Dojrzałe Boginie….

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Ostatnio w rozmowie z koleżanką, ta zwróciła moją uwagę na menopauzę i jej obawy z tym związane.
Menopauza, klimakterium, przekwitanie…. To pojęcia, które określają proces przejścia w życiu kobiety. W społeczeństwach zachodu obciążone są one strachem przed starością, przemijaniem, końcem młodości i aktywności. Tradycyjna medycyna skupia się na bezpłodności, uderzeniach gorąca, bólach głowy. Stworzyła cały skomplikowany system hormonalnych leków mających pomóc umęczonym i zestresowanym kobietom. Jednak ja widzę w tym wielki dar i dobro.
Poniekąd jest to koniec pewnego okresu. Przejście z aktywnej roli matki, karmicielki do nowej roli. Jakiej? Roli bogini, która uwalnia się i stawia siebie w epicentrum wszechświata. W nazwie Menopauza jest słowo pauza. To nic innego, jak znak dla nas kobiet. Czas na zatrzymanie się tu i teraz i zrobienie przestrzeni wyłącznie dla siebie. Rola matki a nawet babci być może jest już za nami. Ja osobiście w tym życiu nie wybrałam roli matki i choć mając lat dwadzieścia kilka a potem trzydzieści uwierzyłam lekarzom, że jestem bezpłodna, to dzisiaj widzę to zupełnie inaczej. Już dwadzieścia lat temu miałam to szczęście trafić na mądrych lekarzy, którzy mówili, że nie można jednoznacznie stawiać diagnoz bezpłodności, bo to bardzo indywidualna sprawa powiązana z emocjami cuda zdarzają się na każdym kroku. Mówili to lekarze „uwikłani” w bardzo tradycyjny, medyczny światopogląd.
Zatem budziło to nadzieję i nie zamykało mojego umysłu na zmianę. Po latach zaczęło też przychodzić do mnie nowe zrozumienie tej sytuacji i wiedza, że tak naprawdę sama wybrałam sobie taki scenariusz zdarzeń. Poprzez kolejne doświadczenia przyszło też przekonanie, że sama mogę ten stan zmienić integrując w sobie wszystko, co wypierałam tak jak strach przed ponownym byciem matką z miłością do siebie samej. To tylko wybór, nie choroba, nie defekt. Jeśli już to pewnego rodzaju dezintegracja na poziomie ducha, ciała i emocji. To moja suwerenna decyzja…..Zanim jednak ta świadomość się pojawiła, wydarzyło się wiele więcej.
Miałam wówczas okazję być krótko „pacjentką” pewnej cudownej lekarki Preeti Agrawal, której książki dzisiaj znajdują się w mojej bibliotece. Dwadzieścia lat temu jej holistyczne, ajurwedyjskie podejście było nowatorskie nawet w Warszawie, która w tym względzie wcale nowoczesna nie była i dopiero otwierała się na filozofię wschodu zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę. Ajurweda, medycyna chińska i szeroko pojęte holistyczne uzdrawianie kwitło jedynie w wąskich uliczkach Kruczej, na tyłach „Mariottu” i w oddalonych od centrum dzielnicach stolicy. Dzisiaj to z pewnością powód do dumy dla ludzi o otwartych umysłach, ale w tamtej dekadzie medycyna chińska kojarzyła się głównie jeśli nie wyłącznie na nakłuwaniu ciała igłami i leczeniu ziołami. Powoli do świadomości ludzi wchodziła wiedza o potędze umysłu, o wpływie emocji na na zdrowie i subtelnych działaniach energii na ludzką świadomość.


Pamiętam, jak budząc się z narkozy w pewnym warszawskim szpitalu, po kolejnej operacji kręgosłupa, wiłam się z bólu głowy. Moje ciało rzucało się w konwulsjach i wymiotowało wszystkie nagromadzone przez lata emocje, które wychodziły ze mnie bez przerwy.
Tutaj mała dygresja. Przywołując tę historię nie chcę uwodzić Was swoją traumatyczną historią i na nowo aktywować rolę ofiary, którą wówczas byłam. To tylko ilustracja pewnych zależności naszego ciała i psychiki. Przykład, który nie ma być ani przestrogą ani wzbudzać litości. To zupełnie niepotrzebne.
Gdy tak leżałam na szpitalnym łóżku w przepełnionej sali, podszedł do mnie pewien młody lekarz. Usiadł przy łóżku, okrył mnie dodatkowym kocem, gdyż moje ciało było rozpalone od bardzo wysokiej gorączki i powiedział słowa, które zapamiętałam do dziś.
Widzę w karcie, że miałam operowany L5 S1 (dla niewtajemniczonych krążek lędźwiowy w kręgosłupie), ale objawy wskazują na uraz głowy……Zapytał, czego mi trzeba?
Nie byłam w stanie odpowiedzieć z powodu silnego, konwulsyjnego bólu. Po chwili jednak on odczytał z wyrazu mojej twarzy to, co chciałam powiedzieć i odezwał się:
Przykro mi za siebie i za cały medyczny personel tego szpitala. Czuję, że ten ból to coś więcej, niż efekt przeprowadzonej operacji i ból kręgosłupa. Jednak wybaczy mi Pani, ale nie nauczono nas na studiach leczyć emocji i je rozpoznawać ani jak pracować w tej delikatnej sferze z pacjentami. Nie jestem psychologiem a powinienem nim być aby teraz pomóc.
Potem dodał aby mnie rozśmieszyć.
Gdy wstanie Pani z łóżka, umówię się z Panią na randkę.

Przynajmniej mnie rozśmieszył, ale najważniejsze zwrócił na mnie uwagę a moja podświadomość tego tylko potrzebowała tego trudnego dnia. Poczucie egzystencjalnego osamotnienia, pustka, deficyt miłości, porzucenie i bycie na rozdrożu życia – to wypełniało mój czas i miejsce, w którym się znajdowałam. Po kilkunastu latach bycia razem, rozstałam się z partnerem, mężem., do tego uwięziłam się w ciele blokując swój kręgosłup i nie mogąc chodzić (choć wówczas inaczej to rozumiałam). A potem lawinowo pojawiały się inne nieszczęścia, które dopiero po latach odebrałam jako lekcje, które miałam przerobić.
Tamtego dnia wystarczyło tylko przenieść uwagę na mnie samą i moje emocje. Ja sama nie potrafiłam sobie wówczas pomóc. Wystarczyła jednak mała wskazówka z zewnątrz. Wystarczyło zauważyć, że te zepchnięte do podświadomości emocje są ważne w tym momencie mego życia, że za tym wszystkim (za bólem głowy) stoi wyparte cierpienie, którego nie chciałam przeżywać, bo zburzyłoby to mój obraz bycia wojowniczką życia. Bo to by oznaczało poddanie się a ja nie byłam na to gotowa. Jednak te moje osobiste zranienia ten młody lekarz wyczuł energetycznie. W sali liczącej kilkanaście osób, ujrzał to jedno łóżko i wijące się z bólu na nim ciało, w którym pewna zagubiona istota prosiła o uwagę a jej emocjonalne ciało pragnęło miłości – pokarmu, którego potrzebuje bez wyjątku każdy w tym świecie. Lecz ona sama nie potrafiła go sobie podarować.
Opowiadam ten wycinek z mego życia, bo on historycznie był wmontowany w czas, gdzie pierwsze miejsce miała w moim życiu tradycyjna medycyna i opieka zdrowotna, z której korzystałam jak niektórzy korzystają z usług kosmetycznych, fryzjerskich albo z piekarni. Przeziębienia, angina czy inne schorzenia leczyło nie tak, że należało zjawić się w przychodni, umówić z lekarzem, który po zdiagnozowaniu przepisywał arsenał leków (w tym odpowiednią ilość przeciwbólowych) i w trybie szybkim należało ciało postawić do pionu aby wrócić do pracy. Popularnością tamtej dekadzie były antybiotyki trzydniowe, których aplikacja stawiała na nogi z najbardziej zaawansowanej grypy. Choć już wówczas było wiadomo, że antybiotyki działają tylko na niektóre bakterie a grypy nimi nie ma szans wyleczyć. Moda na takie działanie była szeroko rozpowszechniona a w moim ówczesnym świecie i tamtym stanie świadomości, powstanie w z martwych w trzy dni było najwyższym życzeniem i stawiało mnie w szeregu idealnie zorganizowanych menadżerów firmy, dla której akurat pracowałam. Tabletki przeciwbólowe były traktowane jak narkotyk, jak środek do szybkiego uzdrowienia aby umysł mógł nadal bez przerwy i bez zbędnych przeszkód działać. Dzięki temu gospodarka oparta na żołnierzykach takich jak ja działa sprawnie i płynnie przy współpracy korporacji medycznych i lekarskich nawet jeśli część środowiska medycznego nie miała świadomości „wielkości” i skali swego wpływu na światową gospodarkę. Im więcej „naćpanych” żołnierzyków poruszało trybiki różnych gałęzi przemysłu, tym lepiej. Przy okazji te same żołnierzyki mogły być wydajniejszymi matkami, ojcami, córkami, synami i ratownikami na pełny etat. Ciało choć w każdej sekundzie daje sygnały STOP, zatrzymaj się, przestań, miliony ludzi otumanione lekami przeciwbólowymi w połączeniu z długoterminowymi środkami farmakologicznymi równo maszeruje w szeregu w drodze po sukces. Obserwowałam jak Warszawa i Kraków w tym trybie dnia i nocy działa skutecznie, szybko tamując ból krwawiącego miasta a potem weekendami zalewa egzystencjalną pustkę alkoholem, zabawą i seksem. Na koniec weekendu pojawiało się szybkie, nie zdrowe jedzenie, leki na kaca, zwiększona dawka witamin, które miały przywrócić równowagę w poziomie minerałów, duże ilości kofeiny i powrót do machiny sukcesu napędzających gospodarkę, dzięki której popyt na lepsze ubrania, piękniejsze mieszkania rósł.
