Akt twórczy. Mój pierwszy, mały, wiejski stragan.

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Artystą jest każdy. Wszyscy bowiem tworzą.
To wynika z prastarej mądrości tkwiącej w nas. Z Dzikiego Człowieka, który jest mądry, ogarnięty pasją tworzenia. Akt twórczy daje początek czemuś nowemu, nowej rzeczywistości bądź jakości. Pozwala nie tylko na ekspresję ale oddaje głos wewnętrznym mocom za pośrednictwem tzw. natchnienia. Owoc twórczości daje radość, pociechę, bywa też użytecznym. Tworzenie sztuki przypomina boski akt stworzenia świata, materializowanie szczątków, tworzenie czegoś z niczego. Uśpione instynkty w nas ożywają i dają moc napędzającą nas do kreowania…
Znajdując kawałek drzewa, twórca widzi w nim rzeźbę. Patrząc na piękny wodospad spadający do kanionu, malarz widzi gotowy obraz pokryty wieloma warstwami farby olejnej. Pisarz słuchając lub obserwując jakąś scenę wśród ludzi lub przyrody ma gotową powieść albo jej początek.
Wena, natchnienie to żar twórczego ognia, który tkwi w każdym z nas. Śmiem twierdzić, że nabywamy go z chwilą narodzin a może dużo wcześniej. Z tymże niektórzy z nas tracą go po drodze najczęściej na skutek spełniania cudzych oczekiwań i własnych, gdy przeglądamy się w lustrze swoich projekcji o sobie. Talenty twórcze miażdżone są też niejednokrotnie przez krytykę i perfekcjonizm tego świata wymagający od nas bycia kimś lub czymś doskonałym., bez skazy i szansy na popełnianie błędów.
Artystą jest więc każdy. I wcale nie mam na myśli tylko tych sztuk pięknych, które nasza cywilizacja nazwała i zamknęła w galeriach sztuki, muzeach i albumach. Malarstwo, fotografia, rzemiosło artystyczne, koronczarstwo, rzeźba, ………to tylko niektóre formy tworzenia.
Wszystko zaczęło się od tego, że potrzebowaliśmy otaczać się pięknem. Po zaspokojeniu podstawowych potrzeb jedzenia, picia, spania i ciepła, zapragnęliśmy rysować proste rysunki w jaskiniach, piramidach, na piasku i w błocie. Wraz z rozwojem cywilizacji brnęliśmy dalej w coraz to bardziej nowatorskie metody ekspresji.
Wielu wierzących w boga twórców mówi, to nie ja śpiewam, to głos mnie prowadzi. Wielu pisarzy twierdzi, że są tylko maszyną do pisania w rękach kogoś lepszego, mądrzejszego.
Znam ludzi, którzy tworzą ciepło domowego ogniska i czynią z tego prawdziwą sztukę. Znam kucharzy nieznanych z pierwszych stron gazet, którzy z gotowania czynią misterny ceremoniał. Są Ci, którzy rozmawiają z dzikimi zwierzętami, słuchają ich mowy i w wielkim szacunku do ich świata cały czas pozostają.
Wszystkich nich łączy pasja. Miłość do tego, co robią. Aby mieć taką pasję, najpierw należy pokochać siebie. Choć prawdą jest, że wielu z nas tworzy będąc w najbardziej destrukcyjnym momencie życia niszcząc się całkowicie, zabijając ducha i ciało, popadając w alkoholowe czy narkotyczne ciągi. Paradoksalnie na początku dzieło stworzenia jest niezwykłe, zachwycające. Ale po jakimś czasie gaśnie, upada na bruk. Tak było z Sylwią Plath, Janis Joplin, Jimmem Moriisonem, Rydlem i wielu innymi.
W każdym z nich płonął niewyobrażalny ogień życia, płomień tworzenia. Nie zawsze jednak natrafiał na dobry grunt. Nie zawsze też pozwalali oni rozwinąć się w pełni Dzikiemu Człowiekowi, który w nich tkwił. Tłamsiło go otoczenie, a potem oni sami zabijając roztworami chemii.
Moja twórcza droga to był i jest nadal nieustający głos Dzikiej Kobiety we mnie….Najpierw Dzikiego Dziecka zamieniające się powoli w Kobietę, choć o pasjach męskich niekiedy.
Jako mała dziewczynka dużo myślałam i marzyłam. Zanim nauczyłam się pisać, tworzyłam w wyobraźni alternatywne światy. Były bardzo bogate i niezwykle realistyczne. Podobne były i są nadal moje sny. Te marzenia na jawie i we śnie wspominam jako niezwykle płodny i pracowity czas. Wymyślać nieistniejące byty, istoty i światy to przecież intelektualna praca ca cały etat. Dzieciństwo upłynęło mi na urządzaniu wnętrz własnych (o ile je miałam), przekształcaniu mieszkania rodziców za ich lub bez ich zgody – o ile sześciolatka jest w stanie przesuwać meble. Początkowo radowała mnie każda zmiana jak choćby przestawianie książek i zabawek na półkach. Zaawansowana forma to demontaż szaf i szafek,. Potem, gdy byłam w stanie trzymać w ręku brzeszczot podkradany z walizki taty, zaczęło się piłowanie nóg stolików, zdejmowanie materacy z łóżek i tym podobne prace wnętrzarskie. Gdzieś po przekroczeniu bodajże 13 roku życia, zaczęło się szycie ubrań, malowanie własnego pokoju oraz happeningi. W tzw. dorosłym życiu, np. krakowskim dopadła mnie chęć na malowanie obrazów oraz odnawianie mebli.
Z obrazów – tylko nie liczne były dobre i poprawne, ale nie o to przecież chodzi w tworzeniu, nie trzeba od razu pielęgnować swego ego i w ambicjonalnych stanach umysłu sprzedawać swoje prace manifestując swoje narcystyczne ja. Chodzi o sam akt twórczy, o wyzwalanie zamkniętych energii, które w nas tkwią. O dopuszczenie do głosu niezrealizowanych pomysłów, planów, nawet najbardziej szalonych. I co ważne doprowadzenie ich do końca. W tym ostatnim nie zawsze byłam dobra.
W Bieszczadach jeszcze jako turystka, zaczęłam robić drewnianą biżuterię. Potem anioły, Dlaczego? To były inspiracje płynące z wewnątrz mnie oraz te pochodzące ze świata przyrody. Nie było podstawy warsztatowej i solidnej nauki. Nie miałam nauczycieli ani żadnych mistrzów fachu. To przyszło samo. Zakochałam się w drewnie. Jeszcze w krakowskim życiu, zapamiętale odnawiałam meble. Między innymi dlatego przeniosłam się na rok za miasto, aby w starym, dość zrujnowanym i zimnym domu, ale za to z garażem i piwnicą, móc zapamiętale szlifować, wyżynać, obcinać i poprawiać….A w życiu bieszczadzkim odważyłam się na pierwsze własne meble i mini budowle – nie zawsze piękne, ale trwałe ale dość użyteczne… Raz w znalezionym kamieniu czy kawałku wyrzuconego drewna widziałam anioła albo inne stworzenie. Innym korzeń był już zalążkiem wieszaka na ubrania. To było piękne i nieco magiczne.





