Przygotowując materiał rozbudowany na moją podstronę „medycyna wibracyjna”, pojawiły się takie oto pytania osób, które umieściłam ma stronie a tutaj poddaję jedno z nich rozważaniom.
Czy lira kryształowa strojona w d-moll będzie wywoływała u mnie smutek? Ja nie chcę się smucić – powiedział mi pewnego razu uczestnik zimowych warsztatów.
Moja odpowiedź. (odseparowana chwilowo od nauk wszelakich i nieskupiająca się na psychologicznym aspekcie odczuwania emocji). Zachęcam do nieprogramowania się na nazwy, definicje i rodzaje tonacji muzycznych (c-dur i d-moll), w których strojone są poszczególne instrumenty. Z doświadczenia (krótkiego ale intensywnego wielu spotkań, warsztatów i sesji zimowo -wiosennych) wiem, że wiele osób odbiera melancholijną d-mollową lirę jako pełną radości i optymizmu. Odczucia są bardzo indywidualne i zależą od wrażliwości słuchacza, przeżyć i doświadczeń życiowych, które wpływają na odbiór poszczególnych dźwięków/wibracji oraz intymne, własne skojarzenia pojęciowe i wspomnieniowe, które dźwięki wywołują. Zachęcam do pełnej otwartości na to co przychodzi, kiedy i w jaki sposób. To piękna przygoda w głąb siebie ale tylko tak głęboko jak sami sobie na to pozwolimy. Dotyczy to zarówno sesji relaksacyjnych jak i masaży. Minionej zimy miałam warsztaty, podczas których ta sama gra na harfie kryształowej (d-moll) wywołała w grupie różne odczucia. Były osoby bardziej doświadczone wiekiem i dojrzałością, które odbierały daną melodię jako smutną, rzewną albo co najmniej bardzo melancholijną a dźwięki wydobywały na światło dzienne właśnie smutek, który przez lata był wypierany i tłamszony. Ponieważ sesja relaksacyjna a tym bardziej luźne warsztaty nie są terapią psychologiczną (do której to nie mam kompetencji i nie stawiam się nigdy w tej roli), to od danej osoby zależy co zrobi z tym smutkiem czy zepchnie go z powrotem w podświadomość czy pozwoli mu wypłynąć. Staram się tworzyć w grupie taką atmosferę i poczucie zaopiekowania aby osoby bez wstydu mogły popłakać czy choćby uronić łzę jeśli są na to gotowe. Mądrość dźwięków i naszych ciał jest ogromna, wystarczy pozwolić im sobie działać razem. Zawsze jednak pozostaje świadomość umysłu i nie zadzieje się nic, na co nie jesteśmy gotowi bo ciało i umysł są bardzo mądre. Czasem gdy za smutkiem mieszka jakaś głęboka rana, stara, poważna trauma, ciało spina się i blokuje jej wyjście na zewnątrz bo wie, że nie jesteśmy gotowi na spotkanie z nią i to jest bardzo mądry mechanizm samoregulacji organizmu ludzkiego. Dźwięki też to wiedzą i współpracują indywidualnie z daną osobą. Niekiedy smutek albo gniew na coś, na kogoś lub na siebie wynika z czegoś świeżego i nie jest czymś tak bardzo bolesnym a my dzięki instrumentom uczymy się wychodzić mu naprzeciw, zaglądać mu w oczy, dotykać i przekonywać się, że być może nie jest taki straszny za jakiego go uważaliśmy do niedawna i pozwalamy mu wypłynąć z ciała i umysłu. To zawsze jest suwerenna decyzja.
Tę samą lirę podczas tych samych warsztatów inne osoby odbierały niezwykle optymistycznie. Kilkoro młodych chłopców stwierdziło, że czuło radość i uśmiechali się od ucha do ucha gdy przenosiłam nad nimi grającą lirę. Prawdopodobnie (co wydaje się logiczne) dzieci te nie miały zbyt wielu trudnych doświadczeń w życiu dlatego dźwięki te wydały im się miłe, wznoszące i pełne radości. Wszystkim natomiast podczas relaksacji towarzyszył spokój i odprężenie.
Zatem jeśli nawet setki lat tradycji muzycznych przygotowały dla nas ludzi utwory muzyki poważnej, popu, rocka i innych gdzie gama c-dur jest zawsze pozytywna, radosna, często skoczna, pełna witalności a w tonacji d-moll owej tworzone były i są utwory smutne, melancholijne często o treściach głęboko egzystencjalnych gdzie snuje się rozważania choćby nad sensem życia itp, to ja zachęcam do dystansowania się od tej wiedzy. Zachęcam do tego aby w spotkaniach z dźwiękami stawiać na czucie a nie wiedzenie. To pomaga z pewnością. Sama też staram się nie programować innych. Zdarzyło mi się powiedzieć podczas warsztatów, że moja harfa wybrzmiewać może rzewnie melancholijnie a czasem smutnie a chwilę potem następowała plaga smutku (oczywiście nieco wyolbrzymiam). Raz nawet pewna maleńka dziewczynka usłyszała, że mój wykład, że większość dźwięków jest przyjemna i miła dla ucha ale bywają osoby, które odczytują je jako niechciane, niemiłe i to też jest w porządku. Gdy miała otwarte oczy a ja przechadzałam się po sali grając na nią, zatykała uszy i okazywała swoje niezadowolenie i irytację. Gdy jednak miała zamknięte oczy a ja z tym samym dźwiękiem przechodziłam obok niej, jej twarz była skupiona i spokojna. Tak właśnie nasz umysł potrafi się zaprogramować na treść i jej znaczenie podane wcześniej przed danym doświadczeniem. Jest to rodzaj uwarunkowanie klasycznego. Dlatego też kupując wiele instrumentów terapeutycznych dobrzy sprzedawcy (na jakich i ja trafiam) sugerują aby kierować się „sercem” a nie opisem znaczeń, symboliki i znaczeń muzycznych. Tutaj bowiem tak wiele mówi się o uziemianiu, wznoszeniu, łączeniu energii żeńskiej i męskiej ), częstotliwości w Hz i nadawaniu jej duchowych znaczeń albo rodzaju tonacji (radość kontra smutek),które prezentowałam na przykładach. Z czasem wiedzę można dołączyć do odczuwania, ale najpierw serce a potem rozum i wtedy również w codziennym życiu często wychodzimy na swoje. Pierwsze pytanie: :co czuję?, jak czuję? gdzie czuję? a dopiero kolejne: „co wiem?”. Oczywiście to wszystko co tutaj opisuję to moje postrzeganie dźwięków na dzisiaj, na teraz. Nie czuję się ekspertem. Moja przygoda z instrumentami trwa dopiero niewiele ponad dwa lata a ja cały czas eksploruję to pole na sobie i obserwując i masując innych dźwiękiem. Dlatego wcale nie musisz się ze mną zgadzać. A może masz własne doświadczenia w tej przestrzeni?
`Bosonoga Eyra