„Święta na wypale”
Przed laty, zupełnie niechcący zaczęto się do mnie zwracać „Pani redaktor” wymiennie ze zwrotem „O, Pani z telewizji”.
Pewnego razu wracając z bieszczadzkiego raju do Krakowa, postanowiłam pojechać przez mój ulubiony, malowniczy Beskid. Od ponad roku upodobałam sobie tę trasę – rozległe, niekończące się przestrzenie, niemal pustkowia, kręte, mało uczęszczane drogi, istny rezerwat ciszy i ukojenie dla zmysłów mieszczucha, jakim wówczas byłam.
Południowe słońce rozgrzewało moje myśli a czerwcowy ruch w przyrodzie był mocno ożywiony. Tuż za drewnianym mostem przerzuconym przez rzekę musiałam drastycznie zwolnić. Po szosie szedł a raczej próbował iść pewien zgarbiony człowiek wydłużając sobie znacznie swą drogę wybierając styl sportowego slalomu. Jechałam za nim powoli rejestrując uważnie każdy jego krok a zwłaszcza odskoki na środek jezdni. Gdy ten usłyszał silnik jadącego za nim samochodu, odwrócił się energicznie w moją stronę wpadając niemal na maskę samochodu. Chwiejąca się sylwetka mężczyzny wyciągnęła długą, kościstą rękę i próbowała zatrzymać sunący żółwim tempem pojazd. Udało jej się, bo w przeciwieństwie do niego, ja nie miałam innego pola manewru jak tylko nacisnąć pedał hamulca.
Gdy zatrzymałam samochód i uchyliłam okno, zajrzał przez nie ten zagubiony mężczyzna. Rozpoznałam go. Był to poznany kilka miesięcy temu na wypale Muchomorek. Ten niewielki człowiek o bajkowym pseudonimie, plączącym się językiem zapytał:
– Piękna Ty, czy zechceszszzz mnie zawieźźźźźśśćć ć do mego domu?
Próbował elokwentnie i piękną polszczyzną zadać to pytanie. Jego wyartykułowanie trwało jednak dłużej, niż moje dotarcie z jedne strony rzeki na drugą.
Kończąc swe zdanie, niezgrabnie wsiadał już bez pytania do mego samochodu.
Gdy wygodnie usadowił się na siedzeniu pasażera, kontynuował swój monolog bełkocząc coś pod nosem dość niewyraźnie i nie bacząc na to, czy ktoś go słucha czy też nie.
Gdy ruszyłam przed siebie, mój rozmowny pasażer przez kilka najbliższych kilometrów rozglądał się na intensywnie na boki a przez szyby samochodu, pozdrawiał regularnie napotkanych po drodze sąsiadów.
Po czym kontynuował.
– Wiesz piękna, do domu, na górę, hej do przodu, no wiesz…..
W sumie to nie miałam pojęcia gdzie mieszka Muchomorek. Zagadka miała się jednak wkrótce rozwiązać.
– Podziwiając wieś z okien samochodu, w pewnym momencie mój pasażer na gapę przeniósł swój wzrok na deskę rozdzielczą i rzekł:
– Osz…kur…..(tu padły niecenzuralne okrzyki zdumienia) ….niezła bryka!
Po czym odwrócił się po raz pierwszy w moim kierunku i zamarł z zaskoczenia-
– Ożesz Ty żeby mnie piorun strzelił…..
-Pięęękna Tyyyy – zbladł, zaczął się nagle ponownie jąkać i dodał
– Toż to Ty yyyy Pani z telewizji.
No przecież chłopaki mi nie uwierzą…- dodał.
– Muchomorek, gdzie mam Cię zawieść?
– No jak gdzie? Przecież do domu….
– To już ustaliliśmy, ale ja nie wiem, gdzie mieszkasz.
– No jak gdzie? To ty nie wiesz?….U Zygmunta na wypale.
– Ale to przecież prawie na „bojkowskiej” (jak nazywaliśmy starą wieś pod Połoniną)..Jeśli Cię tam zawiozę, stracę jakąś godzinę a w Krakowie będę późno w nocy!
Błagał mnie długo o przysługę podwiezienia. Wiercił mi przysłowiową dziurę w brzuchu czyniąc z aktu miłosierdzia czyn konieczny, niecierpiący zwłoki i ratujący życie. W samochodzie już i tak siedział a prawdę powiedziawszy poruszał się nieustannie przyjmując naprzemiennie pozycje leżące, zgięte i inne łamiące jego ciało w pół jakby ono samo pozbawione było kręgosłupa.
– Dobrze, odwiozę Cię – odpowiedziałam i dodałam – ale natychmiast po przyjeździe na miejsce wysiądziesz i żadnych dalszych rozmów i negocjacji nie będzie. Żadnego jeżdżenia po ukraińskie piwo i innych przysług.
– Umowa stoi moja Pani z Telewizji.
