Czajownia w przestrzeni z Aniołami w tle

Tekst
Blog|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Terapeutka Gaja|Wnętrza

Czym jest „Czajownia w przestrzeni….”.?
Kilkanaście miejsc, kilkanaście deserów i kilkanaście szlachetnych herbat a to wszystko w kilkanaście minut…
To inicjatywa skierowana do gości Dolistowia, dzięki której odwiedzisz herbaciarnię i cukiernię jednocześnie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że to „Czajownia…” przyjdzie do Ciebie. W kilkunastu miejscach na terenie Dolistowia, z których większość jest na łonie natury, w ciągu kilkunastu minut podam Ci ulubioną Twoją herbatę lub kawę i ciasto. Chcesz spędzić ten czas nad stawem, na łące, nad rzeką, na tarasie a może nie chcesz wychodzić z pokoju? Wybierz miejsce, ulubiony napój i deser i rozkoszuj się oczekiwaniem na nie. Zapewniam, że się nie zawiedziesz.

Moja prawdziwa przygoda z herbatą rozpoczęła się 7 lat temu w Krakowie, gdzie po raz pierwszy w pewnej klimatycznej herbaciarni spróbowałam zielonej kompozycji Senchy z letnimi owocami. Oczarowała mnie i uwiodła całkowicie. Wkrótce odważyłam się na yerba mate, której znaczenie doceniam po dziś dzień….Gdy po kilku latach, w pewnej hinduskiej kawiarni, podano mi „Napój Cesarzowej”, to miękki i aksamitny dotyk tej białej herbaty pozostał w mojej pamięci jeszcze przez kilka dni. A potem rytuał picia herbaty i zgłębiania jej tajników stał się elementem codziennego życia. Dla mnie ważne jest, aby moment zaparzania i picia herbaty był właśnie powolnym rytuałem, chwilą wyciszenia i relaksu, spotkania z kimś lub czymś ważnym, co najmniej z samym sobą i zatrzymaniem się tu i teraz. I tak ja niegdyś zagorzała fanka białej kawy, swoją skromną inicjatywą „Czajowni w przestrzeni z Aniołami w tle”, chcę Was zaprosić do przygody z herbatą. „Czajownia…” to coś więcej, niż herbaciarnia czy kawiarnia. To spotkania ze sztuką: malarstwem, fotografią, filmem, rzeźbą, ceramiką i literaturą.
Ciasta przeze mnie przygotowywane są efektem połączenia: zimowych eksperymentów kulinarnych, czytania literatury nie koniecznie fachowej, bacznej obserwacji świata i szczypty plastycznej wrażliwości.
Ten miks pozwolił mi na stworzenie kilku niepowtarzalnych deserów (lista stale się powiększa), które w głównej mierze opierają się na zdrowej, dietetycznej, najczęściej bezglutenowej kuchni.
Bazą moich ciast są przede wszystkim kasze, ryż lub mąki z nich pochodzące i przeze mnie na świeżo przygotowywane. Zamiast białego cukru używam stewii, syropów owocowych (z agawy, klonowy) ewentualnie nierafinowanego cukru trzcinowego i miodu. Większość tłuszczów to roślinne oleje jak np. kokosowy czy palmowy. Często miejsce jajek zastępuje siemię lniane. Z radością do ciast dodaję orzechy, migdały oraz suszone i świeże owoce jak choćby lokalną brusznicę, jabłka, jagody, tarninę, maliny czy truskawki. Zaletą moich ciast jest z pewnością to, że można określić je jako dietetyczne, pożywne a mimo to nie tracą ani trochę na swoim smaku, aromacie i słodyczy. Pomimo, że bazą ciasta nie jest już ogromna ilość mąki, kilkanaście jaj i równie dużo masła, wszystkie moje ciasta nadal pozostają aromatycznymi, smacznymi i słodkimi deserami przez duże „D”.
Zapraszam do mojej Czajowni, gdzie każdego dnia obok imbryka niepowtarzalnej herbaty możesz zakupić świeże i pożywne ciasto.
Jabłecznik jaglany z żurawiną

