Pan K i tolerancja

Tekst
Blog|Dzikie podróze|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej

W audycji wieczornej, w radiowej trójce z 8.09. Prof. Z. Bauman powiedział coś, co mnie zastanowiło. Stwierdził, iż częściej w naszym zachowaniu wobec innych ludzi (rzecz dot. gł. mniejszości – etnicznych, wyznaniowych itd.) mamy do czynienia z tolerancją, niż z solidarnością. Trafnie też powiedział, że wg niego „tolerancja jest zbyt przereklamowana”. Gdy nad tym się bardziej zastanowię, muszę przyznać rację temu stanowisku. Słowo „tolerancja” w bezokoliczniku brzmi nie inaczej, jak „tolerować”. Już same brzmienie w połączeniu z kulturowymi zachowaniami przywołuje pejoratywne znaczenia.
Gdy sięgam pamięcią, kiedy i w jakich sytuacjach najczęściej używałam tego zwrotu, okazało się, że były to np. zwroty „toleruję jego, jej zachowanie z uwagi na….” (i tu padała np. lista zachowań, które były lub są dla mnie irytujące, ale ich nie neguję). Skoro „toleruję”, to wcale nie zamierzam „rozumieć” ani tym bardziej empatycznie wczuć się w ich sytuację. Jedynie uznając inność, zgadzam się na odmienne od mego zachowanie, bo……? No właśnie dlaczego? Może w ten sposób czuję się lepiej wobec samej siebie i w lustrze swojego ja zachowuję twarz poczciwca? A może chcę uchodzić wśród innych ludzi (dajmy na to świadków danego zdarzenia) za osobę wyrozumiałą, właśnie „tolerancyjną” i „dobrą”. Czy taką na pewno jestem?

Zostałam wychowan a na osobę, którą można wkleić we wzorzec osoby „poczciwej”. Z kolei po latach przeróżnych doświadczeń życiowych, w tym zawodowych, nauczyłam się niejakiej „asertywności”. W ostatnim 10 -leciu jest to dość modne określenie, któremu poświęca się zbyt wiele uwagi, szkoleń i studiów. Może też i asertywność jest przereklamowana? Ta umiejętność pozwoliła mi nie tylko mówić „nie”, ale częściej dbać też o siebie i swój własny rozwój oraz czas.
Tak też było 8.09. gdy wracałam do swojej bieszczadzkiej wsi z krótkiej, 5 dniowej podróży. Ostatnia trasa znana mi od 4 lat Kraków – Dwernik wiodła przez Sanok.
Tuż przed Sanokiem zatrzymałam się w znanej mi całodobowej restauracji, której menu chyba już znam na pamięć. Zamówiłam lekki obiad, bo pora była późna. Zajęłam jeden z kilkunastu pustych o tej porze stolików i wzięłam się za czytanie książki……(……)…Tak więc oddawałam się tej przyjemności, ale nie zbyt długo, bo w kilkanaście minut po tym, jak bohater uczył się obsługiwać psi zaprzęg na Alasce, do przestrzeni puszczy alaskijskiej wszedł pewien mężczyzna. W jednej dłoni trzymał kieliszek wódki, a w drugiej ostatnie krople eliksiru, którymi napełniał szklany pucharek.. Spośród kilkunastu wolnych stolików, wybrał właśnie mój i zaproponował swoje towarzystwo a raczej nie nagannie zapytał: „czy mogę się tutaj przysiąść?”.
Przywołując swoją umiejętność asertywnego postępowania (o której j.w.), odpowiedziałam grzecznie, acz stanowczo: „przykro mi, ale mam inne plany, chcę w samotności poczytać książkę, a wokół jest wiele wolnych stolików, zatem …Pan wybaczy…”. Nie poskutkowało. Nalegał jeszcze przez chwilę. Przekonałam go jednak argumentem, iż na czytanie mam niewiele czasu, a teraz właśnie jestem w samotnej podróży. Poskutkowało. Odszedł wnosząc za mnie toast. Zabawne, że akurat wypadły moje urodziny, właśnie dzisiaj. Zdążyliśmy jeszcze wymienić kurtuazyjne powitanie dwojga imion. Gdy pies zaprzęgowy składający się z 6 husky ruszył powożony przez bohatera uczącego się nowej roli maszera a Guy miał problem z ……No właśnie, tego się nie dowiedziałam, bo Pan Krzysztof podszedł do mnie powtórnie upewniając się, czy na pewno przez ostatnie 10 minut nie zmieniłam zdania i czy nie napiję się z nim wódki. Nie był nawet nachalny, całkiem serdeczny, z tymże dość uparty w swojej misji. Zdobycie towarzystwa było dla P. K. konieczne …A oprócz barmanki i mnie nikogo w lokalu nie było. Tym razem dałam za wygraną i skinęłam głową, aby usiadł. Uprzedziłam jednak, aby nie miał mi za złe, gdy będę kontynuowała lekturę książki.
Od słowa do słowa, pomiędzy wierszami alaskijskiej historii i tej tworzącej się w okolicach Sanoka, Pan K. opowiedział mi, co robi w życiu, o swoich związkach z Bieszczadami aż na koniec, gdy zjadłam już swój posiłek a moje zadowolenie z przeczytanej książki było znikome, Pan K. zdobył się na odwagę i zapytał „ Pani Edyto, skoro się już „znamy”, czy będzie Pani tak miła (..niech mi Pani nie bierze tego za złe) i podwiezie mnie do domu? To na Pani trasie do Ustrzyk, tylko kilka kilometrów stąd.”.
Spojrzałam na niego w niemal pustej sali restauracyjnej, gdzie oprócz nas była tylko barmanka i odpowiedziałam „ proszę nie brać tego do siebie i się nie obrażać, ale nie podwiozę Pana. Jest wieczór, podróżuję samotnie a moja wyobraźnia i doświadczenie życiowe nie pozwalają mi na taki gest. Powiedział, że rozumie. Mimo to kilkakrotnie jeszcze podjął się próby skłonienia mnie do zmiany zdania. Ostatecznie wyperswadowałam mu to grzecznie i stanowczo. Odjechałam bez poczucia winy, wiedząc, że Pan K. jest tutaj częstym gościem i stale z pewnością ktoś go podwozi w mniejszym lub większym stanie upojenia życiem.
…I tak sobie na koniec pomyślałam, że pomimo moich dobrych i szczerych intencji oraz chęci poznawania tęczowych ludzi, Pana K. ja chyba tylko tolerowałam….

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
WordPress Tutorial German with Impreza
Następny wpis
Cisza spojrzenia