Równowaga. Kiedyś nie byłam w tym dobra. Robiłam za mało lub za wiele. Oddawałam siebie zbyt mocno innym albo zamykałam całkowicie drzwi przed światem i żyłam swoim życiem. W danym swoim miejskim życiu jeśli imprezowałam, to do świtu do utraty tchu i odcisków na piętach. Gdy pracowałam, nie było problemu aby po kilkunastu godzinach pracy zorientować się, że biuro już dawno jest puste a ja nadal tu jestem. Gdy kochałam to tak bardzo, że miłość robiła się ciasna, zbyt intensywna i momentami osaczająca. Gdy odpoczywałam, to stawałam się mistrzem nic nierobienia przez wiele dni i nocy leżąc, czytając i stając się guru relaksu. Potrafiłam jednak z tego stanu wpaść w letarg. Wszystkiemu oddawałam się bez reszty, z pasją i to myślę, że była dobra cecha. Męczące jednak było to, że nie umiałam żyć płynnie przechodząc z jednej fazy do drugiej lub być zaskakiwaną przez życie. A życie nieustannie zaskakuje czy też my sami stwarzamy takie sytuacje aby być zaskakiwanym.
To czego w tamtym, miejski życiu z pewnością mi. Brakowało, to równowagi.
Nie znałam jej. Wiedziałam jak stymulować swoje ciało i umysł do ciągłej walki i działania. Wiedziałam jak organizować życie i je kontrolować. Marzyłam też i podążałam za tymi marzeniami. Niemal jednak zawsze wpadałam w pułapkę perfekcjonizmu i kontroli swoich pragnień oraz marzeń. I choć to wszystko już minęło, to pewien aspekt we mnie tamtej pracoholiczki i perfekcjonistki we mnie został. Niekiedy się uruchamia.
Zwłaszcza wówczas gdy wchodzę w działania stymulowane przez energię męską. Tak jest z pewnością gdy realizuję swoje pasje stolarskie, które wymagają męskich umiejętności – obsługi sprzętów stolarskich, dużej siły i zwinności, dźwigania ciężkich rzeczy. Nadal wiele osób widząc mnie jak przewożę jakiś kilkudziesięcio -kilogramowy mebel lub deski czy plenerowy stół, nie wierzy, że potrafię tego dokonać . A ja dzisiaj już nie potrzebuję udowadniać niczego nikomu swoją pracą i byciem męskim superbohaterem Nim już byłam w przeszłości. Nadal dźwigam ogromne meble czy ciężkie deski, gdy coś buduję ale nie potrzebuję już aprobaty z zewnątrz. Nie fotografuję się podczas takich prac a ukazuję jedynie efekt końcowy. Nikt nawet nie przypuszcza ile trzeba było włożyć w to siły aby coś powstało. Dzisiaj jednak gdy ciągnę za sobą deski lub na wózku pcham coś na moją budowę a spotyka mnie jakiś gość Dolistowia, który chce pomóc, nie odmawiam. Wręcz przeciwnie. Natychmiast z superbohatera dźwigającego zwyczajowo ciężary zamieniam się w delikatną kobietę, która prosi o wsparcie. Napomknę co prawda, że normalnie robię to sama, co zazwyczaj i tak pozostaje to nie dosłyszane a potem proszę o pomoc. Przyjmuję ją i wyrażam swoją ogromną wdzięczność. Mężczyźni są zadowoleni bo przyjeżdżając często z miast, odrywając się z za biurek swoich lub cudzych firm, mogą trochę zawalczyć. Mogą atawistycznie stanąć w obronie kobiety lub ruszyć jej na pomoc. Zamiast miecza mają siekierę albo łopatę a zbroję zastępują im własne mięśnie często długo nie używane. Tym sposobem realizują się bo taka jest męska natura. W tym męsko – damskim układzie stajemy nagle w równowadze dopełniających się ról. I ten porządek rzeczy po wielu latach moich starych feministycznych działań w końcu zaakceptowałam.
Zatem równowaga, która ustalana jest rytmami przyrody. Życie od wschodu do zachodu słońca, od słońca do deszczu, od rozgwieżdżonych, pracowitych nocy po noce księżycowe gdy czas na bycie razem i oddech.
Za mną kilka dni w całkowicie męskiej energii w Dolistowiu. Koszenie, układanie drewna oraz budowa i organizacja mojej plenerowej kuchni wiedźmy.
Po remontowych pracach w iście energii męskiej, którą w sobie bardzo lubię, przyszedł czas na celebrację natury kobiecej. Od kilku lat fakt, że świętuję wyznaczam przez biały kolor. Ubieram się na biało i otaczam bielą. W ten sposób cała ja wiem, że to mój czas celebrowania świętej chwili zwanej Życiem a ja mam nie pracować. Ustanawiam sobie takie święta gdy tylko czuję wewnętrzną potrzebę nie tylko zatrzymania się w pracy ale spotkania z tym boskim aspektem we mnie, który domaga się uświęcenia, aby nie powiedzieć czci. Moja kobieca natura jest idealna do tego aby ją właśnie czcić, aby w żeńskiej energii rozkwitania wiosennego podziwiać to, co we mnie najlepsze. Kwiaty czarnego bzu, które właśnie teraz kwitną idealnie korespondują z moim stanem ducha. To kwiaty, które stoją na straży energetycznego bezpieczeństwa mego domu. Nie dziwi więc mnie, że rozsiały się w kilku miejscach działki Kilka krzewów pilnuje naszego Dolistowia od strony północno wschodniej, od wjazdu na posesję. Kolejne krzewy zamieszkały przy domkach a następne przy potoku – granicy z sąsiadem. Następne strzegą magicznego portalu – przejścia ze strefy mieszkalnej gdzie kończą się ostatnie budynki gospodarcze a zaczynają się skarpy spadające do rzeki.
Z wszystkich niemal stron jestem czule zaopiekowana przez biały bez, który teraz zniewalająco pachnie i zachęca do zrywania. Trafił oczywiście do świeżo zbudowanej przeze mnie plenerowej kuchni wiedźmy. Był świeży napar z kwiatów bzu a będzie i herbata na zimę.
W tym roku daruję sobie przetwory z jego udziałem. Chcę się głównie upajać jego widokiem i cudną, efemeryczną energią.
W ostatnich latach widok kwitnących kwiatów karmi nie tylko moje zmysły ale karmi mnie na poziomie fizjologicznym. Potrafię samym tylko widokiem napełnić swój żołądek i poczuć życiodajną energię płynącą w moim krwiobiegu, Jestem nasycona. Jestem nakarmiona.
I na koniec chcę zaakcentować, że w tym zabieganym świecie przepełnionym rywalizacją, ocenianiem, ambitnymi przedsięwzięciami warto pięlęgnować naszą delikatną kobiecą naturę tę samą, która domaga się czułości, miłości, opiekuńczości i zwyczajnie ludzkiego zachwytu, którego nie należy się wstydzić ale celebrować te chwile ze sobą, ze swoją kobiecością.
Wynurzając się z krzewu kwiatów czarnego bzu przytulam wszystkich czerwcowo zapraszając kobiety do naszego bieszczadzkiego Dolistowia na kobiece kręgi i wspólne sesje zdjęciowe.
Bosonoga Eyra, Dwernik, Bieszczady. 17 czerwca 2022r.