Zima miała się już końcowi, a właściwie z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jej niemal w ogóle nie było. Narty biegowe trzymały się moich nóg jedynie trzykrotnie i chwała im za to.
Piękny biały puch i kilkunastostopniowe zaledwie mrozy są już wspomnieniem z grudnia i na pewno nie towarzyszyły bożonarodzeniowej gwiazdce. Jest koniec lutego. Kwitnie śnieżyca zawstydzając swoją białą nagością jeszcze szary świat wokół. Drzewa powoli i nieco nieśmiało puszczają swoje pąki. Szaleństwo w naturze. Wędrowny kopciuszek powrócił w Bieszczady. Puszczyk Uralski każdego wieczora zadziwia mnie swoją aktywnością. Jedynie Caryca okryta jest jeszcze śniegiem i przypomina o resztkach zimy, której przecież prawie nie było.
W tym dziwnym nastroju zimowo – wiosennym, postanowiłam osłodzić sobie poranek.
A ponieważ dość często na porannym stole pojawia się kasza jaglana z jabłkami i cynamonem, postanowiłam tym razem uczynić z niej podstawę deseru.
Ma być zdrowo, smacznie, ale i słodko. Czy można połączyć te niespójne kwestie? Zapewniam, że tak.
Ciasto z kaszy jaglanej idealne dla bezglutenowców i weganów, nie zawiera jajek. Przyczyna była prozaiczna, zabrakło ich w lodówce. Kury Pani Oli chwilowo zbojkotowały ich znoszenie.
Zatem jajka zostały zastąpione niezwykle zdrowym siemieniem lnianym. Witamina B1, B6, wapń, żelazo, cynk, magnez i oczywiście błonnik i tłuszcze, to tylko niektóre zalety tych niepozornych i niemal bezwonnych ziaren.
Duet kaszy i siemienia lnianego wzbogaciłam olejem kokosowym, aby końcowe ciasto rozpływało się w ustach i nie było zbyt suche. Dla osłody – nieco stewii i odrobinę cukru trzcinowego. Aby ciasto nie było takie smutne, rozweseliłam je suszoną żurawiną. Czerwone akcenty w mleczno – kremowym cieście, to tylko zdrowa i smaczna dekoracja, a głównym bohaterem mojego kulinarnego spektaklu jest oczywiście jabłko. Starte, świeże Elstary skropione kroplą cytryny i posypane cynamonem świetnie komponują się z miękką i niemal efemeryczną kaszą jaglaną.

Podanie deseru, to już sama przyjemność. Jeśli mamy słoneczny dzień, proponuję ciasto polać delikatnym kremem jogurtowym. Może być o smaku cynamonowym albo truskawkowym. Jeśli za oknem jest wilgotno i pochmurno, warto wzbogacić smak aromatycznym afrodyzjakiem – słodką i szklistą polewą czekoladową.

CZEKOLADOWE CIASTO Z KASZY GRYCZANEJ PODANE Z BUDYNIEM WANILIOWYM
Rozgrzewający i bardzo pożywny deser- na każdą pogodę. A w wersji czekoladowo – śliwkowej stanowi bezkonkurencyjny afrodyzjak.

Czekoladowo – owsiane ciastko o smaku prażonych orzechów (choć bez orzechów).
Powstało na potrzeby chwili. Lutowa, niezbyt mroźna noc. Siedzimy w domu przy kominku. Nagle do naszych uszu dobiegają dziwne, niezidentyfikowane dźwięki. Psy poruszają się nerwowo skacząc do okien. Zaskoczona pytam: czy to żurawie zwariowały i wracają do nas? Pospiesznie zarzucając na siebie sweter, wybiegam przed dom. Nie wierzę własnym uszom. Skowyt, szczekanie, wycie, skomlenie – wszystko jednocześnie….Tupot co najmniej 20 może więcej osobników przemnożony przez 4 łapy, to niezwykła liczba. Wszystkie zbiegają z Otrytu wprost do rzeki. Plusk wody, nerwowe ujadanie. Teoretycznie ruja jest w pełni. W powietrzu wyczuwalne jest ogromne napięcie i słychać atawistyczną walkę kilku osobników rywalizujących o przewodnictwo w stadzie a co najmniej szukających swojego w niej miejsca. Sądząc po odgłosach, nie jest to jedna wataha , ale kilka. Koszmarne odgłosy niczym z trillera. Psy wariują i chcą biec na miejsce zdarzenia. Nie pozwalamy im na tę szaloną interakcję z ich dzikimi braćmi. Paweł, który wybiegł tuż za mną na chwilę zapala czołówkę oświetlając mroczną otchłań nad rzeką. Tym samym płoszy watahę. Zwiadowca z przeciwnej strony Sanu wyje długo, dobitnie dając tym samym chyba znak ciszy dla pozostałych członków stada. Nagle, niemal w jednej sekundzie, zamiera wszechświat wokół. Wszystkie osobniki chowają się w zaroślach, zamierają bez ruchu w rzece. Otoczeni zewsząd przez jeszcze przed chwilą rozszalałą watahę, tkwimy w mrocznej, głębokiej ciszy pod nisko zawieszonymi chmurami, bez gwiazd i księżyca. Wkroczyliśmy w ich świat, więc wycofujemy się delikatnie i po cichu w kierunku domu. Po kilkunastu sekundach, jak na komendę wszystkie wilki wracają do swojego przerwanego rytuału. Plusk wody, skomlenie i przeraźliwe szczekanie poturbowanego osobnika, gonitwa przez rzekę i zbiorowe wycie…. Niezwykłe doświadczenie trwa jeszcze przez kilka godzin. Tropy niektórych osobników znajdziemy jeszcze rankiem przed domem.
Tymczasem owiani wiatrem i delikatnym mrozem wracamy wprost do kuchni. Po takich wrażeniach, rozmawiamy jeszcze przez godzinę w towarzystwie niewiele bardziej, niż wilki cywilizowanych stworzeń – Berda i Otryta. Psy wydają się nieco poddenerwowane i niezadowolone z faktu pozbawienia ich przyjemności zabawy z dalekimi kuzynami.
Po dłuższym czasie, głód daje o sobie znać. Zachwyt nad dzikością tych pięknych stworzeń przerodził się w atawistyczny głód. Potrzeba energetycznej czekolady wzięła nad nami górę.