Kilka miesięcy wcześniej, tuż po poznaniu Muchomorka przestałam tłumaczyć jemu i kolegom z wypału na czym polega moja praca w telewizji i że w ich rozumieniu to w zasadzie nie jest to telewizja a już na pewno nie pracuję na wizji. Dla nich jednak fakt pracy w mediach oznaczał jedno. Jak piszesz do gazety, to jesteś Panią redaktor, jak pracujesz w telewizji, to na pewno pięknie mówisz i ładnie wyglądasz i jesteś pogodynką albo relacjonujesz najnowsze newsy na żywo. No więc niech im będzie. Jestem Panią z telewizji.
Ośmiokilometrowa, kamienista droga dłużyła się niemiłosiernie. W jej czasie Muchomorek wielokrotnie nachylał się nade mną i dziękował, że jestem taka wspaniała, piękna i święta. Wśród okrzyków zachwytu, co rusz wyrywał mi dłoń z drążka skrzyni biegów i zostawiał na niej ślady swojej alkoholowej śliny. Kilka miesięcy wcześniej, zobaczywszy mnie na wypale – jedyną wówczas kobietę, gdy on sam był w stanie kompletnego zamroczenia alkoholowego, ujrzał wówczas aureolę nad moją głową. Dziś ponownie byłam więc dla niego świętą Panią z telewizji, której teraz należało wylewnie dziękować. Pod koniec trasy, poprosił mnie o przysługę:
– Słuchaj piękna! To ważne! Jak będziesz tam u siebie…no wiesz w tej …tttt…..telewizji….I będą Cię pytać o te nasze Bieszczady, to Ty im powiedz….powiedz im, że Muchomorek jest naprawdę dobry chłopak…
Na chwilę zawiesił się wypatrując melancholijnie czegoś przez okno i dodał:
– No i pozdrów mnie tam ….ode mnie, co nie…?!
Gdy samochód na warszawskich rejestracjach zajechał na wypał, nagle zrobiło się tam pusto. Panowie schowali się natychmiast wewnątrz baraku. Odruch bezwarunkowy: pewnie jakaś kontrola z Warszawy. Nagle z zabłoconego wozu wysiadł rozanielony Muchomorek wcześniej dziękując mi wylewnie za podwiezienie.
– Chłopaki! – Święta mnie przywiozła. Jak Boga kocham święta i zanim dotarł do baraku, padł krzyżem na ziemię. Tyle, że twarzą w wielkie błoto.
***********************
„Emigracja polskich Smolarzy”
Kilka miesięcy wcześniej, potrzebowałam zrobić materiał do artykułu o wypale. Chciałam aby to był żywy reportaż o prawdziwych ludziach a nie zwykły wywiad i techniczne dane o wypalaniu węgla w Bieszczadach. Znałam już coraz więcej smolarzy, z niektórymi się nawet przyjaźniłam. Wśród nich była również znana bieszczadzka kobieta, ale ona chciała pozostać anonimowa. Zaś Waldek uznał, że jego zaledwie 20 letni staż na wypale jest za krótki, aby być moim bohaterem, postanowił więc mnie poznać z prawdziwym guru smolarzy.
Tenże Janko był prawdziwym, milczącym samotnikiem. Prawdę mówiąc nigdy nie widziałam go ani w lokalnym sklepiku ani nigdzie wśród ludzi.
Plan był taki, że jadę najpierw na wypał do Waldka a z nim jedziemy do Chmiela, do Janka. Przyjechałam po Waldka do baraku. Spakował do torby kilka rzeczy zaś do bagażnika samochodu majestatycznie włożył piłę motorową, bo następnego dnia miał we wsi jakąś fuchę przy drewnie. Gdy jechaliśmy krętą stokówką, tradycyjnie poprosił, abyśmy „zatankowali”
– No Edzia, tak w gości to z pustymi kieszeniami to się zwyczajnie nie godzi.
Więc zajechaliśmy do sklepiku i załadowaliśmy do bagażnika piwa. Jednak w trakcie kupowania wykazałam się niewiedzą.
Daj mi Aniu proszę dziesięć jasnych. Waldek wymownie spojrzał na mnie.
– No co Ty, dawaj mocne zamiast tamtych szczyn. Spojrzał na mnie zdziwioną…
– No …ma być ekonomicznie….Po co sobie brzuchy rozwalać, śledzionę męczyć i wątrobę obciążać.
No tak, nie pomyślałam, że w upijaniu się metoda jakaś być musi.
Gdy zapakowaliśmy całość do auta (oczywiście jedzenia żadnego tam nie było), ruszyliśmy w drogę. Z tymże Waldek jak zwykle usiadł z tylu
– A ty znowu ….jak w taksówce…
– No… nie umiem z przodu jeździć i już…
Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Z kotłów wydobywał się już fioletowy dym, który zwiastował końcówkę pracy, o czym dowiem się dzisiejszego dnia.
