Podczas ostatniego majowego remontu apartamentu, mieliśmy okazję z Pavlem i naszymi bliskimi ulegać presji czasu. Jako taki czas nie ma nade mną kontroli jednak niekiedy gdy stykam się z osobami, które twierdzą, że tego czasu nie mają, następuje starcie.
I choć stres innych nie wpływa na mnie bezpośrednio, to ta istotna różnica filozoficzna, czy czas ma nad nami kontrolę czy my nad nim, potrafi zakłócić magię tworzenia. Mówię o tworzeniu, bo remontując apartament tak naprawdę zburzyliśmy najpierw ściany, wprowadziliśmy ogromny chaos aby z tej przestrzeni wychodząc stworzyć coś nowego.
Mam ten ogromny przywilej w życiu i radość, że w chaosie widzę ogromną, niemal niekończącą się przestrzeń do kreacji. Co to w praktyce oznacza? Gdy wchodzę do jakiegoś domu albo ogrodu, mieszkania czy nawet biura i są one w trakcie remontu, zniszczone lub zaniedbane, to ja widzę i czuję ogromny potencjał, który tam tkwi. Zazwyczaj też mam natychmiastową wizję docelową danej przestrzeni. Widzę ją dokładnie z detalami. Taki kadr fotograficzny zrobiony szerokim kątem. Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, jak wielki chaos zastaję. Bez różnicy czy panuje tam smród, zgnilizna czy mieszka tam pleśń czy też jest to jedynie kilkadziesiąt lat zaniedbań. Gdy czuję się tam po prostu dobrze, jeśli okolica jest piękna albo z okna domu widać cudowne drzewo albo ogród ma wielką łąkę, to w moim sercu rośnie marzenie które domaga się wyjścia na zewnątrz i urzeczywistnienia. W ogrodzie widzę altankę, łóżko do wypoczynku pod lipą, różany zakątek czy kwiecistą łąkę. W zbutwiałym, ciemnym domu widzę, jak poranne światło zagląda przez muślinowe, słoneczne zasłonki i muska po twarzy domowników budząc ich swoim ciepłem. I choć otwieram oczy i na starym, zniszczonym łóżku widzę jedynie zbutwiałe, połamane deski, którymi karmią się już korniki, moje serce pokazuje mi uparcie ten docelowy obraz konkretnej rodziny mieszkającej w tym domu. Wielokrotnie już tak bywało, że miałam okazję tworzyć tzw. coś z niczego. Nawet w akademikach nie mogłam się powstrzymać przed domową aranżacją wnętrz. A gdy w Bieszczadach moim pierwszym przejściowym domem był malutki domek narzędziowy, oczywiście natychmiast wyczyściłam papierem ściernym podłogi, zrobiłam półki, wieszaki, uszyłam zasłony a w tym samym kolorze wykonałam niewielkie meble na zewnątrz. Odnowiłam stary, historyczny stół, potem kolejny. I choć kuchnia na drewno stała tuż obok łóżka a trzy maleńkie okienka dawały niewiele światła, czułam się tam cudownie. A dlaczego bo ten domek został zbudowany przez pewnego utalentowanego stolarza kilkadziesiąt lat wcześniej i nie powstałby gdyby nie miłość tego mężczyzny do drewna. I tę miłość czuć było na każdym centymetrze kwadratowym tej maleńkiej przestrzeni. I żadne zaniedbania mijających lat, żaden brud nie były w stanie przykryć tego pięknego uczucia twórcy do tworzywa. A ja te uczucia przeczytałam niczym długi, piękny list adresowany do mnie. A w tym liście było napisane „dbaj o mnie, pielęgnuj mnie”. Więc z radością to uczyniłam. Miałam okazję urządzać mieszkania w Warszawie, mieszkanka i domy w Krakowie, aranżować te bieszczadzkie i za każdym razem była to dla mnie nowa, piękna przygoda. Znalazłam też odpowiedź dlaczego zdarza mi się w życiu po kilku latach osiągać niebezpieczny stan chaosu dookoła mnie manifestujący się w zagraceniu przestrzeni. Związane jest to z tym, że jeżeli nie mam okazji realizować mojego nowego projektu, to zaczynam go realizować w aktualnym miejscu mieszkania. Wrzucam tam kolejne pomysły nie zawsze do siebie pasujące a po jakimś czasie uświadamiam sobie: ” o jej trochę tego za dużo, czas na usuwanie”.