Miało być o menopauzie a ja się rozpłynęłam w konsumpcyjnym trybie życia będącym fragmentem mojej historii i moich obserwacji dwie dekady temu. Będzie i o przekwitaniu.
Bowiem tutaj jest punkt wspólny. Moment zatrzymania. Z każdego etapu życia, zmiany paradygmatów czy rodzącej się nowej świadomości przychodzi moment pauzy. Menopauza.
To punkt zwrotny i czas dla nas jako dojrzałych, pewnych siebie kobiet. Byłyśmy już podlotkami, niepewnymi nastolatkami, często matkami, kochankami. Teraz nie ma potrzeby odgrywania już żadnych ról. To czas na zatrzymanie i budowanie przestrzeni wyłącznie dla siebie samej, nie dla dzieci ani dla mężczyzn ani nawet dla innych kobiet. Zdaję sobie sprawę, że w naszej kulturze umieszczanie siebie w epicentrum wszechświata może być odczytane albo jako szczyt egocentryzmu albo brak miłości do innych. Ale jest zupełnie inaczej bo najwyższą mądrością, z której później płyną najlepsze nauki jakie możemy dać światu pochodzą z miłości do siebie samej. Ale żeby siebie w całości pokochać, trzeba dać sobie czas i przestrzeń na wszystko, czego zapragnie nasza dusza. Może to będą lekcje tańce, jakiś warsztat, nowy pokój albo sukienka. Cokolwiek to będzie, to początek zmian procesu, który nazywa się błędnie przekwitaniem a to dopiero rozpoczyna się rozkwitanie najpiękniejszego, bo dojrzałego i pełnego mądrości kwiatu. W tym procesie w świecie fizycznym pojawia się niezależność finansowa kobiet, samodzielność emocjonalna, wiara w swoją siłę i mądrość, brak konieczności rywalizacji z innymi.
Kiedy do ciała napływają fale gorąca tłumaczone zmianami hormonalnymi wszystko, co możemy jako kobiety zrobić, to zatrzymać się w miejscu, odpocząć, nic nie robić. Stworzyć dla siebie świętą przestrzeń, w której będziemy wsłuchiwać się w swoje ciało. Warto je schłodzić odpowiednimi ziołami, zimnym prysznicem, kąpielą w rzece.

Bezpłodność, która potencjalnie nadchodzi nie musi nadejść w metrykalnym wieku. Nie słuchajmy raportów medycznych, z których wynika, że menopauza dotyka gł. Kobiet między 40 a 50 rokiem życia. Jeśli wierzymy w tę prawdę, to tak się dla nas stanie. Możemy stworzyć własną „prawdę” i przesunąć ten czas na wiek 50 – 60 lat albo w ogóle nie doświadczać menopauzy. Wszystko zależy od nas i wiary w potęgę umysłu. Jeśli uważamy, że w wyniku menopauzy, stracimy apetyt na życie, to tak się stanie, bo ciało wysłucha naszych próśb.
Kobieta dojrzała tak naprawdę dopiero teraz zaczyna być płodna ale w inny sposób. Nie ma potrzeby rodzić już dzieci ale rodzi mnóstwo pomysłów, idei. Spod jej rąk wychodzą piękne prace, rzemiosła, cudowne i mądre słowa dające opokę innym. To jest płodność dojrzałej i mądrej Bogini, która zna swoją wartość i nie ma potrzeby udowadniania niczego światu. Cieszy się sobą i celebruje życie. Zawsze ma na to czas, bo zasługuje na wszystko, co najlepsze przez sam fakt swego istnienia i to jest cudowne.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Boskie Magnolie
Następny wpis
Jestem bogata