INTUICJA a METAFIZYKA – są decyzje, które podejmuję niemal bezwiednie i nie wiem dlaczego. Kieruje mną wówczas to, co my ludzie nazywamy intuicją albo siódmym zmysłem. Jest to coś bardzo silnego, w co statystycznie jest wyposażonych więcej kobiet niż mężczyzn. A przynajmniej kobiety są bardziej na nią czułe i szybciej dopuszczają ją do głosu. Tak było z moim chodzeniem boso po górach. Choć tak naprawdę boso chodzę przez cały rok niemal od zawsze, od dzieciństwa.Znajomy powiedział mi ostatnio, że przygląda się swojej trzyletniej wnuczce, która przy byle okazji zrzuca swoje buciki i biega boso. Mądra Kobietka. Ona wie, co najlepsze i najprzyjemniejsze. Bo przecież dziecko kieruje się wygodą, przyjemnością i właśnie instynktem. Uczmy się od niego. Uczmy się od dziecka w nas. Ja przynajmniej staram się to robić. Oczywiście warto niekiedy obudzić w sobie Dorosłego – odpowiedzialnego, doświadczonego i rozważnego człowieka, ale gdy za bardzo się jego ego w nas rozpanoszy, zapominamy o radości i bezpretensjonalności dziecka. A przecież ta część nas jest najbliżej intuicji i prastarej mądrości. Tak uważam. Chyba dlatego, gdy chodzę boso czuję się wolna, nieskrępowana i prawdziwa. Moje emocje nie są zasznurowane na supeł ciasnymi, syntetycznymi sznurówkami. Mych myśli nie uwierają kawałki materiału niezdarnie zszyte z twardą podeszwą oddzielającą mnie od prawdziwego świata, od Gai. Ostatnio jeden z naszych gości przyłapał mnie na dziwnym dla niego zachowaniu. Wbiegałam do domu, oczywiście boso, a w sieni poszukiwałam gorączkowo baletek, które chwilę później założyłam. Spojrzał na mnie wymownie i powiedział: – No cóż, myślałem, że buty zakłada się wychodząc z domu, a nie odwrotnie. – Rzeczywiście – odparłam…Ale nie przepadam za chodzeniem boso po gresie. Wymyślił go i wyprodukował człowiek. To nie jest do końca przyjemne. Poza tym mam brudne stopy. Po trawie, liściach, ziemi czy śniegu – to owszem. To samo zdanie ma mój starszy pies, bo gdy ma do wyboru drewniane deski a gres w kuchni, położy się na tych pierwszych. Zwierzęta to najlepsi testerzy tego, co zdrowe.
Prastara Mądrość we mnie – poczciwa Intuicja posiada o mnie najlepszą wiedzę, nie zabrudzoną przez lata nauki, doświadczeń, zakazów, nakazów i form grzecznościowych. Jest naga a więc dzika. Jednak gdy piszę „dzika” nie mam na myśli nieokrzesana, głupia, barbarzyńska, ale instynktowna, pierwsza, silna i nieomylna, bo prastara. Powstała ze szczątków kości moich przodków, a jak pisze Estes – ze szczątków wilków, bo do nich nam kobietom jest najbliżej. La losa….w swojej jaskini zbiera kości i na nowo tchnie w nich życie….Tak i ja robię od kilku lat, niemal bezwiednie, bo to co mną kieruje, jest ode mnie silniejsze. Mój głos wewnętrzny, gdy pozwolę mu mówić, jest niesłychanie mądry. Kiedyś jego pierwotny charakter nie zawsze do mnie przemawiał albo przekuwałam go nieustająco na działanie. Bo działać to znaczy żyć w industrialnym świecie. A wreszcie pojęłam, że nie muszę ciągle działać. Na szczęście swej intuicji pozwalałam zawsze żyć, nawet jeśli niekiedy ją tłamsiłam w sobie. Ona mnie prowadziła, gdy zaczęłam malować obrazy, szyć, rzeźbić czy pisać. Ona mną kierowała, gdy pierwszy raz zapragnęłam pojawić się w Bieszczadach.
