Jesień przeplata się z zimą, która próbuje dostać się na nasze podwórka i na Połoniny przykrywając każdego poranka łąki szronem i zrzucając na nas śnieg. To już czas bo przecież jest połowa listopada. Gdy pierwszy śnieg pojawia się za oknami a ja jestem w Bieszczadach szykuję odruchowo kąciki do czytania na zimowe wieczory, Wiosną i latem miejsce przy kominku z sofą jest mało używane. Bywa, że staje się komfortowym siedziskiem dla kotów, ale nie koniecznie dla nas ludzi bo my przebywamy wówczas na zewnątrz. Latem pokój jest bardziej pusty, oszczędny w wystroju. Teraz znoszę dywaniki (choć to czyste wariactwo, bo po kilku dniach wyglądają okropnie z powodu sierści zwierzaków), wieszam muślinowe zasłonki, wprowadzam więcej koloru i życia do wnętrza. Wyciągam grube, plecione koce, które też stanowią największą atrakcję dla kotów. Wcześniej, niż zwykle z powodu nastającego zmroku zapalam lampki. W miejsce żywych kwiatów w wazonach pojawiają się suszone bukiety bo nie potrafię i nie chcę żyć bez kwiatów. Jest więcej świec, czułości i bliskości za sprawą zimna na zewnątrz. Zimno, chłód i wilgoć na zewnątrz rekompensujemy sobie ciepłem w środku i atmosferą, na którą pracowaliśmy prawie pół roku.
I jak to w górach i na wsi, nasz psychiczny komfort i poczucie bezpieczeństwa zimą mierzony jest nie ilością środków na koncie ale przede wszystkim ilością suchego drewna zmagazynowanego na czas zimy. Dlatego miarą, którą się tutaj posługujemy jest „naręcze” – to moja domowa miara oznaczająca ni mniej ni więcej to, ile polan drewna jestem w stanie wziąć na ręce i przenieść do kominka lub kuchennego pieca. Tutaj jak łatwo zauważyć im dłuższe oraz silniejsze ręce tym lepiej i łatwiej o energooszczędność ruchów i zmniejszenie pustych przebiegów (przypominam nasze domowe hasło towarzyszące nam na co dzień „nie idź na pusto”). Druga miarka po „naręczowej” to ilość toreb (ikea), do których wchodzi sporo polan. Okazało się, że te torby są wspaniałe nie tylko do zakupów i bardzo wytrzymałe. Kolejna miara to „taczki” i „wózki”. Taczki, których nie zliczę ile przewinęło się przez nasze Dolistowie (bo produkowane są naprawdę kiepskiej jakości i chyba dla krasnali i elfów) to wyższa miara w naszym stopniowaniu bo pozwala nam na precyzyjne przeliczenie ile taczek drewna spalamy na tydzień przy mrozach -20 st. a ile przy – 5 st. C. Mamy też specjalny wózek na drewno, który zakupiłam przed laty. Jest prawie idealny gdyby nie fakt, że rozstaw osi jest nielogiczny i przewidziany prawdopodobnie na teren płaskiego, idealnie wyplantowanego maleńkiego podwórka podwarszawskiego a nie górzysty teren górski.
Ostatnia w stopniowaniu miara, to kubiki lub m3 drewna, którą posługujemy się kupując drewno w nadleśnictwie lub u ZUL – owców (dla nie zaznajomionych z tematem to Zakłady Usług Leśnych). Ta miara jest od razu przestrzennym rozpoznanie tematu gdzie i ile miejsca należy przygotować na składowanie drewna oraz jest miarą służącą nam do szybkiego przeliczenia transportu. W ten sposób obliczamy też ile m. 3 co roku spalamy drewna aby ogrzać dom i domki dla gości.
Znoszenie drewna do domu, jego przygotowywanie, wcześniej zamawianie, kupowanie, transport to całoroczny projekt dość wymagający dla każdego kto wybiera życie na wsi i z powodów finansowych, technologicznych lub innych nie wybrał alternatywnych źródeł ciepła.
My na dzień dzisiejszy miksujemy ogrzewanie prądem i tradycyjnym drewnem.
Pozostając w temacie ogrzewania i przygotowywania się na zimę, robiłam porządki w mojej plenerowej stolarni. Od dwóch lat przekładam z miejsca na miejsce piękne jesionowe, grube deski, które co i rusz w moich fantazjach zmieniały swoje przeznaczenie. Najpierw miały zostać parapetami, potem solidnymi półkami w sypialce (ale postanowiłam nie zagracać tej przestrzeni), przez jakiś czas spełniały funkcję blatu na komodzie z szufladami aż do dzisiaj. W przypływie weny twórczej ale również aktywnego działania postanowiłam zrobić z nich solidny regał na drewno. W trakcie przycinania desek, szlifowania i obrabiania ich, koncepcja ewoluowała. Najpierw przymocowałam deski do ściany na stałe po czym stwierdziłam, że znów zagracam przestrzeń i wtedy mnie olśniło, aby wykonać zewnętrzny regał, niezależny a nie zabudowany na stałe. Ta pierwsza wersja jest dużo prostsza w wykonaniu ale gdy wiosną drewno nie będzie używane, kącik będzie stał bezużyteczny. Dlatego postanowiłam zrobić hybrydowy mebel. Solidny, który może mieć wiele funkcji. Stać zimą w domu, leżeć sobie na solidnych jesionowych pleckach a ja na nim, stać i służyć za regał na książki, plenerowe płyty albo żywe, zielone kwiaty a zimą wrócić do swojej pierwotnej funkcji. Można przechowywać drewno pionowo, poziomo. Może stać w mieszkaniu ale i na zewnątrz. Idealne rozwiązanie do niewielkiej przestrzeni.
Regał na drewno i na książki brzmi dość logicznie bo przecież właśnie przy kominku zimą najczęściej piszemy i czytamy.
Napotkane kłopoty natury stolarskiej i logistycznej sprawiły, że praca trwała pół dnia, ale z końcowego etapu jestem bardzo zadowolona a Pavol, który jest w drodze ze Słowacji otrzyma mam nadzieję miłą niespodziankę.
Dlatego aby celebrować zakończenie moich iście męskich prac wskoczyłam w żeńską energię radości i spokoju. Założyłam swoją starosłowiańską suknię lnianą, do szyi przyłożyłam piękną, kolorową krywulkę, przepasałam się cudowną słowiańską krajką, w czerwonym fartuszku trzymam zapałki, którymi za chwilę rozpalę ogień w kominku a na koniec zasiądę do czytania w wygodnym uszaku do czego i Was zachęcam jeśli lubicie taką formę odpoczynku.
Powyżej funkcja aktualna regału. – regał na drewno
A teraz czas na wersję leżącą regału – do zasiedzenia przy kominku .
A na koniec opcja po zmianie – regał na książki:
Do napisania, pięknego dnia dla Was
BosoNoga Eyra, Dwernik 18.11.2024r.