Dzisiaj nietypowo. Będzie nieco o mojej miłości do kwiatów ale oczami i słowami pewnego człowieka, którego kunszt literacki, erudycję i wrażliwość na otaczającą nas przyrodę – wprost podziwiam. Zanim przejdę do postaci Hrabiego, to kilka słów o mojej fascynacji kwiatami. Tak się złożyło, że mieszkając w Bieszczadach, miałam szansę zasadzić u siebie i nie tylko pewnie kilkaset różnych roślin. W pierwszych latach były to głównie drzewa: brzozy, świerki, modrzewie, klony. Potem przyszedł czas na krzewy. Moje zainteresowanie przesunęło się nieco niżej. Minęły kolejne lata a ja siadając w cieniu zasadzonych przeze mnie drzew, podziwiałam niektóre krzewy i obserwowałam przyrodę. Wiele ptaków postanowiło zamieszkać w koronach naszych drzew, ale dzięki starym kwitnącym wiśniom i jabłoniom oraz aktywnej pracy dzikich pszczół, poczułam, że byłoby miło do naszego królestwa zaprosić motyle. Aby jednak te zechciały z nami żyć, potrzebują ferii barw i zapachów kwitnących kwiatów. I tak zaledwie od dwóch, może trzech lat mój wzrok przesunął się jeszcze niżej, na wysokość trawy. Tym razem zaczęłam sadzić i zasiewać kwiaty. Czy jest w tym jakaś logika lub wiedza? Nie koniecznie. Kieruję się intuicją i potrzebami serca. Z tego powodu zamieszkały ze mną róże (kilka odmian, w tym jadalne), bez (wspomnienie domu dziadków) czy też lawenda tuż pod oknem sypialni (bo zapragnęłam jej zapachu po przebudzeniu).. Jednak staram się aby to były kwiaty występujące głównie na Podkarpaciu, które pochodzą stąd i dobrze się tutaj czują. Również w ogrodnictwie panują rozmaite mody i trendy i dostępność sadzonek jest wprost proporcjonalna do popytu i tychże właśnie trendów propagowanych przez architektów krajobrazu.
Ostatni rok, który jednocześnie jest ściśle związany z moją stricte witariańską ścieżką żywienia (surowe owoce i warzywa) spowodował, że moja wrażliwość i odczytywanie energii przyrody stały się jeszcze większe, co sprawiło, że zapragnęłam również jeść kwiaty (oczywiście te odmiany jadalne). Czuję, że w ten sposób łączą się bardziej z ich indywidualnymi cechami – efemerycznością, delikatnością albo kruchością czy akceptacją i zgodą na przemijanie.
Obecnie fascynuje mnie kuchnia oparta właśnie na jadalnych kwiatach i mam nadzieję, że późną wiosną przyszłego roku nasi goście bieszczadzcy będą mogli z dobrodziejstw moich pomysłów korzystać. Kwiaty ogrodowe i te polne: róże, peonie, dzikie storczyki, krzewy czarnego bzu, słoneczniki, goździki, fiołki, chabry, kaczeńce, mniszek, stokrotki, azalie, podbiał, zawilec, pierwiosnki – wszystkie je kocham a kąciki, w których mogę przysiąść i je podziwiać to cud stworzenia.
W wykorzystywaniu kwiatów w kuchni bardziej interesuje mnie ich wpływ na ludzką psychikę, na nasze emocje, na ciało energetyczne i na naszego ducha a nieco mniej ich działanie na ciało fizyczne. Jednak patrząc holistycznie na odżywianie, dostrzegam, że obecność kwiatów w życiu człowieka ma wpływ wielowymiarowy na nas. Tym samym chcę powiedzieć, że odżywianie jest dla mnie czymś więcej, niż dostarczaniem ciału środków odżywczych, które dają nam energię. Ale i tym piszę więcej w grupie na FB „Świadome jedzenie, pokarm duszy, pokarm ciała”. https://www.facebook.com/groups/811226532803262 Reasumując dla mnie sama obecność kwiatów blisko mnie, ich towarzystwo wpływa na mnie bardzo mocno. Dostarczają mi energii i dają mnóstwo radości, przypominają mi też o delikatności ludzkiej natury. Nie sposób przecież przejść obojętnie od bujnego krzewu oleandra różowego, którego codziennie mijam. Przykuwa on uwagę każdego. Dziś cieszył się tak wielką popularnością, że niemal ustawiła się kolejka do niego aby robić na jego tle zdjęcia. Wyczuwam wdzięczność kwiatów gdy je podziwiamy. Dlatego ta kolejka osób pragnących go podziwiać i fotografować radowała moje serce. Dla mnie samej kwiaty mają świadomość może nie odrębną dla każdego kwiatu osobno ale na pewno świadomość rodzinną, gatunkową określonego pola, w którym żyją….Choć ostatnio dostrzegam pewnego rodzaju jednostkową inteligencję niektórych kwitnących roślin, co jest dla mnie fascynującą przygodą odkrywania natury.
Kocham też kwietne łąki i właśnie te dziko żyjące wzbudzają od zawsze mój największy zachwyt. Nikt jednak tak, jak wspomniany na początku Hrabia (niżej o nim więcej), nie umie tak poetycko a jednocześnie tak rzeczowo i wnikliwie opowiadać o kwiatach, pszczołach i mrówkach. To cudowny miks wiedzy botanicznej, doświadczeń własnych botanicznych eksperymentów, wieloletnich obserwacji roślin w Prowansji oraz ogromnej wrażliwości i otwartego umysłu tego człowieka.
Urodzony w Belgii, mieszkający we Francji na przełomie XIX i XX w. Hrabia Maurice Maeterlinck jest dla mnie ciekawą postacią. Niesłychana wrażliwość na piękno przyrody i ciekawość botaniki ale i świata zwierząt zwłaszcza tych najmniejszych stworzeń – pszczół i mrówek skłoniły go do napisania kilku dzieł literackich, które z resztą w roku 1911 doczekały się nagrody Nobla. I słusznie. Gdy kilka lat temu trafiłam na „Życie pszczół” napisane przez M. Maeterlincka, zachwyciłam się nie tylko drobiazgowym studium jakie autor przeprowadził ale zakochałam się w sposobie patrzenia na świat bliski mojemu. A dodatkowo urzekł mnie jego nieco już archaiczny i poetycki język – bardzo już nie dzisiejszy. Oczywiście wiele zależy od dobrego tłumaczenia jego książek, które przy braku znajomości języka francuskiego nie jestem w stanie tego faktu ocenić. Jednak zachwyt pozostał. Kilka lat temu polecałam już książkę „życie pszczół” – doskonale napisaną i zawierającą przenikliwą wiedzę. Hrabia pozostawił po sobie zaledwie kilka książek – dwie powieści, ponadto wspomniane „Życie pszczół”, „Życie mrówek|” oraz pewien poemat. Ponadto książkę, którą teraz z radością reklamuję a która przyleciała ze mną na Wyspy Kanaryjskie pt. „Inteligencja Kwiatów”. Czytając jego literaturę nie trudno wywnioskować, że pisarz ten wykraczał daleko horyzontem myślowym poza swoją epokę. Żył na przełomie XIX i XXw. Może jego przemyślenia i sposób życia nie były tak przełomowe jak autora „Valden”, ale i tak należą mu się wielkie ukłony i szacunek do jego dorobku. W ciągu 11 lat prowadzenia swego bloga, zwyczajowo polecałam zawsze książki, które były dla mnie ważne i istotne w przypisach końcowych moich felietonów. Jako, że jednak nie wszyscy czytają je w całości, postanowiłam raz na jakiś czas napisać coś więcej o książce, która jest dla mnie ważna, mądra lub z radością chcę się nią z Wami podzielić. Co prawda takich książek w moim życiu jest ogromna ilość ale póki co niech wystarczy ta urocza pozycja łącząca poetycko świat roślin i ludzi.
I oczywiście należy zacytować Hrabiego Maurica w przekładzie P. Franciszka Mirandoli, bo nic innego mi już nie pozostaje.
