Coś z niczego. Recykling bieszczadzki
Wiosenne porządki ujawniły wiele składowanych śmieci, rzeczy niepotrzebnych lub zniszczonych chomikowanych na wypadek jakiegoś kataklizmu – w nadziei, że wtedy by się przydały. Spośród sterty różnych rzeczy odnalazłam potłuczoną, glinianą donicę. Zanim ją wyrzuciłam na śmietnik, spojrzałam na swój nowy skalniak i eureka. Oto nowe życie ceramiki – ying i yang.
Przez duży skład drewnianych desek trudno się przecisnąć, a większość z nich kaleczy swym strasznym stanem i zardzewiałymi gwoździami, za każdym razem, gdy schodzę do piwnicy w czystym ubraniu. Dotychczas, większość z nich, dobrze wysuszonych i bez pięknieć zamieniała się później w bieszczadzkie anioły. Dzisiaj jednak postanowiłam kilku z nich nadać inny, bardziej użytkowy wymiar.
Wnosząc pean pochwalny na cześć pięknych i energetycznych brzóz, postanowiłam uczcić ich bycie ze mną. Wszystkie jednogłośnie przestały mnie karmić sokiem spod kory, ale za to w nagrodę puszczają piękne, soczyste pąki. Przesadzając kilka brzóz obok siebie, aby im nie było smutno, stworzyłam kącik dla dwojga. Gdy liście pokryją drzewa, będzie to miłe miejsce do relaksu. Blat tego niepozornego stołu pochodzi z rozbiórki i lepiej nie pytajcie jakiego budynku. Ważne, że drzewo jest zdrowe a po wyszlifowaniu i zaolejowaniu prezentuje się całkiem nieźle. Oto mój kącik do pisania w towarzystwie brzozy.
Słupki (oczywiście brzozowe) stanowiące masywny postument łąkowego biurka nie posłużą już jako opał w piecu. A ponieważ desek jest więcej, to jeszcze wykonałam małą, zgrabną ławkę w kąciku brzozowym, który już niedługo będzie małym zagajnikiem. Cierpliwości.
Kilka metrów kwadratowych płytek – pozostałości po wyposażeniu łazienki na parterze , odnalazło swoje nowe miejsce. Odkurzone bez konieczności przycinania znalazły się niczym mozaika z nad Tagu na starym stole (niestety nie drewnianym i stąd sukcesywne zapadanie się blatu). Układanie ich i przyklejanie do była dla mnie sama przyjemność. Fugi w szpary? Na razie sobie daruję….No dobrze, na początek trochę silikonu wystarczy. Stół jeszcze nie skończony, ale już można z niego korzystać. Z pozostałych kilkunastu płytek wykonałam dwie tace na naczynia. Będzie czysto, schludnie a dodatkowo idealnie wkomponuje się w dzisiejszą kuchnię.
Starą drabinę, która stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia ją użytkujących, naprawiłam nieco, spiłowałam jej zmurszałe i nierówne końce, dorobiłam półki a teraz dekoruje północną ścianę domu jako kwietnik. Jak tylko zakwitną nasturcje,…………pozwolę im na otulanie drewnianych szczebelków.
Ponieważ dzień się jeszcze nie skończył, a do Dwernika zawitała pierwsza wiosenna burza, chciałam ujrzeć odbite światło w lustrze. I tak niewinnie zaczęłam od rekonstrukcji starej drewnianej ramy okiennej. Z jednego okna wyjęłam szybę i na prędce wykonałam kwitnący stolik kawowy na werandę.Rama nieco udekorowana bawełnianą tkaniną, surowa, tylko oczyszczona pieczołowycie szczotką drewnianą a potem zalejowana stanowi teraz ramę lustra, w którym odbija się widok za oknem kuchennym – piękna dostojna brzoza i staw. Taki układ pozwala na stworzenie złudzenia większego pomieszczenia i wnosi do wnętrza dodatkowe światło. Autem jest również fakt, że siedząc przy kuchennym stole tyłem do okna, nadal widzę co jest za nim.
A potem bez szkicu, ale z metrówką, choć bez poziomicy, rozpoczęłam pracę nad starymi, zniszczonymi deskami. Tym razem do dość uczesanego wnętrza postanowiłam wnieść nieco siermiężnego chaosu bieszczadzkiego, zostawiając i akcentując dodatkowo szlifierką wszystkie nierówności, krzywizny i moje ulubione pozostałości po wierzchniej skórze -korze….
I tak po kilku godzinach pracy, powstała toaletka. Zamontowałam w niej szuflady drewniane odnowione również dzisiaj, które ocalały ze 100 letniej półki na kubki. Na koniec dzienna i wieczorowa aranżacja i dużo radości z tak małych rzeczy. Koszt wykonania mojego niedoskonałego, ale uroczego mebelka – ok. 15 zł. (koszt papieru ściernego i prądu na ok. 60 min. pracy szlifierki oraz piły), 4 godziny pracy i wielki uśmiech na mojej twarzy.
Wątpliwości? Mam ich kilka. Gdyby nie fakt, że jestem niecierpliwa i nieco uparta, rozłożyłabym swoje prace na kilka dni i wykonała je z większą starannością oraz dokładnością. Prawdę mówiąc fakt, że w krawiectwie nie używam form, miar ani wykrojów, w płaskorzeźbie – szkiców, w pisaniu – pisania „na bródno” a w zabawie drewnem projektowania i choćby używania poziomicy, może niekiedy zaowocować karykaturą pewnych działań.
Z drugiej strony z szaleństwa i spontaniczności rodzą się najlepsze nie tylko pomysły, ale i prace…Więc pozostanę w swym kompulsywnym stanie umysłu i biegnę realizować kolejne pomysły z cyklu – meble z resztek.
Starych mebli zebranych ze śmietników i nie tylko w moim domu znajdziesz wiele, a każdy może sam opowiedzieć o sobie niesamowitą historię. Stół z 64r. na którym opierały się nie zwyczajne łokcie niezwykłych ludzi, 100 letni kredens pachnący wnętrzem świątyni, ludowa półka na kubki z wiejskiej chaty i wiele, wiele innych…. A do ich poznania zapraszam do Dolistowia.