Owszem, mam być czujna, nie naiwna dziecięcym roztargnieniem i pełną ufnością w to, że świat jest z gruntu dobry. Jednak nie mogę zapominać, gdzie jest mój początek, gdzie się zaczynam. Ta intuicja, ten instynkt, ta prastara Ja we mnie to moja Pra, pra, pra matka i niezła terapeutka – najlepsza jaką znam. A w otoczeniu dzikiej przyrody, w której zamieszkałam i którą się na co dzień otaczam, rozgaduje się jak szalona wiedźma. Wystarczy tylko słuchać. Bo gdy żyłam w mieście i prowadziłam intensywne życie kolekcjonując epizodyczne sukcesy intelektualno – materialne, ta Prastara Mądrość we mnie milczała. Obserwowała mnie co prawda kątem oka zawsze i wszędzie. Była ze mną nieustannie, ale zwyczajnie się nie odzywała. Nie zachowywała się jak przestraszona ofiara, introwertyk o niskim poczuciu własnej wartości. Raczej jak mędrzec, który wie, że gdy teraz, właśnie teraz przemówi, jego słowa rozwieją się na wietrze a i tak do rozmówcy nie dotrą. Była zawsze mądra mądrością swoich przodków, Matki Gai i Wszechświata. Jednak spalanie energii dla osoby, która śpi i nie chce się przebudzić jest przecież bezcelowe. Zaczęłyśmy rozmawiać dopiero, gdy się przebudziłam. A że moje przebudzenie trwa nadal, rozmawiamy często, delikatnie, z poszanowaniem swoich odrębności a raczej odmienności mojego ego, które jeszcze panoszy się we mnie. Siadamy najczęściej pod lipą albo naszym owocowym drzewem w starej, bojkowskiej wsi. Niekiedy spotykamy się na Połoninie. A czasem gdy jest dla mnie łaskawa, jesteśmy razem cały czas, nie rozstajemy się ani na chwilę. A wtedy wszystkie moje decyzje są dobre, wszystkie myśli piękne i nieskalane złością a miłość do świata bezwarunkowa. Bez niej nieco się jeszcze gubię, jak mały industrialny człowiek ubrany w popsuty płaszcz ciała. Jednak jest nam we dwie coraz lepiej.
A bose me ciała traktowanie?
To PRZYRODA – lepsza z nią łączność. Za jej pośrednictwem łączę się ze sferą duchową. Z czyś więcej, niż materialnym przejawem tego świata. Tymczasem rozmawiam z Gają. Czuję się pełna harmonii z otaczającym mnie światem, dzikim światem ……Odchodzę od Ja miejskiego, od mego ego. Gaja daje mi poczucie bezpieczeństwa. A bosy z nią kontakt to taka wymiana. Barter, na który ona w swej pokorze się godzi. Bo gdy bosymi stopami dotykam mokrej ziemi, śniegu, kamieni, czy porostów, oddaję ziemi cały brud mego jestestwa. Harmonizuję się z otaczającą mnie przyrodą, stając się jej nieprzeszkadzającym elementem, będąc z nią w jedności. Ja daję jej w zamian bezwarunkową miłość, akceptację i poszanowanie jej praw. Zatem to czysty barter.
A wszechświat daje mi światło, daje mi energię, którą się karmię, jak rośliny słońcem. Już będąc dzieckiem twierdziłam, że czuję, iż u mnie odbywa się proces fotosyntezy, że karmię się słońcem. Czułam to fizjologicznie, organicznie, ale wstydziłam się swoich myśli i przeżyć. Bo na lekcji biologii Pan Michał z rozwianą czupryną twierdził, że „fotosynteza to biochemiczny proces wytwarzania związków organicznych z materii nieorganicznej, zachodzący w komórkach zawierających chlorofil lub bakteriochlorofil, przy udziale światła”. Powtarzał wielokrotnie, że proces ten zachodzi tylko i wyłącznie w roślinach, więc gdybym spróbowała na jednej z klasówek napisać, że czuję w sobie chlorofil a moje ciało karmi się słońcem, poza otrzymaniem oceny niedostatecznej, byłabym wyśmiana przez klasę a po latach zyskanie autorytetu pośród tzw. dorosłych przyszłoby mi z większym trudem.
