Biel to dla mnie ilustracja niewinności, czystości i spokoju. Białe ściany, kominek czy piec, które obłożyłam minionej zimą gliną, dają mi ukojenie. Jednocześnie odświeżyły i poszerzyły przestrzeń dookoła. Gdy myślę o kuchniach i łazienkach, od razu chcę wszystkie zmieniać na białe i wyłącznie białe. Jeśli już pościel, to najchętniej śnieżno – biała. Biały kolor z jednej strony jest neutralny i medytacyjny a z drugiej poszerza każdą przestrzeń, daje poczucie świeżości i pozwala na złapanie oddechu. Na tle białych przestrzeni, z radością szaleję z kolorowymi obrazami czy tkaninami, które mogę zmieniać do woli w zależności od nastroju czy pory roku.
Zdaję sobie również sprawę, że intensywna potrzeba „rozbielenia” mojego życia, które trwa we mnie od jakiś dwóch lat, jest wewnętrzną potrzebą nadania ładu, porządku i czystości memu energetycznemu ciału. Bo ja nadal kocham kolory – wszystkie bez wyjątku i kocham się nimi otaczać, ale otoczona bielą, mieszkając w białych wnętrzach, do tego ubrana w biel, czuję się jak czysta karta, spokojna, ufna. Sama biel we mnie i dookoła sprzyja kontemplacji i medytacji i daje „gwarancję ” czystości fizycznej, emocjonalnej i duchowej.
Od jakiś dwóch lat, gdy chcę zaakcentować czas dla siebie samej i uświęcić go niejako, wręcz pobłogosławić, zakładam białe ubranie, najczęściej białą sukienkę. W ten sposób czuję się jak mała dziewczynka, której w niedzielę założono najlepsze ubranko prosząc aby nie pobrudziła się w kałużach na zewnątrz. I o ile karność i posłuszeństwo dziecka jest poniekąd czymś wytresowanym, to dzisiejsze moje decyzje „odświętnych” ubrań, są celebracją chwili podarowanej tylko i wyłącznie mnie samej. Jest to podarunek z potrzeby serca. I to jest cudowne uczucie. Bo choć przez chwilę jestem czarodziejką, księżniczką z bajki albo boginią Eyrą. I daję sobie jednocześnie pełne przyzwolenie na nic nie robienie. Nie chwytam wówczas stolarskich narzędzi, nie sprzątam, nie noszę drewna ani nie porządkuję ogrodu. Ta biel z jednej strony mnie usprawiedliwia a z drugiej pozwala na święty czas ze sobą w świadomości kobiecości.
Niekiedy ta chwila jest naprawdę tylko chwilą, trwa kilkanaście minut, ale w mej rzeczywistości potrafi trwać bardzo długo. Jak choćby wczoraj – to były ostatnie minuty zachodzącego słońca i ukochany Pavol, który robił mi zdjęcia tego jesiennego, zimnego wieczora. Kontemplacja słońca, traw i suchych liści…. Moment zatrzymania pośród mych ukochanych gór.
Kocham ten jesienny czas spowolnienia w Bieszczadach. Z jednej strony przygotowujemy się do zimy i dużo pracujemy. Przygotowujemy się również do naszego jesienno – zimowego wyjazdu, który już lada dzień przed nami. A z drugiej strony zawsze znajdzie się chwila tylko dla siebie samej, dla nas….i to jest cudowne….Kochany Pavle – dziękuję Ci za te zdjęcia i nasz spacer po Dolinie Sanu…
Błogosławiona biel
Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog