Cisza….to przestrzeń i czas, w którym uwielbiam się zatapiać. To gdzieś pomiędzy czymś a niczym, między działaniem a niedziałaniem. Cisza umysłu, cicho w ciele i cichuteńko i błogo w duszy. To nie czas na działanie. To nie miejsce na budowę, sprzątanie po gościach, zwierzakach, to nie rozmowy ani nawet malowanie czy pisanie, to nie twórczość bo choć piękna to nadal jestem w działaniu, w ruchu. Cisza jak ta jest przeciwieństwem wszelkiego ruchu. To coś więcej, niż nicnierobienie i bezczynność. Ta ostatnia prowadzi mnie do stagnacji. Wejście w prawdziwą ciszę to spotkanie ze sobą. I to też nie jest medytacja ani nawet kontemplacja ale po prostu bycie sobie ze sobą w byciu….Kiedy piszę te słowa a jestem w działaniu to dawno już wyszłam z przestrzeni pięknej i mądrej ciszy. Jednak lubię sobie ją podarowywać. W sezonie turystycznym, który trwa ciszę odnajduję w sobie nieco trudniej, niż zwykle. Ułatwia mi to jak zawsze pobyt wśród drzew, nad rzeką albo w moim nowym schronieniu przy mej stodole spełnionych marzeń w zagajniku. Siadam albo kładę się na deskach lub na trawie i po prostu relaksuję się i to tyle. Puszczają wszystkie napięcia w ciele, odpływają myśli a nawet jeśli nie odpływają pozwalam im aby we mnie były i obserwuję je, nie walczę, nie odganiam niczego. Obserwuję, trwam i akceptuję wszystko co przychodzi. Akceptuje ból, niewygodę, gdy coś uwiera mnie w plecy, chłodny powiew wiatru. Akceptuję myśl z żółtą karteczką, która przyklejona do umysłu przypomina mi o wypraniu ubrań przed podróżą, po niej pojawia się kolejna karteczka z informacją o liście zakupów w tartaku a potem kolejna. Pozwalam aby sobie wisiały. Czytam je, przyklejam jeszcze mocniej i zostawiam. Umysł wysyłam na wakacje więc wiem, że świat się nie zawali jeśli nie zrobię listy zakupów teraz a pranie poczeka do wieczora a jeśli w ogóle go nie zrobię to świat i może życie nadal się nie zawalą…..
Z biegiem lat umysł nauczył się, że nie może mną manipulować i być w ciągłym, nieustannym działaniu i nowych projektach. On to lubi …Wiem o tym. Lubi być zajęty a fortel, po który w ostatnich latach sięga zwie się „rozwój”, „nauka”. Pod płaszczykiem tych pojęć, pragnie abym ćwiczyła, medytowała, dbała o ciało, pisała itd. Dogadaliśmy się ostatnio. Dostaje to, czego pragnie ale w ilościach niezbędnych, o których decyduje moje serce. To ono przewodzi a umysł jest na jego usługach. Póki co relacja działa poprawnie, ale wymaga to co jakiś czas odpuszczania w postaci ciszy aby mój umysł korzystający intensywnie z żywiołu ognia (jako ajurwedyjska Pitta) uspokoił się i wyciszył.
Niczego przecież nie muszę. Nie muszę medytować ani praktykować gimnastyki aby być. Mogę ale nie muszę. To klucz to równowagi. Przytoczę na koniec dwie historie.
Pierwszy dialog pochodzi z mojego pobytu w „tmie” czyli w ciemności, gdzie zamknęłam się pierwszy raz na tydzień jakies 6 lat temu. Mój buddyjski nauczyciel, gdy przyszedł do mnie drugiego albo trzeciego dnia na rozmowę, zapytał co się dzieje?
A ja na to – „staram się medytować, dużo praktykuję jogę aby ciało nie zwariowało w tej małej przestrzeni” a on na to:
- a po co to robisz?
- odpowiedziałam – bo potrzebuję
- a dlaczego potrzebujesz medytować ?
- na to pytanie – zamilkłam a potem w ciemności rozbrzmiał mój głośny śmiech bo uświadomiłam sobie, że działa przeze mnie obcy program rozwoju duchowego, który nakazuje mi medytować. To był program joginów i mnichów, którzy siedząc miesiącami w jaskiniach medytowali będąc na swoje ścieżce do przebudzenia……a czy to jest konieczny, jedyny i niezbędny warunek do osiągnięcia ……..No właśnie …osiągnięcia czego?…..
Drugi dialog miał miejsce niecały miesiąc temu podczas mego kursu na konsultanta ajurwedy. Moja wspaniała mentorka z Daramsali z Indii podczas konsultacji zapytała:
– co robisz teraz zimą?
- ja na to – dużo przebywam w ciszy, codziennie medytuję, przebywam wiele w samotności
- Dr Schivani na to : a co by się stało gdybyś przestała medytować?
- Pytanie było postawione w idealnym miejscu i czasie i zaśmiałam się, bo oczywiście jasne było dla mnie, że nic by się nie stało. Z powodu zaprzestania medytacji nie utracę wewnętrznej równowagi. To stan ponad wszelkie narzędzia dostępne człowiekowi. Medytacja pomaga w osiągnięciu harmonii – z pewnością, ale nie jest koniecznością
Dlatego moment, chwilę, czasoprzestrzeń, w którą się zanurzam nazywam Ciszą, swoją własna ciszą poza wszelkimi konceptami medytacji, kontemplacji, wizji wewnętrznych i podróży duchowych. To bardzo proste narzędzie dostępne każdemu z nas bez konieczności uczenia się jakichkolwiek technik.
Po prostu odchodzisz od swoich codziennych czynności: zmywania, sprzątania, opieki nad innymi, pracy, nauki, słuchania muzyki, mantrowania, medytowania, śpiewania. Rzucasz wszystko i zanurzasz się w ciszę ciała, umysłu i serca. Podróże w ciszę wewnętrzną są uwalniające. Bo dopiero w ciszy możemy usłyszeć siebie naprawdę i swoje potrzeby zarówno ciała jak i duszy czy serca. Dopiero w ciszy oddech staje się naturalny, mój własny. W Instytucie Hessa na kursie masaży dźwiękowych utkwiła mi jedna z lekcji i przekaz naszej cudownej nauczycielki, która stwierdziła, że dla niej najistotniejszym elementem masażu dźwiękiem jest cisza na zakończenie sesji bo dopiero w kompletnej ciszy bez dźwięków zakotwiczają się procesy, które się rozpoczęły – oczyszczania, rozpoznawania starego czy napływania nowego. Zachęcając do ciszy wracam do swojej, do ciszy mojego serca bo na zewnątrz jest teraz chaos. Słyszę ruch samochodów na mało uczęszczanej drodze, śmiech dzieci wracających z rodzicami z nad rzeki, ale we mnie cisza jest zawsze…..I takiej ciszy życzę każdemu z nas.
Bosonoga Eyra, Dwernnik 21 maja 2023. Do zobaczenia w ciszy w ciemności bieszczadzkiej