Niedziela. Początek października. Piękna złota jesień w pełni. Na swój sposób wyczekujemy jej po intensywnym i pracowitym lecie. Cztery pory roku to coś naturalnego w naszej szerokości geograficznej. Zestrajamy się z nimi. Nagłe przerwanie tego cyklu, zaburza harmonię wokół i w nas samych. Stabilne, przewidywalne i zaplanowane w terminarzu życie wymyka się nagle z pod kontroli. Taką kontrolę część z mieszkańców Doliny Sanu utraciła właśnie dzisiaj. Jak co dzień, tuż po przebudzeniu, jeszcze nieco zaspana, zeszłam w koszuli nocnej do kuchni. A stamtąd od razu na spacer z psem. Nawet nie zdążyłam założyć butów, gdy nieposłuszny jeszcze Berdo wyprzedził mnie w drzwiach.Nagle – zaskoczenie. Nie do wiary. Oto, co tego pięknego jesiennego poranka ujrzałam przed domem.
Nadeszła zima. W noc ją poprzedzającą, wiatr wiejący z nad Carycy jakby chciał nas poinformować o swoich zamiarach zmiany pogody.
Zjawiskowy, mroczny i zimny dzień. Smerek i Dwernik Kamień pokryły się mgłą. Niedostępna Caryca niechętnie spogląda na nas z za ciepłej kołdry chmur. W tym czarno – białym świecie jest kilka istot, którym śnieg i mróz sprawia radość. Wśród nich jest nasz pies – Berdo. Biały puch jest dla niego czymś nowym. Uczyłam się od niego cieszyć się zimą, jakbym ujrzała ją po raz pierwszy.
Po mroźnym spacerze, wybudzona już całkiem i przygotowana do nowego dnia, poszłam z kawą na taras. A tam…..na stole rzeźba lodowa skonstruowana z czajnika a w nim zmrożona zielona herbata zaparzona poprzedniego wieczoru.
Jesień, czy zima – obie prowadzą dzisiaj walkę…..
Na szczęście to był tylko jednodniowy figiel z nieba. Jednak samo zaskoczenie pozostało i oby mi towarzyszyło przez resztę roku…bo bez niego jest jakoś szaro…