Jestem sobie kolorowa, patchworkowa dziewczyna. Jest mnie dużo i jest mnie różnorodnie czasem bez spójności i pozornie bez równowagi ale jest w tym sens, który niekiedy tylko ja sama dostrzegam.
Począwszy od wizerunku zewnętrznego przez moją emocjonalność a skończywszy na sferze ducha jestem zlepkiem wielu kultur, kolorów, obrazów i form. Noszę wielobarwne ubrania ilustrujące moją miłość do kolorów, struktur i tkanin. Część mojej garderoby przez wielu traktowana jest jak teatralne kostiumy choć w ostatnich latach stosowałam nieco swoje artystyczne zapędy w tej formie ekspresji. Za to w młodzieńczych latach doprowadzałam conajmniej do wstydu moją rodzinę swymi kreacjami z pogranicza XVII i XVIII w lub eksperymentami krawieckimi, które trudno wkomponować w jakikolwiek trend modowy przeszłości czy teraźniejszości. Po latach przyznaję – miałam sporo odwagi i nie interesowała mnie zewnętrzna krytyka w tej kwestii. Taka postawa przydała mi się w mym dorosłym życiu skupić się na własnej ścieżce życia odrzucając społeczny konformizm ucząc się jednocześnie trudne sztuki jak iść przez życie własną drogą nie raniąc przy tym innych.
Zewnętrzna ekspresja to tylko ubiór i pewna forma prezentacji na zewnątrz. Gdy jednak przyszło mi się mierzyć z poszukiwaniami natury duchowej czy świadomościowej, często wchodziłam w jakąś przestrzeń czy grupę ludzi, która próbowała mnie przekonać do siebie i do swoich poglądów. Wiele osób nakłaniało mnie do tego aby konsekwentnie podążać jedną, wybraną ścieżką. Ja jednak gdzieś podskórnie chyba czułam, że tego pojedynczego życia w ciele Edyty Marii to mi zwyczajnie nie starczy na poznanie tego wszystkiego czego chciałabym dotknąć i poznać a osadzenie się w jedne wybranej filozofii w konsekwencji ograniczy moją perspektywę spoglądania na świat tylko przez malutką dziurkę od klucza a ja chcę go widzieć przez szeroko rozchylone drzwi.
Obcując z buddystami wcześniej czy później subtelnie lub dosadnie zachęcano mnie do wejścia na buddyjską ścieżkę życia aby osiągnąć ostateczny stan pustki i wyzwolić się z kręgu cierpienia i podniet ziemskiego świata raz na zawsze. Różne grupy chrześcijańskie nęciły mnie do siebie zbawieniem mojej duszy strasząc niekiedy delikatnie sądem ostatecznym i podając gotowe rozwiązania jak się do niego przygotować. Wśród astronomów spotykałam jasne i klarowne definicję czarnych dziur i wzory fizyczne, które umożliwić mi miały uniknięcie wpadnięcia w jedną z nich. Poznanie początku Kosmosu czy to z powodu Wielkiego Wybuchu czy też skurczów macicznych Wszechświata miało mnie przygotować na zrozumienie istoty życia i mych prapoczątków na tej planecie. Fizycy kwantowi nowej ery zgrabnie i sympatycznie wyjaśnili mi wszystkie prawa przyciągania dobrobytu, pozytywnej manifestacji marzeń i samospełniających się proroctw. Szamańskie ceremonie i rytuały pozwoliły mi na zyskanie szacunku do żywiołów i traktowanie ich jak istot żywych. Mogłabym tak mnożyć religie, filozofię i nauki, które miały na mnie wpływ. To co dla mnie dzisiaj najważniejsze to wszystkie one miały wpływ na to kim dzisiaj jestem , co myślę i jak funkcjonuję. W świecie i za wszystkie jestem zwyczajnie wdzięczna. I tak naprawdę wbrew początkowym poradom wielu osób, całe swoje dorosłe życie szyję swój własny patchwork pozornie sprzecznych ze sobą kolorów, tekstur i tkanin. Mieszam, dodaję, pruję, naszywam koine łatki i kolaże. Bo dlaczego nie mogę wziąć z filozofii buddyjskie tego co najpiękniesze dla mnie jak choćby praktyki współczucia a od chrześcijan miłującej dobroci i pokory. Od astronomów – wnikliwości i spoglądania w głębiny Kosmosu przez oko teleskopu a od fizyków kwantowych wszystkich nauk, które pozwalają mi na pogodne życie. Jednocześnie jestem i czuję się wolna nie zasilając sobą żadnych z tych wspomnianych grup zwłaszcza religii. Kłaniam się z wdzięcznością, biorę nowe nauki do siebie i znów kłaniam się i odchodzę w swoją stronę napełniona i bogata bez osądzania czy coś jest dobre czy złe.
Meandrując między tymi wszystkimi zlepkami tkanin, tworzę swój własny pled życia, który jest dla mnie fascynujący i mam takie przekonanie, że ten pled zdążę zakończyć jeszcze w tym życiu. A to czego jestem pewna już dziś, to tego, że jestem sobie przecież kolorowa, pachworkowa dziewczyna i jest mi z tym dobrze,…. Lubię tę wielobarwną istotę. To nadal ta sama dziewczyna, która w wieku 14 lat kochała życie, kolory i poszukiwania…..i zwyczajnie robiła to, czego pragnęła nie mając pojęcia co z tego wyniknie… Idę więc dalej zszywać swoje barwne kawałki tkanin…..nadal nie wiedząc jaki będzie efekt końcowy tej pracy i to właśnie jest w tym najpiękniejsze – ta niewiedza i ta niespodzianka…..Pewnie dlatego tak bardzo kocham to życie, które jest.
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze.
Bosonogą, Dwernik 24 października 2022r.