„Potrzeba ruchu i łaknienie przestrzeni występują jednocześnie w kwiatach i owocach różnych roślin. Odnośnie owocu, formę, w jakiej przejawia się owo pożądanie, dostrzegamy dosyć łatwo. Odwrotnie niż rzecz ma się w królestwie zwierzęcym, roślina macierzysta, skutkiem nieubłagalnego prawa bezruchu, jest pierwszym i najgorszym wrogiem nasienia, a co za tym idzie, własnych potomków Znajdujemy się w dziwnym państwie żywych istot, gdzie niezdolni do ruchu rodzice w pełni uświadamiają sobie, że ich nieruchomość może być dla dzieci zabójcza. Nasienie padające u stóp, czy jakiekolwiek innej rośliny, skazane jest na śmierć lub, co najwyżej, na nędzne wegetowanie w niedostatku. Stąd bierze swój początek niezmierny wysiłek skierowany ku zrzuceniu jarzma i zdobycie ekspansji przestrzennej, stąd też biorą się wszystkie przedziwne systemy rozsiewania, rozrzucania nasion i przenoszenia ich powietrzem, znane nam wszystkim z łąk i lasów. To właśnie jest punktem wyjścia śmigi powietrznej drzew z gatunku klonowatych, skrzydełka lipy, spadochronów wszelkich ostów, kaczeńca i salsefii, przedziwnych sprężyn, wilczomlecza, bomb tryskających przepękli, haczyków włoskowych wełnianki łąkowej oraz mnóstwa innych mechanicznych „urządzeń” budzących nasz podziw. Można stwierdzić, że nie ma nasienia, które by nie stworzyło specjalnych, właściwych sobie mechanizmów potrzebnych do wydostania się najdalej poza cień rośliny macierzystej. Ten, choć trochę nie zapoznał się z botaniką nie uwierzy, ile twórczości wprost genialnej mieści się w zieleni, którą cieszą się nasze oczy.”.
„Cóż więc dostrzegamy w królestwie kwiatów chwytając na uczynku naturę, inteligencję powszechną czy geniusz świata, gdyż nie o nazwę nam przecież chodzi? (….) W pierwszym zaś rzędzie stwierdzamy ponad wszelką wątpliwość, że idea piękna, radości, radości życia, środki czarowania oraz upodobania estetyczne kwiatów zbliżone są bardzo do naszych. Niezawodnie ściślejszym byłoby twierdzenie, że nasze poglądy do zapatrywań kwiatów. Jest to rzecz zgoła niepewna, czy zdołalibyśmy sami przez się odkryć piękno będące wyłącznie naszą własnością. Wszelkie nasze motywy architektoniczne i muzyczne, całą harmonię barw i światła, słowem wszystko zaczerpnęliśmy z przyrody.”.
I tutaj Maeterlinck dotyka ciekawego wątku bo przecież prawdą jest, że gdy dla nas jako twórców, artystów budujących, konstruujących, tworzących cokolwiek w tym świecie wyczerpią się już inspiracje ze świata materialnego oraz z relacji międzyludzkich to przecież sięgamy po inspirację do świata przyrody, która jest niekończącą się skarbnicą pomysłów i natchnień dla każdego z nas. Wystarczy przestudiować historię malarstwa i w ogóle sztuki aby zobaczyć, że tematyka większości dzieł sztuki dotyka właśnie przyrody. Oczywiście mamy cykle i okresy fascynacji człowiekiem, jego anatomią, zachwytem nad kobiecością, mamy etap gdzie przyroda staje się jedynie tłem do rozważań znanych artystów o kondycji ludzkiej psychiki i relacji międzyludzkich, ale niemal zawsze ona występuje i pobudza wyobraźnię malarzy, rzeźbiarzy i innych twórców. Historia pokazuje, że nie istniejemy w oderwaniu od Gai, od Natury. Jesteśmy jej częścią nierozerwalną nawet jeślibyśmy chcieli wiedzieć naszą rolę zupełnie inaczej jak choćby jako właścicieli tej Ziemi.
Autor zwraca uwagę na genialność i odkrywczość kwiatów w kwestii mechaniki i konstruowania urządzeń, które człowiek odkrywał dużo poźniej, niż kwiaty. Zwraca nam uwagę, że podczas gdy my ludzie odkrywaliśmy dopiero działanie maczugi czy łuku a nawet później gdy odkryliśmy warsztat tkacki, szałwia znała już dźwignię automatyczną, lipa i klon poznały i wykorzystywały już działanie spiralnej śruby. Rozmyśla też o tym kiedy człowiek skonstruuje spadochron czy samolot tak silny, lekki i subtelny jak to zrobił kaczeniec? Przypominam, że autor żył na przełomie XIX i XX wieku i choć dzisiaj spadochrony i samoloty szybują szybko i wysoko i przenoszą na swoim pokładzie (te ostatnie) tony towaru i setki ludzi, to jednak nadal im daleko do delikatności i subtelności charakterystycznej dla kwiatów. Ponadto coś co kwiaty znają od tysięcy lat, my wykorzystujemy dopiero od lat powiedzmy stu. Potencjał, wiedza, doświadczenia i inteligencja przyrody w tym kwiatów jest ogromna a nasza wiedza o nich zbyt mała abyśmy umieli ja przenieść i skopiować trwale i szybko do naszego życia.
