Po raz pierwszy od wielu lat, przepełnia mnie smutek. Za każdym razem, gdy spoglądam na kocią miskę, albo kocie drzewo, wybucham spazmatycznym płaczem. Moje serce rozrywają: rozpacz, żal oraz gniew. Wszystkie te negatywne uczucia, nad którymi pracowałam latami i już ich nie doświadczałam, wróciły jak fala tsunami. Moje ciało skurczyło się na chwilę niczym sylwetka staruszki zmęczonej życiem.Życie i śmierć – naturalne koło istnienia. W Bieszczadach, w ogóle na wsi, śmierć towarzyszy nam na każdym kroku – kwiatów, krzewów, drzew, zwierząt i ludzi. Przywiązanie do innych, zwykła ludzka miłość i żal po stracie. Tydzień temu zaginął nasz kochany Bohater. Kot – epikurejczyk, radosny, pełen życia i wigoru poszukiwacz wrażeń. Zważywszy na jego temperament, brałam pod uwagę, że może zginąć w szponach jakiegoś drapieżnika albo co gorsza pod kołami samochodu, bo zaczął wychodzić niekiedy na drogę co wzbudzało mój niepokój. Były to jednak incydentalne sytuacje.
Po dwóch dniach nieobecności, znaleźliśmy ciało Bohatera na poboczu drogi – rozjechane, zmasakrowane. Tysiące robaków i glist rozpoczęło ucztę nad nim. Sam widok ciała i odór, jaki dotarł do moich nozdrzy nie był dla mnie tak straszny jak nagły jego brak w moim życiu i tragiczne okoliczności, w jaki zginął mój ukochany kot. Przez kolejne dwa dni żywiłam jeszcze nadzieję, że to nie jego ciało znalazłam na poboczu. Zakopałam go nieopodal, bo nie byłam w stanie tego dnia przejść ze szczątkami w inne, bezpieczne miejsce. Płacząc tego wieczora i przez kolejne nad jego stratą, tuliłam do siebie Rysia i patrząc mu głęboko w oczy, dziękowałam mu za to, że jest, żyje i że jest taki ostrożny i nieco strachliwy. Powiedziałam – dobrze, że przynajmniej Ty trzymasz się domu i wylegujesz się z nami w łóżku, nie odchodź proszę daleko od domu, tu jesteś bezpieczny.
Rysiu przyglądał mi się swoimi pięknymi oczami i choć rozumiał, co mówię, płakał za bratem. Szukał go po domu i u sąsiadów. Zajrzał do nich, drapał długo w okno aż mu otworzyli i wskoczył im na kolana, choć nigdy tego wcześniej nie robił, bo był bardzo wycofanym kociakiem, któremu wiele czasu zajmuje budowanie zaufania. A potem wyszedł. Nie było go w nocy z nami, choć każdego ranka budziliśmy się razem naszą ludzko – kocią sforką.
Rankiem poszłam na drogę i nie mogłam uwierzyć w to, co ujrzałam. Świeża plama krwi po Rysiu znajdowała się kilkanaście cm od miejsca, gdzie kilka dni wcześniej leżały szczątki Bohatera. Rysiu go odnalazł i dołączył do niego. Dwaj bracia, którzy nie mogli bez siebie żyć. Gdy zakopywaliśmy oba ciała pod grabem, w bezpiecznym miejscu, z Bohatera zostały już tylko kości a Rysiu wrzucony do świeżej ziemi objął ten szkielet swoją łapką. Wybuchnęliśmy z Pavlem spazmami płaczu widząc ten obraz…..
Kilka dni później gdy na chwilę odzyskałam spokój ducha, podziękowałam tym wspaniałym istotom za wszystko, co od nich otrzymałam: za zaufanie, jakim nas obdarzyły, za wiele radości, które podarowały nam i naszym gościom, za miłość, czułość i wdzięczność, którymi byliśmy obdarowywani na każdym kroku. Podziękowałam im za koloryt, jaki wniosły do naszego wspólnego życia. Pięknie było obserwować ich zażyłość i bliskość choć trwało to tylko 1, 5 roku.
Te wspaniałe koty były członkami naszej rodziny i wiele się od nich nauczyliśmy.
Ale jak to bywa z człowiekiem, wraz z uczuciem smutku, pojawiła się złość na ludzi, którzy zabili naszych przyjaciół. Złościłam się na wszystkich kierowców jeżdżących przez nasze wsie z ogromną szybkością nie bacząc na zwierzęta przebiegające przez drogę. A co dzień spotykamy tu jeże, lisy, łanie, jelenie oraz domowe zwierzęta. Apeluję więc do wszystkich Was kierowców – nie jesteście sami na drodze! W swoim życiu już kilkakrotnie byłam świadkiem wypadków samochodowych z udziałem zwierząt. Większość z tych sytuacji kończyła się tak, że kierowca przejeżdżał zwierzę i odjeżdżał z miejsca wypadku jak gdyby nic się nie stało. Niektórzy zatrzymywali się kilkaset metrów dalej i z troską oglądali zderzak swego samochodu i światła, czy są całe nie zainteresowani ani trochę odchodzącym właśnie życiem tuż za nimi…A ja zostawałam z psem albo kotem umierającym na moich rękach….
Docieram coraz głębiej do prawdziwych pokładów mojej złości i odrabiam kolejne lekcje życia mojej zranionej duszy. A kochani dwaj bracia po raz kolejny pokazali nam aby się zatrzymać. I choć śmierć sama w sobie mnie nadal nie przeraża to moja rozpacz bierze się z przywiązania do tego, co tu i teraz. Uwalnianie się od tego życia pewnie zajmie mi jeszcze sporo czasu….
Tymczasem Rysiu i Bohaterze wysyłam Wam dużo miłości….i dziękuję, że zaszczyciliście nas swoją obecnością w naszym życiu….
A każdy, kto znał nasze koty, pewnie może opowiedzieć o nich niejedną historię. Ja powiem tylko, że Bohater nie był kotem, był niezwykle wrażliwą istotą o kobiecej energii zamieszkałą przez dziwne zrządzenie losu w ciele kota a Rysiu zaś dzięki naszej ogromnej wierze w jego moc i siłę ze struchlałego, bojącego się kota, stał się prawdziwym Księciem Dolistowia – pogodnym i kochającym ludzi…
A wszystkim Wam życzę poznawania tak pięknych i uroczych istot – kimkolwiek miałyby one być i jakąkolwiek formę fizyczną miałyby przybrać. A tym zaś, którzy poruszają się po drogach w bezpiecznych, metalowych puszkach zwanych samochodami życzę głębokiej i świadomej uważności.
Bosonoga z DolinySanu Edzia, 1 września 2018r.
Przywiązanie…
Tekst
Nasze czworonogi|Nowy Blog