Kiedyś realizacja moich wizji bywała kłopotliwa, ponieważ jako dziecko w swych marzeniach mierzyłam wysoko i daleko a szaro – bury świat komunistycznych budynków był dla mnie nie do zaakceptowania. Więc niemal zawsze go zmieniałam a jeśli to nie było możliwe w realu, to śniłam i marzyłam o tych zmianach kreując je w wyobraźni. Bywało to męczące, bo wewnętrznie budziło ciągły sprzeciw na zastaną estetykę lat 80 i 90tych. Dzisiaj potrafię odpuścić i o ile wizje marzeń miewam nieustannie, nie narzucam się z nimi jeśli ktoś mnie o to nie prosi. Nadal jednak kreuję swoją wymarzoną rzeczywistość w wyobraźni i tworzę co tylko zapragnę z rodzących się co chwila nowych potencjałów.
I wiem, że w tym opuszczonym, starym domu na Fuertaventurze (ten na fotografiach) już niedługo pod tym numerem w Villa Verde taka rodzina zamieszka. Tymczasem ukochały go gołębie i wiewiórki.
Uprzedzam, że gołębie na drzwiach tej sypialni są prawdziwe, nie sztuczne. Gy zaglądałam przez okno do tego zrujnowanego domu porzuconego jakby nagle z porozrzucanymi ubraniami i lampką, która spadła z nocnego stolika, gołębie właśnie wleciały przez sąsiednie okno i usiadły na szafie.
A wracając do naszego niedawnego remontu i wielu innych, różnica w moim pojmowaniu świata polega na tym, że np. Pavla remonty stresują a mnie ekscytują. Uświadomiwszy sobie niedawno ten fakt, uznałam, że to ja będę gł. sprawczynią prac remontowych, bo to mi przecież sprawiają one przyjemność a nie jemu. Dla Pavla burzenie i zaczynanie od nowa wydaje się być chaosem i gigantyczną pracą wypełnioną stresem. Dla mnie to rodząca się nowa przestrzeń do burzenia, bałaganu, z którego powstaje nowy ład i to dokładnie taki, jaki sobie w danej chwili wyobrażam. Nie mogę więc narzucać swojej wizji świata i radości płynącej z kreacji na tych, którzy tego nie czują. Uczucia, które towarzyszą takim chwilom kreacji są nie do opisania. To ekscytacja, podniecenie, radość dziecka. Otrzymuję wówczas gigantyczną ilość energii i mogę działać, tworzyć nie jedząc i nie śpiąc. Co zabawne równie inspirujące jest dla mnie burzenie czegoś starego, co budowanie nowego. Bo burząc, czuję się jakbym oczyszczała samą siebie, wyrzucała wszystko, co jest niepotrzebne mnie, komuś czy światu. A potem jak za sprawą czarodziejskiej różdżki stwarzam coś nowego, coś własnego. …Tydzień po napisaniu tych słów, zaczęłam budować stodołę czy też przebudowywać wiatę na stodołę…Na razie pół pracy za mną…A i oto częściowe tego efekty (akurat po wichurze, która przewróciła kredens).
Tuż przed wyjazdem na Kanary wraz z Pavlem zrobiliśmy wspólnie naszego busa przerabiając go na miniaturowe mieszkanko.
Nieustannie pozostając w twórczym nastroju, pozdrawiam wszystkich Twórców, którymi wszyscy bez wyjątku na tej Ziemi jesteśmy.
Bosonoga z Doliny Sanu, Edzia, napisano w październiku 2019r.
p.s. i jeszcze kilka zdjęć z różnych moich domów….., krakowsko – warszawskie dołączę, gdy uporządkuję archiwum 🙂