieci i ogródki pełne ogórków, fasoli, marchwi…i innych warzyw…
…A ja stałam pośrodku tej gwarnej wioski, niewidzialna niczym duch z przyszłości, o której oni wszyscy niewiele jeszcze wiedzą. Nie wiedzą przecież, że ich wieś wkrótce przestanie istnieć, że w miejscu ich pięknych, trwałych chat, trwałe będą tylko wspomnienia i ostatni znak tamtych czasów – piękne jabłonie, które owocując wskażą nam drogę do domu….Choćby do naszego domu…. do którego już dziś zapraszam….
Źródła: fot: Reinfuss, def: Wikipedia, „Świat Bojków” oraz „Świat Łemków” Andrzej Karczmarzewski , wyd. Libra, 2014, Rzeszów; „Bestiariusz Słowiański Paweł Zych i Witold Vargas, wyd. Bosz, 2014 Olszanica, przeżycia własne oraz baśnie zasłyszane i przeczytane w mitologii starosłowiańskiej, i nie tylko….
Autor: Edyta Maria Wyban, dolistowie