Uprażyłam więc na patelni bardzo krótko owsiane płatki z ziarnami lnu i sezamu na koniec dodając łyżeczkę miodu. Przygotowałam ciasto jaglane z dużą ilością kakao, słodzone syropem klonowym. Całość zmieszałam dodając rozpuszczone siemię lniane i namoczone wcześniej w mleku płatki kokosowe z cynamonem. Po dwudziestu minutach w całym domu unosi się zapach prażonych migdałów i orzechów (których wcale nie ma) i czekoladowy aromat ciasta. Nie możemy się doczekać wystudzonego deseru, więc po krótkim wychłodzeniu kokilek z ich zawartością na mrozie, polewamy ciastka przygotowaną na świeżo polewą czekoladową i zanurzamy w nich swoje wygłodniałe zmysły.
Naprawdę pycha. Było już wiele naukowych i pseudonaukowych teorii na temat mocy czekolady na ludzki organizm. A zatem oddając jej cześć, należy powiedzieć, że czekolada ma wielką moc. Uwodzi, choć niekiedy uzależnia a czy w miłości nie jest podobnie? Daje poczucie wielkiej radości albo chwilowej przyjemności graniczącej z ekstazą, relaksuje a do tego nie wypomina i nie oczekuje od nas niczego.
Ponoć pożyteczne dla człowieka właściwości czekolada zawdzięcza flawanolom. To substancje należące do grupy polifenoli. To one zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób układu krwionośnego i nowotworów. Miłośnikom czekoladowych uniesień, pragnę donieść o odkryciach naukowych naukowców z Uniwersytetu Northumbria w Newcastle w Wielkiej Brytanii. Otóż flawanole zwiększają także dopływ natlenionej krwi do mózgu, przez co usprawniają jego pracę. Oczywiście mówimy tutaj przede wszystkim o ciemnej czekoladzie, której zawartość wynosi minimum 70% kakao. Już dwie kostki dziennie działają antydepresyjnie, obniżają ciśnienie krwi, poprawiają wydolność serca i zapobiegają miażdżycy. A że czekolada likwiduje zmęczenie fizyczne i umysłowe, wie niemal każdy z nas. (źródło: rynekzdrowia.pl : „Czekolada wspomaga mózg”).
” Nie wierzcie, że czekolada jest substytutem miłości. Miłość to substytut czekolady.” 🙂 Miranda Ingram.
Tymczasem życzę dużo miłości nie tylko w towarzystwie czekolady.
O dalszych przygodach w Czajowni dowiecie się w następnych odcinkach.

ZASADY ZAMÓWIEŃ
1. Zostań gościem Dolistowia.
2. Aktualne menu herbat dostępne jest w miejscach zakwaterowania- domkach i pokojach.
3. Aktualne menu ciast podawane jest każdego dnia na tablicy przed głównym domem oraz pod wiatą grilową.
4. Złóż zamówienie osobiście u gospodyni lub telefonicznie – z podaniem miejsca konsumpcji
5. W godzinach podawania regularnych posiłków: śniadania i obiadokolacje, czas realizacji może się wydłużyć i w tym czasie „Czajownia…” ogranicza swoją przestrzeń jedynie do głównego domu.
Smacznego życzy Edzia

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Pochwała ciemności
Następny wpis
W krainie kwitnącej tarniny