Gdy jednak samej nauce się przyjrzymy, znajdziemy dzisiaj już setki naukowców, którzy dowodzą jak wielkie dawki witaminy D dostarczane są nam bezpośrednio przez skórę od słońca.
Bose wędrowanie to również bosy stan mego umysłu i serca, co znaczy nagi, bez cenzury.
Zatem w sferze EMOCJI zaczynam lepiej rozumieć siebie, co wynika i z powyższego – ze sfery duchowości i łączności z przyrodą. Nie kontroluję już emocji, ale je obserwuję. Akceptuję te dobre i te złe. Jednak do tych drugich się już nie przywiązuję. Nazywam to zaprzestaniem głaskania kota. Kiedy go głaskałam? A więc chociażby wtedy, gdy rozczulałam się nad sobą, pielęgnując uczucie rozpaczy i żalu do świata za zło mi wyrządzone. Stawiając się w roli ofiary, przytulałam się do siebie mocniej, obejmowałam się i przykrywałam ciepłym kocem akceptacji. Samoakceptacja nie jest zła, ale gdy zaczyna zamieniać się w powtarzający rytuał żalu i współczucia komunikując swemu rozrośniętemu, zalęknionemu egu: :”och, jaka jesteś biedna!, och!, świat Cię nie rozumie”, to staje się niebezpieczne i destrukcyjne. Bo zaczynamy usprawiedliwiać swoje lenistwo, zagubienie, chandrę do świata. Zaczynamy znajdować powody, dla których jesteśmy źli, niemili lub samolubni. W moim bosym stanie umysłu, czerpię przyjemność z rzeczy dobrych i czystych. Wychodzę z kolein negatywnych myśli i użalania się nad sobą. Opuszczam hipochondryczny stan, w którym wielu z nas na co dzień się pławi a memu zapasionemu ego daje nowy zastrzyk energii. Niech sobie pohasa po kwiecistych łąkach, niech się wytarza w poplamionym przez błoto śniegu, niech zmoknie na deszczu i zacznie pachnieć prawdziwym życiem: mokrą sierścią psów. Niech zacznie odczuwać prawdziwie, ufnie, choć czasem do bólu. A niech na tym bólu nie poprzestawa, ale idzie dalej, bo jak pisał Stachura. Dobrze by było aby ta droga, którą podążamy była nieco kamienista, aby trochę bolało….Aby była i glina i kamienie a sama droga niech będzie kręta a my stąpajmy po niej właśnie boso.
A wtedy będzie prawdziwiej.
A teraz zejdę z bieszczadzkiego nieba na ziemię.
ZDROWIE – czuję się zdrowsza i jestem zdrowsza. Chcecie faktów? Dobrze. Niech będzie. Od trzech lat nie choruję. To nie tylko zasługa chodzenia boso, ale eliminacji z diety wielu pokarmów – współczesnych trucizn lub rzeczy blokujących rozwój, z których wymienię tylko niektóre: pszenica, cukier, sól, alkohol, mięso. Oczywiście o produktach przetworzonych nie wspomnę.
Chodząc boso przez cały rok, serwuję sobie darmową akupresurę bez wydawania oszczędności w gabinecie lekarskim. Uzdrawiam ciało i organy wewnętrzne. Pobudzam uśpiony umysł.
