Po prostu zima…

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

W Bieszczadach nauczyłam się kochać wszystkie pory roku niemal jednakowo i obdarzam każdą z nich z osobna należną jej atencją. Mieszkanie na wsi pozwala na tak zażyły kontakt z przyrodą, że nauczyło mnie to czerpania radości z pełnej obecności każdej chwili. Dlatego nie żałuję, gdy nadchodzi jesień, nie wyczekuję niecierpliwie lata ani nie wściekam się, gdy zima trwa jeszcze w maju. Niekiedy pojawia się tęsknota za zielenią albo pragnienie szadzi na drzewach czy większej ilości śniegu aby obudzone we mnie dziecko mogło z radością jeździć na nartach. Jednak mieszkanie w górach umożliwia bardzo dokładne i uważne studiowanie każdej mijającej chwili. Nie da się przegapić przedwiośnia, nie można nie zauważyć kwitnących krzewów tarniny, łąk obsianych mniszkiem czy złotych modrzewi. Tym bardziej nie da się przegapić półmetrowej pokrywy śnieżnej, która spadła przed nasz dom. Nie da się ominąć tych wszystkich przemian i transformacji przyrody, bo jesteśmy od nich zależni. Aby przeżyć na wsi a zwłaszcza w górach, należy harmonijnie i z szacunkiem współpracować z naturą. Co z tego, że zaplanuję koszenie łąk, jeśli przyjdzie burza. Co mi po moim wielogodzinnym odśnieżaniu, jeżeli za chwilę nad Bieszczadami przejdzie czternastogodzinna śnieżyca, która „zniszczy” moją pracę. No właśnie.



….Natura niczego nie niszczy. Ona tylko pokazuje w sposób bardzo wysublimowany jak wszystko we wszechświecie jest ulotne a nawet iluzoryczne. Za tę i wiele innych nauk jestem jej wdzięczna. Mieszkając w mieście mogłam nie zauważyć wiosny, bo ta dynamicznie przekształcała się w lato a mieszkając w betonowej dżungli, przejawów życia należało szukać w zgrabnie zorganizowanych parkach miejskich, skwerach i innych do tego przeznaczonych miejscach uczesanych rękami ludzi. Tutaj gdzie się nie obejrzę przyroda zagląda do mnie, puka do moich okien. Trawa potrafi wyrosnąć na kamieniach czy na grubej agrowłókninie. Nie straszny jej mróz ani inne przeszkody. Mech wygodnie mości się na starych deskach tarasowych a na tak powstałej ściółce z radością wyrastają dumnie leśne grzyby. Gdy piszę ten felieton siedząc w ciepłym domu, przy kominku, na zewnątrz jest jakieś minus 12 st. C, pada śnieg a aura tego styczniowego dnia jest bardzo zimowa. Co tak bardzo kocham w zimie? Wszystko. Zima to dla nas niekiedy czas remontów, porządków ale przede wszystkim usprawiedliwiony czas odpoczynku.



Alibi od natury otrzymujemy w postaci krótkiego dnia. Nie nasza przecież wina, że zmrok zapada ok. 15 czy 16 a więc na zewnątrz przestajemy już pracować. A gdy przychodzimy do domu, to najchętniej zapalamy świece albo czytamy książki czy też piszemy i jakoś niezbyt chętnie garniemy się do prac choćby „intelektualnych”. Bezkarnie śpimy, pławimy się w rozkoszach ciszy i ciemności. Zimą Bieszczady niemal pustoszeją. Jest niewielu gości zwłaszcza w naszej części gór, więc zapadamy powoli w letarg, zimowy sen niedźwiedzia. Wiosną budzimy się do życia, sprzątania, prac w ogrodach, latem rozpędzamy się do pracy w najintensywniejszym sezonie, który trwa do później jesieni. Wraz z drzewami kładącymi się do snu, zrzucającymi ostatnie liście, również i my zwalniamy aby zimą móc całkowicie stanąć w miejscu a nawet bez poczucia winy położyć się na kanapie przy kominku i wstać z niej wiosną. Oczywiście z radością dziecka korzystamy z zimowych sportów. Jeździmy na nartach, sankach i łyżwach. A ja sama obserwuję, że z roku na rok moja forma fizyczna rośnie co napawa mnie optymizmem i radością.








Każdego roku zwiększa się ilość miejsc do odśnieżania a mnie samej zajmuje to coraz mniej czasu wprost proporcjonalnie do rosnącego spokoju i wyciszenia. Co lubię w zimie? Kocham obcować z monochromatyczną geometrią jaka spotyka mnie na każdym roku. Biel w kilkunastu odcieniach uspokaja, koi i odświeża. Mroźne powietrze pobudza a słoneczne dni dodają energii. Cieszy mnie gdy mogę bawić się śniegiem dokarmiając drzemiące we mnie dziecko. Narty biegowe, zjazdowe, łyżwy i sanki dają tak wiele radości.



Oczywiście aby oddawać się zimowej beztrosce, najpierw należy na nią zapracować. Podstawą poczucia bezpieczeństwa zimą dla każdego mieszkańca jest zapas drewna na opał. Jego zamawianiem, zwożeniem, przygotowywaniem zajmujemy się odpowiednio rok wcześniej a jeśli zdarza nam się być mało odpowiedzialnymi to pół roku wcześniej co zazwyczaj nie wróży nic dobrego i sugeruje stresującą jesień. Temat drewna jest tak istotny a jako, że stanowi fundament naszej bieszczadzkiej egzystencji, poświęcę mu osobny felieton.


