Głowa mówi „nie chce mi się”.

Tekst
Blog|Dzikie podróze|Eko zycie|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog|Terapeutka Gaja

Kilka dni temu bardzo rozbawiła mnie moja własna osoba. Dzięki temu, że z roku na rok mam coraz większy dystans do siebie samej, do tego co mówię, co robię, jak wyglądam a zwłaszcza do zbyt poważnego traktowania różnych przejawów życia, tym razem też się nieźle ubawiłam.

Obudziłam się później, niż zwykle, ponieważ dom, w którym obecnie mieszkamy należy do tych starszych, kanaryjskich i dzięki drewnianym okiennicom, mamy w pokoju ciemno nocą tak jak lubimy.
Niekiedy jednak umysł nie zdąży zauważyć, że jest już dzień tak jak tamtego poranka. Wstałam nieco rozleniwiona, wyszłam na zewnątrz. Było zimniej, niż zwykle bo dwa dni temu wyspa ujrzała po raz pierwszy tej zimy deszcz. Kiedy piszę nieco zimniej, to mam na myśli, iż na północy było jakieś 19 st. C co przy silnym wietrze dawało nieprzyjemne odczucia chłodu.
Poszłam po matę do jogi, aby tradycyjnie po umyciu twarzy i porannych ablucjach, wykonać praktykę jogi. Jednak ciało było tak rozleniwione i ospałe, że umysł rozpoczął ze mną dość intensywne negocjacje choć przyznam, że z wrodzoną sobie taktownością i delikatnością, starał się nie naruszyć mojej delikatnej konstrukcji psychicznej i używał wszystkich znanych mi socjotechnik i forteli aby odwieźć mnie od porannej praktyki. Rozmowa mojego ja i Ja, dla uproszczenia Edyty z Marją wyglądała mniej więcej tak:
(Dla wyjaśnienia: Edyta to Umysł a Marja to Duch).

-Ojej, nie wyspałaś się biedactwo. Może wróć do łóżka., E
-No co Ty? Nie mogę porzucić praktyki, ona robi mi niezwykle dobrze. M
-Daj spokój kochana, jesteś na urlopie, po co się będziesz przemęczać? E
-Ale ja wiem, że na początku często mi się nie chce ale jak zacznę już sesję, to jestem wdzięczna, ze stanęłam na macie. Wdzięczne jest ciało, umysł a dzień jest o wiele lepszy. M

– Przecież w ogóle nie masz ochoty na jakikolwiek ruch? Nie oszukuj się E

– To prawda, nie chce mi się ale z drugiej strony wiem, że to dla mnie dobre M

-W porządku moja droga, ale ile trzeba się namęczyć, spocisz się niepotrzebnie a pot nie pachnie ładnie…a tak położysz się, wsmarujesz w siebie pachnący olejek, zrobisz sobie aromaterapię Twoim ulubionym olejkiem, poczytasz….i będziesz pięknie wyglądała i pachniała E
-Kusząca propozycja, jestem przecież na urlopie, nic nie muszę, nic nie robienie jest cudownym darem ale i tak tutaj niewiele robię…..M
-Wiesz zrobisz co zechcesz, ale pamiętaj, po co się przemęczać kochana…? E

Umysł sabotował moją chęć rozpoczęcia praktyki. Użył jeszcze kilku przebiegłych argumentów, że nie ma sensu, bo zrobię to później, że dzień jest za krótki, że mam sprawne ciało i już wystarczy, nie trzeba go przemęczać itd. I szczerze mówiąc już miałam odłożyć matę w kąt pokoju aby nie wzbudzała we mnie poczucia winy, ale pomyślałam, że zrobię chociaż powitanie słońca i porozciągam się trochę. I gdy zaczęłam, to ciało samo mnie prowadziło przez kolejne asany a oddech kierował mną na macie. Zanim się obejrzałam, pojawiła się głęboka, szczera intencja, która tego dnia przyświecała mojej praktyce a gdy na koniec spojrzałam na zegarek, okazało się, że byłam tutaj 1,5 godziny. Na zakończenie praktyki Yogi oraz słowiańskiej gimnastyki umysł był niezwykle klarowny i czysty, ciało miękkie, delikatne i pełne wdzięczności za poświęconą mu uwagę. Cała ja czułam się lekka a dzień był pełen słońca we mnie i pogody ducha.

 

 

I kolejny raz uświadomiłam sobie coś jeszcze. Choć  ja stara pracoholiczka po latach  życia w Bieszczadach stałam się mistrzynią w sztuce NIc nie Robienia (z łatwością przepinam się z totalnej pracy na program „nic nie robię, po prostu jestem”) i mogłabym niejeden traktat filozoficzny na ten temat napisać i choć uważam, że świat zachodni tego naprawdę bardzo potrzebuje, to jednocześnie trzeba rozróżnić figle jakie płata nam umysł a prawdziwe potrzeby nas jako istot duchowych. I tu wcale nie chodzi o dyscyplinę ale o to, że umysł będzie zawsze wybierał drogę na skróty poprzez lenistwo, stagnację, marazm zaś prawdziwa Ja będę pragnęła głębokiego spokoju,, akceptacji rzeczywistości ale jednocześnie rozwoju własnego w imię wyższych wartości, zmiany na lepsze, pomocy dla siebie i tym samym dla innych. Bo gdy ja się zmieniam, zmienia się świat. Gdy ja staję się lepsza, lepszy jest świat dookoła mnie.
I chyba dlatego lubię coraz częściej być nazywana Marją a nie Edytą. Ta pierwsza uosabia symbolicznie mnie kierującą się umysłem, ta druga jest bardziej kierowana sercem. Ale obie są całkiem w porządku i w gruncie rzeczy lubię je na równi tylko dzisiaj wiem, kiedy i jak świadomie pozwalać mówić jednej z nich.


Hiszpańska Marja, o której będę jeszcze pisała w kontekście duchowym ma tym razem do powiedzenia o wiele więcej, niż mogłabym przypuszczać.
Czule przytulam siebie i Was

Bosonogą Eyra , Edyta Marja

Villa Verde, 29.11.2021r. Fuertaventura, Wyspy Kanaryjskie

 

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Słowiańska pustynia pełna wody
Następny wpis
tak sobie budujemy