BIESZCZADZKI LUKSUS

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

DEFINICJA LUKSUSU. JEST NIĄ DLA MNIE PRZYRODA I MOŻLIWOŚĆ Z NIĄ STAŁEGO OBCOWANIA.
Woda – źródło życia i oczyszczania. Używamy jej do najzwyczajniejszych kąpieli oraz tych rytualnych. Choć dość rzadko uświęcamy wodę czcząc nią i traktując z należną jej świętością. Oczyszczając ją i zmieniając jej pierwotny charakter, magazynując i przesyłając dalej, zamykamy ją w butelkach a potem pijemy. Współcześnie częściej, niż kilkaset lat temu myjemy się nią zmywając brud dnia.W naszej, zachodniej kulturze przyzwyczailiśmy się do luksusu posiadania łazienki. Gdy nasi przodkowie przestali kąpać się w rzekach i strumieniach a ich dzieci zaprzestały noszenia wody wiadrami z tychże płynących wód, a rozpoczęły korzystanie z wód podskórnych a potem głębinowych, nawet nie wiedziały jaka rewolucja nastąpi kilkaset lat później. Skąd mogli przypuszczać, że współczesny człowiek położy tysiące kilometrów rur, którymi będzie wodę przepompowywał do milionów mieszkań w domach, blokach, wieżowcach. A po odkręceniu magicznego kurka lub przy użyciu jeszcze bardziej zaawansowanej elektroniki dotykowej, woda ciepła albo zimna będzie się lała strumieniami. Ponadto będzie się ona gromadziła odpowiednio w specjalnie do tego celu wymyślonych zlewach, umywalkach, brodzikach, wannach i innych misach użytkowych.
W swoim dotychczasowym życiu miałam okazję korzystać z… i urządzać różne rodzaje łazienek – mniej i bardziej ekskluzywne. Każda w innym stylu i z przeróżnymi udogodnieniami technologicznymi.
Jednak po latach stwierdzam, że żadna z tych łazienek – choćby najbardziej „fikuśnych” nie ma sobie równych w porównaniu do  pierwszych moimi bieszczadzkich łazienek.
Odkąd pamiętam wbrew moim dziecięcym lękom przed wodą, ciągnęło mnie zawsze do rzek, jezior, mórz i oceanów. Wciągały mnie również niewinne, mroźne potoki, wodospady, strumienie, a nawet fontanny w centrum miasta czy inne miejskie oczka wodne, do których nie raz wchodziłam a niekiedy zwyczajnie atawistycznie wskakiwałam.
Zaczęło się to niewinnie już w dzieciństwie od kałuż na drogach. Kto z Was nie zna dziecięcej fascynacji kałużami, do których jednym z nas można było wchodzić, innym nie. Brud ziemi nie był wtedy żadnym brudem ale ekscytującą podróżą w głąb ziemi, gdzie można było odnaleźć tak wiele skarbów ukrytych. I żaden rząd nie upominał się, aby pięciolatka zwróciła mu należny majątek. Były nim najczęściej małe kamyczki ze śladami minerałów, stara moneta, muszelka, która nie wiedzieć czemu zadomowiła się w błocie, w środkowej Polsce.
Zatem od niewinnych kałuż do rzek, mórz i oceanów było już bardzo blisko. Woda obmywała zawsze moje rozedrgane na wietrze myśli i pokołtunione emocje, ale plątać to one się zaczęły dopiero w dorosłym życiu, bo wcześniej wszystko wydawało się dużo prostsze.
Tak, czy inaczej, przechodząc z wiejskich i miejskich łazienek, trafiłam pewnego razu na Otryt i tam odkryłam najpiękniejszą łazienkę, w której uwielbiałam się myć. Malutki potok, z którego delikatnie i bardzo wolno sączyła się woda. O każdej porze roku uwielbiałam się tam myć. Każdego ranka po przebudzeniu właśnie tam odbywał się rytuał porannej higieny osobistej.
Bliżej ziemi, pośród drzew i śpiewu ptaków – idealna przestrzeń do zachowania czystości ciała, emocji i ducha.
A kolejna łazienka, którą zapamiętam na zawsze, to zbity z dwóch palet prysznic z najpiękniejszym widokiem – na Połoninę Caryńską. Woda noszona z wiadra od sąsiada. Kubek do polewania ciała – to wszystko. Niekiedy w ramach podniesienia standardu kąpieli, podgrzewałam wodę dzięki czemu kąpiel pod podwórkowym prysznicem stawała się bezsprzecznym luksusem.
Na ten luksus jednak składał się przede wszystkim widok. Wyciągałam dłoń przed siebie i miałam wrażenie, że mogę pogłaskać Połoninę, tak blisko mnie była.
Kolejna łazienka to urocze miejsce w zagajniku już na swojej ziemi, którą zaadoptowałam do kobiecych rytuałów kosmetycznych. I tak ogrodziłam malutką przestrzeń wiklinowym płotkiem. Wodę nosiłam ze stawu a wcześniej z potoku i spoglądając znów z jednej strony na Carycę a z drugiej na Otryt, zachwycałam się przyrodą wokół ani na chwilę nie odrywając się od Matki Ziemi.
Za każdym razem podczas takich kąpieli, towarzyszyło mi uczucie harmonii, błogostanu i czystej przyjemności obcowania z żywą wodą.
I dzisiaj pomimo skonstruowania dla siebie całkiem wygodnych łazienek, najchętniej kąpię się w śniegu, w potoku i w rzece. Gdy do mycia używam świeżo zmielonej ciecierzycy, to nawet ryby lubią mi towarzyszyć i podskubują mnie czule. Masaż piachem, gliną i delikatnym żwirkiem jest bardzo skutecznym pilingiem i nie ma sobie równych z zabiegami kosmetycznymi najlepszego SPA. Idąc więc za ciosem, zaprojektowałam dawno temu, na razie w głowie łazienkę moich marzeń. Gdzie ona będzie się mieściła? Oczywiście w ogrodzie pełnym kwiatów i pachnących krzewów, zmieniających swoje oblicze zgodnie z porami roku. Nocą towarzyszyć mi będą gwiazdy, a za dnia – rośliny oraz Połonina Caryńska oczywiście. Wanna w takim miejscu będzie kwintesencją luksusu. Gdy spełnię swoje marzenie a łazienka sprawdzi się w praktyce, z pewnością podobną stworzę dla naszych gości. O postępach prac czy raczej zamieniania marzeń w rzeczywistość, nie omieszkam wszystkich wcześniej poinformować.

Bosonoga z Doliny Sanu Edyta Marja Wyban, lipiec 2017r.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Bajkowe życie
Następny wpis
Akt twórczy. Mój pierwszy, mały, wiejski stragan.