W książce dużo jest mowy o różnych rodzajach miłości kwiatów, relacji zaczynających się od czułych kochanków po brutalne związki niektórych zarodków żeńskich i męskich, o opiekuńczości w stosunku do dzieci, o omylności przyrody, nie zawsze doskonałej, ale zmiennej, dążącej jednak mimo wszystko do tej doskonałości (podobnie jak człowiek), o batalistycznych mechanicznych wynalazkach niektórych kwiatostanów. A wszystko to jest przesycone głęboką duchowością postrzegania rzeczywistości i naszego czyli ludzi bliskiego związku z przyrodą – na Ziemi i we wszechświecie. Bo przecież kwiaty kochają, potrafią być czułe, troskliwe, opiekuńcze, zaradne, pomysłowe i nade wszystko uczą się i dostosowują się do zmieniających się warunków i otoczenia. Ewoluują i współpracują ze sobą.
Poczucie tej jedności poza pychą ludzką i arogancją przy ogromnej pokorze pisarza i wnikliwego obserwatora czyni.z tej książki dzieło wybitne – przynajmniej dla mnie. „Życie pszczół” mnie oczarowało a kolejna książka hrabiego urzekła i wzruszyła zwłaszcza, że moje postrzeganie świata przyrody jest tak bliskie Maeterlinckowi, choć oczywiście daleko mi do tak kunsztownego opisywania otaczającego mnie świata a ponadto jego wiedza, wieloletnie obserwacje i doświadczenia z kwiatami czynią z niego mistrza, wizjonera i człowieka, który daleko wykracza poza swoją epokę. Jestem wdzięczna za to spotkanie w przestrzeni znakomitej literatury i wykwintnego języka, jaki dzisiaj w epoce smsów, skrótów myślowych, w kulturze obrazkowej i w pośpiechu – niemal zanika. Wykwintny i bogaty język, poetyckie metafory, w ogóle komunikacja za pomocą prozy mam wrażenie, że zanika. Już większą popularnością cieszy się poezja, wiersze haiku, fotoblogi i vlogi. I pewnie nie ma w tym nic złego. Powoli oswajam się z tym procesem, choć ja sama nadal tkwię w czasach, gdzie dobra książka była na dobranoc, na weekend i kilka podczas wakacji. Nie zapomnę nigdy podniecenia i rumieńców na twarzy, gdy w dzieciństwie raz w miesiącu przychodziła do rodzinnego domu paczka z książkami dla rodziców i z lekturą dla mnie i brata. Świeżo pachnący wydruk odbierany wszystkimi zmysłami to była czysta rozkosz i prawdziwa radość – nie do zastąpienia przez elektroniczne książki, co do których nadal nie mogę się przestawić, choć planuję. Choćby dlatego, że podróżując w mojej walizce największy ciężar stanowią książki. Pamiętnik i 9 pozycji książkowych są na granicy nadbagażu a pakując się, ograniczam się i tak do minimum moich potrzeb i głodu czytelniczego. Wracając do mej i hrabiego miłości do kwiatów, zakończę swój zachwyt i me streszczenie słowami samego pisarza tak bliskimi memu sercu:
„Nie będzie moim zdaniem wielką zuchwałością stwierdzić, że nie ma istot mniej i bardziej inteligentnych, że istnieje inteligencja kosmiczna, rodzaj fluidu wszechświatowego, przenikającego napotykane istoty w stopniu rozmaitym, stosownie do tego, czy są dobrymi czy złymi przewodnikami ducha. Do tej pory na naszej Ziemi istota ludzka jest formą bytu najmniej oporną na działanie owego fluidu, przez rozmaite religie nazwanego boskim. Nasze nerwy to przewody, którymi rozchodzi się ta nad wyraz subtelna elektryczność. Zwoje naszego mózgu są czymś w rodzaju cewki indukcyjnej, wzmacniającej prąd, który jednakże sam, co do istoty swej, nie różni się wcale od prądu przepływającego przez kamień, gwiazdy, kwiat czy zwierzę i nie pochodzi z odmiennego źródła. (…). …..dają nam one prawo przypuszczania z niejaką otuchą, że duch ożywiający wszystko lub odszczepiający się od tego co żyje, w istocie swej jest tym samym duchem, który ożywia nasze ciało….”.
Villa Verde, Lajares, Islas Canarias 22.11.2021r.