Gdy me ego zbytnio się panoszyło, obdarowywałam znajomych swymi pracami, choć nie były najlepsze. Inne trafiały w ich ręce na wyraźną prośbę obdarowywanych. Większość prac pozostawiałam sobie.
I rzeczywiście kilka z nich było naprawdę dobrych jakbym to nie ja namalowała ten oraz, jakbym to nie ja wyrzeźbiła tego anioła.
Pisać pisałam zawsze. Trochę publikowałam, ale więcej wrzucałam do szuflady, które po latach pęcznieją. Gdy serce się otwiera na nowe, świat podsuwa mi nowe narzędzia tworzenia i daje nowe przestrzenie do działania. To niesamowite, bo w twórczym akcie, czymkolwiek by on nie był, nie ma ograniczeń, nie ma rzeczy niemożliwych. Jest spełnianie wizji, materializowanie wymarzonego świata, stwarzanie go przez zmysły…..Sam zaś akt tworzenia jest procesem niemal medytacyjnym oraz oczyszczającym. Jestem prawie odłączona od świata a jednocześnie bardziej z nim zespolona, niż w jakiejkolwiek, zwyczajnej czynności. Nawet jeśli praca jest fizycznie wyczerpująca (w przeciwieństwie do pisania), to psychicznie odpoczywam. Spokój, który odczuwam ma właściwość oczyszczającą a energia, którą otrzymuję uzdrawia mnie i napędza do kolejnych działań choćby były najzwyklejszymi obowiązkami. Zatem nieustająco coś tworzę, wytwarzam, kreuję….od tkanin, przez drewno, fotografię, pisanie i inne aktywności, które napędzają mnie do życia i niezwykle wzbogacają o zwykłej radości dziecka nie wspominając.