Gdy nieopodal baraku zaparkowałam samochód, niespiesznie wysiadałam z niego wpatrując się w jastrzębie szybujące nad moją głową.. Chwilę później usłyszałam łoskot narzędzi rzucanych o ziemię, krzyki, szamotaninę…..a na koniec trzaskanie drzwiami. A potem zmieszane i ściszone, męskie głosy:
– O cholera!…Chłopaki! Jakaś kobita na wypale!
Chwilę potem cisza jak makiem zasiał.
Zaraz po mnie z samochodu niczym książę dumny i wyprostowany wysiadł Waldek. Otrzepał z kurtki kurz i uśmiechając się swoją osmoloną twarzą, z której widać było tylko lśniące, białe zęby, krzyknął w kierunku baraku.
– Hej chłopaki!. Wychodźcie! Sami swoi.
Na co zaskrzypiały drzwi a zza nich wychyliła się chuda i koścista postać, która powiedziała
– Jak matkę kocham – Waldek! A co ty za karocą jeździsz. W totka wygrałeś?
Po chwili oswojenia z nową sytuacją i rzadką obecnością kobiety czyli mnie na wypale, wszyscy zasiedliśmy na dużej belce przed retortą zapatrzeni w dal.
Na jakiś czas zamilkliśmy w uroczej ciszy tego miejsca, pośród niekończących się przestrzeni, które przesłaniały tutejsze graby i brzozy szemrzące na wietrze. Przed nami jawił się majestatyczny i pełen dumy obraz, który na co dzień należał nieformalnie do Janka. I właśnie to on po dłuższej chwili świętej ciszy przemówił do nas pełnym wzruszenia ale i zwyczajnym jednocześnie głosem. Spoglądając w dal w tym samym płd. zach. kierunku, gdzie skierowane były i nasze twarze, Janko odrzekł:
– Wiesz Edzia, ona mnie zawsze zadziwia, niewyobrażalnie i niezmiennie. Patrzę na nią kilka razy dziennie, od dziesięciu lat i ona zawsze jest piękna i taka zachwycająca….Powiedziawszy to, odwrócił na chwilę swe szkliste oczy, pociągnął łyk piwa i zadumał się na dłuższą chwilę.
Która kobieta nie chciałaby być przedmiotem takich westchnień i to po dziesięciu latach jeszcze bardziej gorętszych? – pomyślałam i również wpadłam w pełną symbiozy z Janko zadumę podziwiając Carycę. A Połonina o tej porze tonęła w strugach złotego światła…I była naprawdę piękna.
Gdy ze stanu kontemplacji powróciliśmy do towarzyskiego stanu umysłu, rozmowy przeszły na emigrację. Pomiędzy wierszami, Panowie szturchali się wymownie i przywracali nawzajem do porządku zwracając uwagę na fakt, że należy się zachowywać przyzwoicie czyt: nie przeklinać, nie pluć i nie charczeć, bo kobieta jest na wypale. Zaś w temacie emigracji, Waldek rozmyślał o wyjeździe na Cyklady albo do kolebki starożytnych filozofów – na sam kontynent. Ktoś inny rzucił propozycję Rumunii a nawet Anglii. Nieśmiało wtrąciłam się do rozmowy mówiąc:
– Panowie, o ile w Rumunii, w samej Transylwanii jakieś sześć lat temu widziałam czynne wypały to w Grecji a tym bardziej w Anglii obawiam się, że retort nie znajdziecie.
Ze smutkiem nakreśliłam uszczuplony rynek pracy europejskich smolarzy a tym samym zahamowałam dalsze emigracyjne marzenia Panów.
Na co Muchomorek rzucił – A może by to był….HjkLgt…..Niestety nikt z nas nie zrozumiał nazwy tego kraju a sam Muchomorek wypowiedziawszy swą kwestię, padł twarzą do potoku płynącego tuż obok.
A tymczasem Janko na wcześniejsze propozycje Waldka od niechcenia rzucił:
– Ty, Stary gdzie Ty chcesz do Anglii jechać, jak Ty najdalej przez 30 lat to w Ustrzykach Dolnych byłeś?! To się na lotnisku od razu zgubisz.
– Na co Waldek odparł: – No, dobra chłopaki…. ..Zostajemy w kraju. Gdzie nam będzie lepiej, niż tutaj?!
Opowieści fikcyjne, choć na faktach oparte :-). Imiona bohaterów zostały zmienione….
Pamięci Mirka zwanego Piłsudskim. Miej się dobrze i nie pij za dużo mocnego…
jesień 2015r., opublikowane 04.2016
Bosonoga z Doliny Sanu, Edzia
p.s. a z literatury na dziś polecam „Zaklinaczkę koni” Andrei Kuctch – uczennicy Montego Robertsa oraz „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk