Kocia mama

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Gdy jest mi coś odbierane, wkrótce dostaję je w nowej, innej postaci. Nie zawsze od razu. Gdy daję coś światu ze szczerego serca, wraca do mnie po stokroć. Zawsze w harmonii i równowadze: życie i śmierć. Tak było i tym razem, choć w mojej osobistej relacji ze zwierzętami zarówno domowymi jak i dzikimi, otrzymuję dodatkowo wiele prywatnych lekcji. Ponadto dostaję bardzo osobiste informacje po co wydarzyła się dana historia i czego mnie miała nauczyć. Historie zwierząt mnie otaczających są w dodatku odbiciem lustrzanym mnie samej i mej gotowości do spotkania ze światem przyrody takim, jakim jest naprawdę a nie takim jaki wykreował go człowiek i ja sama w przeszłości na podstawie swoich oczekiwań i cudzych przekonań.

Rysia – nasza roczna kotka miała w maju wypadek samochodowy. Znalazł ją na drodze nasz sąsiad. Była bardzo poturbowana i zestresowana. Co ważniejsze była w ciąży. U nas trwał właśnie remont apartamentu. Pracowaliśmy niemal non stop. Dookoła zaś stare ustępowało nowemu. Zmarł nasz przyjaciel, kilka dni później u kolejnych przyjaciół miał miejsce pożar domu a gdy rozmawiałam z przyjaciółkami o odejściu bliskiej mi osoby, na progu stanął sąsiad informując mnie o wypadku Rysiu. Pobiegłam na drugą stronę drogi aby ją odnaleźć, ale już jej tam nie było. Kilka godzin później została znaleziona u nas na podwórku z kilkoma ranami na ciele i obrzękiem na główce. Natychmiast zabrałam ją do Lutowisk do weterynarza. Marta – kochana i zaangażowana weterynarz zrobiła wszystko, co potrafiła aby udzielić jej pomocy. Monitorowała też przez blisko tydzień stan maluchów, które żyły. My z Pavlem ze swojej strony stosowaliśmy wszystkie znane nam niekonwencjonalne metody leczenia aby uzdrowić Rysię. Całość pomogła. Dniami remontowaliśmy apartament a nocami opiekowałam się Rysią, którą cierpiała i odradzała się leżąc na moim brzuchu. Więź między nami się pogłębiała. Wyczuwałam już każdą jej najmniejszą potrzebę, dyskomfort czy ból. W noc porodu, Rysia leżała na mojej klatce piersiowej a ja przez sen poczułam skurcze jej macicy. Wiedziałam, że zaczęła rodzić. Rodziła prawie 12 godzin. Niestety wszystkie kocięta narodziły się zbyt wcześnie i wszystkie urodziły się martwe.  Ponadto należało Rysi pomóc w porodzie, co pogłębiało smutek jej i mój. Przykro było patrzeć jak Rysia rodzi kolejne dziecko, które nie może wylizywać i karmić je.  Dzielna Marta pomagała nam przez niemal większość porodu. Narodzone, martwe kocięta pochowałam pod bukiem razem z Bohaterem i Rysiem.…. Wkrótce nasz ludzki smutek ustąpił  i zrobił miejsce dla radości, że sama Rysia ocalała i jest zdrowa.
Zanim zdążyliśmy wysterylizować Rysię, znów zaszła w ciążę. Tym razem w pierwszym tygodniu lipca urodziła na swoim kocim drzewku cztery piękne, zdrowe kocięta. Na koniec byłam wdzięczna sobie, że nie dopilnowałam Rysi i pozwoliłam jej stać się matką tak jak tego pragnęła. I oto one. Cud narodzin, cud życia i radość pierwszych dni na ziemi…Aby kociaki były bezpieczne i dobrze zaopiekowane, zamieszkały w naszej łazience. Kociej mamie zaś zbudowałam drabinę, aby mogła swobodnie wchodzić i wychodzić przez okno do swoich maluchów, ponieważ po 12 dniach poczuła potrzebę opuszczania dzieci choć na chwilę i zajmowania się sobą. Teraz stęskniona jest dotyku, ludzkich pieszczot i kontaktu z nami. Dziećmi opiekuje się pięknie i troskliwie. Dba o nie a one same są sobie coraz bliższe i coraz bardziej figlarne. Dzisiaj cieszymy się naszą powiększoną kocią rodziną.





Bosonoga z Doliny Sanu Edzia, lipiec 2019r.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
This Post Looks Beautiful even with Long Interesting Title
Następny wpis
Tam na Wschodzie