Spośród swoich dotychczasowych prac stolarsko – atystycznych, zachęcona przez gości,wybrałam dzisiaj niektóre moje lustra i ramki ze zdjęciami (drukowanymi na płótnie). Do luster mam stosunek bardzo osobisty. Aby się o tym przekonać, zapraszam choćby do ponownej lektury mojego felietonu, którego bohaterem jest zaczarowane lustro https://nouw.com/bieszczadujmy/bieszczadzki-macho-28478263. Gdy robilam pierwsze lustro, a potem następne i kolejne, nawet nie sądziłam, jak wielką terapeutyczną rolę odegrają w moim życiu. O tym jednak będzie przy innej okazji. Tymczasem powiem tylko, że lustra, które robię są naprawdę zaczarowane. Mają spełniać życzenia a przede wszystkim uczyć kochać siebie. Mnie one uczą tego każdego dnia. Dlatego w Dolistowiu, gdzie nie spojrzysz, ujrzysz zwierciadło i siebie w jego odbiciu…Sama zaś praca w drewnie jest dla mnie czymś cudownym. Esencję, którą w drewnie kocham, odnajduję w sękach, zgrubieniach, zadrapaniach, pęknięciach, rysach, w tych wszystkich pozornych niedoskonałościach, które na koniec czynią z martwego już drzewa, nieprzemijalny, piękny , malowniczy, pełen niezwykłych historii obraz jego minionego życia. A ja tylko zaklinam je w ramie lustra czy zdjęcia.
Jedyne, co mogę sobie zarzucić to fakt, że jak dotychczas mało w siebie wierzyłam i ten brak wiary widać w małych znakach takich, jak to, że jeszcze do niedawna mój folder z esejami i szkicami powieści nazywał się przez lata „moja grafomania”. Miejsce, gdzie przechowywałam zdjęcia niektórych stolarskich prac nazwałam „ars nie ars”. Gdy zaczęłam intensywniej pracować nad sobą, akceptować siebie samą i to, co robię, w mig zmieniłam „moją grafomanię” na afirmacyjny folder „moja książka” a „ars nie ars” na „sztuka we mnie”. Od razu poczułam się lepiej a moje teksty i drewniane prace zaczęły być mi za to wdzięczne. Wystarczyło tak niewiele…






I zanim się obejrzałam, ujrzałam siebie, jak stoję ze swoim własnym straganem, pośród mych małych dzieł – zarówno stolarskich, jak i fotograficznych. A potem wydarzyło się to naprawdę. I choć było to bardzo spontaniczne i całość traktowałam jak dobrą zabawę a moją główną intencją było stworzenie miłego, przytulnego zakątka, przy którym każdy mógłby usiąść i odpocząć bez konieczności kupowania czegokolwiek, rzeczywistość przerosła moje oczekiwania.







Dlatego dziękuję wszystkim, którzy zamówili u mnie moje prace. Jednocześnie proszę o cierpliwość. Już wysłałam pierwsze obrazki, za chwilę wysyłam następne….. Oczywiście biegnę również robić lustra. Dziękuję również kochanemu Pavlowi i Medardkowi za pomoc podczas samych targów końskich w Lutowiskach Tobie zaś moja serdeczna i zawsze pomocna przyjaciółko – tak, o Tobie piszę Agnieszko – ogromne podziękowania za to, że zajęłaś się na dłuższą chwilę Dolistowiem. Bez Was mój szaleńczy plan pozostałby na długo jeszcze tylko planem…








Chcę tu i teraz podziękować z całego sercu wszystkim za ciepłe przyjęcie mojej pracy.
Oczywiście z taką samą radością jak tworzę, z równą jej pokorą przyjmę każdą krytykę i uwagi.

Powyżej przykładowe moje prace ostatnich dni oraz dołączone do nich ich opisy.

Dla zainteresowanych:
Każde zdjęcie, które zostało przeze mnie wykonane posiada unikalny opis sytuacji, miejsca i czasu, w jakim zostało zrobione (przykłady j.n.) oraz opis sposobu wykonania drewnianej ramki. Dodatkowo pojawia się szczera intencja i życzenia dla przyszłego właściciela. Jestem autorem całego procesu twórczego od wykonania zdjęcia, przez jego obróbkę (poza wydrukiem na płótnie – zlecone drukarni) aż po pomysł i wykonanie drewnianej ramki. Być może moje zdjęcia zaklęte w drewnianych ramkach staną się dla niektórych z Was miłą pamiątką z bieszczadzkiej krainy wilka i niedźwiedzia.







Mam nadzieję do zobaczenia na kolejnym wiejskim wydarzeniu w Bieszczadach lub u mnie w Dolistowiu.

Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję


Z życzeniami pielęgnowania i odkrywania w sobie pasji twórczych, Bosonoga z Doliny Sanu Edyta Marja Wyban, lipiec 2017r.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
BIESZCZADZKI LUKSUS
Następny wpis
Mój mikro makrokosmos….