SIŁA PSYCHICZNA – dzięki mocy gór i mojego bosego z nimi kontaktu czuję, że mogę więcej, że wszystko jest możliwe. Pytanie tylko czy chcę. A to już decyzja indywidualna. A ja bardzo CHCĘ. Bo jeśli potrafię boso wejść na Połoninę jedną, drugą i kolejną nie ważne czy wiosna, czy jesień, czy śnieg, czy błoto, czy kamienie, czy gałęzie, to potrafię wszystko. Czyż to nie napawa optymizmem taką romantyczkę jak ja? Ta wizja dodaje mi skrzydeł dosłownie i w przenośni.
TECHNIKI. Jak chodzić boso? Nie zamierzałam o tym pisać, ale wiele osób mnie o to pytało. Powiem o własnych doświadczeniach i pomysłach, jakie na prędce przyszły mi do głowy. Zauważyłam, że czuję się komfortowo i bezpiecznie zawsze tam, gdzie podłoże, po którym idę nie jest dotknięte ludzką ręką. Na przykład schodząc nowo zrobioną ścieżką z Tarnicy, wyrównaną, geometrycznie ułożoną, czułam nieustanne napięcie i niepokój. Kładki poniżej linii lasu prowadzące do Wołosatego, z których wystają gwoździe, co chwila stawiały mnie do pionu i nie pozwalały na rozluźnienie. Napięcie rosło. Zaś nawet w najdzikszych trawach, gdzie pełzają żmije, miałam niezwykłe szczęście, gdy te uciekały między moimi nagimi stopami nie czyniąc mi żadnej krzywdy. I tam czuję się zawsze zrelaksowana i spokojna. Wyłączam czujność i lęk. Dla wszystkich nie oswojonych z bosym chodzeniem, polecam wiosną albo latem gdy jest ciepło i słonecznie, zdjąć buty w pobliskim parku, na łące tak samo jak to robicie na plaży, czy wchodząc do rzeki lub morza. Zanurzyć stopy w piasku, glinie, leśnym mchu i porostach. Poczuć kałużę pod stopami, szyszki lub kamyki. Nie myśleć o brudzie, bo brudu dopiero się pozbędziecie. On wyjdzie z Was przez stopy. Kiedy o nim mówię, nie mam na myśli zwykłych bakterii ale energetyczne śmieci zalegające w każdym z nas oraz zaległe pokłady stresu. Pozwólcie na powolny kontakt z ziemią, na swobodną ich z nią rozmowę. Po prostu bądźcie. Po oswojeniu się z ziemią, gdy przestaniecie myśleć o związanym z tym dyskomfortem a zaczniecie odczuwać tylko radość i czystą przyjemność, wybierzcie się na bosy spacer jesienią a potem odważnie zimą.
INSTYNKT raz jeszcze i MOJA DOMOWA FILOZOFIA (dodam: filozofia wiejskiej gospodyni domowej). Chodzenie boso jest instynktowne, pierwotne, dzikie i prawdziwe. Powtarzam to jak mantrę, bo tak właśnie jest. Cudownie, że człowiek wymyślił buty i że z tego powodu ułatwiliśmy sobie życie. Nie kaleczymy swoich naturalnych podeszw. Nie marzniemy, chodzimy szybciej i łatwiej docieramy do celu czymkolwiek ten cel dla nas jest.
To wszystko prawda, ale w moim stanie życia i umysłu ja nigdzie nie chcę się już spieszyć. Nie chcę docierać do celu szybciej. Nikogo i niczego nieświadomie nie chcę deptać. Jeśli już nadepnę na czyjś odcisk, chcę to czuć i mieć świadomość swoich czynów. Zrzucając buty, zrzucam z siebie zbędny balast sztucznych przyzwyczajeń, wyrzucam sznurówki, którymi zaplątane są moje myśli. Nic mnie nie uwiera ani nie przygniata. Staję się wolna, zrelaksowana, połączona niewidzialną nicią Ariadny z Gają i zwyczajnie szczęśliwa.
Zatem co tu kryć, chodzić boso jest bardzo bosko.
Bosonoga z Doliny Sanu Edyta Marja Wyban,
w jesienny poranek 2015r. opubl. czerwiec 2016r.