Wschód płynie w moim krwiobiegu. Wraz z wybraniem mego słowiańskiego ciała, wybrałam cały pakiet nie tylko rodowych nawyków, ale i pewnego rodzaju nostalgiczną, poetycką, słowiańską naturę. Z jednej strony jest ona radosna, głośna, tańcząca z przytupem ale z drugiej potrafi być nieco szorstka, melancholijna i pełna zadumy nad kondycją tego świata. Silnie związana z dziką przyrodą, zwłaszcza lasem. Bo ludzie gór, to ludzie łąk ale i ludzie lasów i prastarych drzew. Karpaty są moim domem. Mój fizyczny dom jest w Bieszczadach. Część mego serca zostawiłam na Ukrainie, w Gorganach, jednocześnie spogladając z nostalgią dalej na wschód w kierunku Huculszczyzny. Lubię rumuńskie Karpaty a moje życie z Pavlem i nasza miłość spowodowała, że ukochałam sobie i słowackie Tatry oraz Połoniny. W słowackich Tatrach czuję się jak tutaj, w Bieszczadach. Na szlakach spotykam znajomych pracowników Parku Narodowego, w schroniskach widuję od lat tych samych „chatarów” a na szlakach przepuszczam słowackich szerpów czyli „nosiczy”, którzy na plecach dźwigają materiały budowlane lub zakupy do kuchni, do schronisk. W zaprzyjaźnionych obserwatoriach, odwiedzamy znajomych astronomów i ze szczytu Tatr spoglądamy na nasze, bieszczadzkie życie, z nieco innej, świeżej perspektywy. Dlatego zawsze lubię wracać tam, do mego słowackiego domu w górach. To „putujmy spolu”.