Tymczasem wrócę do przyjemności, które daje mi każdego roku zima. Otóż tak naprawdę cieszą mnie rzeczy małe. Gdy po kilku godzinach pracy na zewnątrz, przychodzę do domu (w którym wcześniej rozpaliliśmy już w piecu), to odczucie ciepłej posadzki i nałożenie suchych ubrań dają ogromną przyjemność. Potem wpatrywanie się w ogień z filiżanką herbaty i rozmowa z bliskimi oraz wylegiwanie się ze zwierzakami przy kominku to już kwintesencja szczęścia. Ale to, co od lat mnie rozczula to widok z oddali mojego własnego domu, w którym wewnątrz, gdzieś w głębi kuchni świeci się maleńkie, żółte światełko. Wówczas mój dom z pulsującą iskierką światła woła mnie poprzez zaspy śnieżne do siebie i zachęca do wejścia i radowania się ciepłem i zapachami domowego ogniska.



Co jeszcze lubię w zimie? Brak pośpiechu, powolność na każdym kroku. Ten rytm wymuszony jest choćby przez dużą ilość ubrań, które na siebie zakładamy, poprzez wolne poruszanie się po śniegu, gdy przedzieramy się przez zaspy śnieżne lub ślizgamy się na lodzie aż po długie i wolne podróże samochodem po Bieszczadach. Lubię, gdy biegnąc na nartach biegowych z moimi psami, Pani listonosz wyprzedza mnie samochodem a potem cofa i wręcza mi list czy też paczkę, na które czekałam. Lubię zaskoczenie, gdy ktoś po latach robi mi niespodziankę i uderza kołatką do drzwi stając w drzwiach jakbyśmy się niedawno widzieli. Lubię wędrować z Pavlem po górach i odwiedzać zaprzyjaźnione schroniska, w których witani jesteśmy ciepło i z radością. I jak to bywa o tej porze roku, wówczas wszyscy mamy dla siebie więcej czasu.



Choć zabawnym jest to, że przez góry i rzeki wieści dotyczące naszego życia same się roznoszą. Jak? Sama nie wiem. Może są przenoszone w plecakach turystycznych naszych gości a może osiadają na sierści dzikich zwierząt, które ocierając się o ścianę chaty, zostawiają niejako list z doliny. Tak czy inaczej możemy rok nie być w jednej czy drugiej bacówce albo na połoninie, a i tak nie ma potrzeby opowiadać „co u nas słychać” bo wszyscy wszystko wiedzą. A weryfikować nabytej wiedzy nie próbujemy, bo po co? Wolimy skupić się na radości bycia razem z naszymi bieszczadzkimi przyjaciółmi.




Przyjemność sprawia mi bose stąpanie po mroźnym śniegu i zabawa w nim z psami. Uwielbiam przygotowywać drewno do pieca, rąbać je, zwozić na sankach do domków czy domu a najbardziej kojąca czynność to dla mnie układanie polan. Cała zimowa praca jest taka zwyczajna i dość przewidywalna. W swej przewidywalności – bardzo bezpieczna i uspokajająca.
Lubię obserwować radość naszych gości, którzy widzą żywy ogień i doświadczają jego oczyszczającej mocy. Sama zaś lubię wędrować zamarzniętą rzeką i wyjść kilometr dalej zaskakując sąsiadów drogą na skróty.



Kiedyś moja bieszczadzka znajoma przyznała się po latach, że w pierwszym roku obserwowała moje życie w Bieszczadach i uznała, że nie będzie się zbyt szybko ze mną zaprzyjaźniać, najpierw będzie mi się tylko przyglądać. Bo każdy w naszych górach wie, że pierwsza zima jest sprawdzianem życia, testem przydatności jednostki ludzkiej do życia tutaj. Wytrwasz pierwszą zimę bez żalu, złości i rezygnacji z pierwotnych planów, to choć Bieszczadnikiem jeszcze nie jesteś, to sam fakt wytrwania w tych warunkach powoduje uśmiech i sympatię na twarzach sąsiadów. A gdy pod koniec zimy sąsiedzi zastaną Cię w Twoim domu przysypanym śniegiem, jak z radością ich witasz i nie złorzeczysz na świat oraz nie upijasz się z rozpaczy, to Twoje notowania w lokalnej społeczności rosną i można powiedzieć, że zyskujesz już coś więcej, niż aprobatę. Śmiem twierdzić, że możemy mówić już o szacunku. Kolejne przeżyte aktywnie zimy bez depresji, z radosnym działaniem na rzecz innych wzbudzają już podziw sąsiadów. Zatem stwierdzam z radością i dumą, że mój ośmioletni staż jest całkiem niezły.
Pozdrawiam wszystkich zimowo i radośnie.

Bosonoga z Doliny Sanu Edzia

napisano w styczniu 2019r., Dwernik

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Ocean we mnie…
Następny wpis
Z Miłości do Kobiet i do mej kobiecej natury…