Marcowy remont głowy

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog|Wnętrza

Pewnego razu obudziłam się nie tyle z wiedzą, co z silnym przeświadczeniem i poczuciem, że wszystko w moim ciele ma pamięć. Każdy skrawek skóry pamięta moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Każdy najmniejszy fragment mojego ciała nosi w sobie zapisy minionych przeżyć. Poczułam się dość mocno przytłoczona nadmiarem wszystkich skolekcjonowanych emocji i bardzo stara. Choć moja dusza jest rzeczywiście niezwykle stara i ma swe uzasadnienie tak się czuć, to tym razem ziemia przyciągała mnie do siebie mocniej, niż kiedykolwiek. Dotykałam swoich długich włosów i przeglądając się w lustrze ujrzałam kogoś obcego. Stała tam kobieta w średnim wieku o jasnych włosach i z wypoczętą twarzą uśmiechała się do świata. Dotykając włosów, poczułam coś obcego, jakbym gładziła świeżo zakupioną perukę. I tak poniekąd było. Od dwudziestu lat noszę różne peruki jak i wiele znanych mi kobiet. Byłam brunetką, nienaturalnie rudą i na koniec blondynką, bo chciałam wrócić do czasów swego dzieciństwa i lat młodości. Jednak tak często zamaskowywałam swoje prawdziwe oblicze, że nie pozwoliłam ujrzeć swego prawdziwego koloru włosów.







Gdy zapytałam siebie dlaczego to robiłam, to nie znalazłam żadnej sensownej odpowiedzi. Powierzchownie była to jakaś potrzeba poczucia bycia piękną. Tylko co to naprawdę znaczy?

Bez względu na to, czy używałam ziołowych szamponów wprost z Indii, czy innych farb, zmieniałam co najmniej naturalny ton włosów, a potem coraz odważniej kolor wg upodobań. Jakbym zmieniała ubrania. Choć zmiana następowała co kilka lat, dla moich włosów była dotkliwa.
Moje włosy krzyczały: „przestań”! Ale ja ich nie słuchałam, bo traktowałam je jako ozdobę albo rzecz, która się odnawia, przyrasta. Zatem świadomość, że ich nigdy nie stracę usprawiedliwiała ich przycinanie i farbowanie. Oczywiście dbałam o nie wg bieżących kanonów czy też wiedzy jaką akurat posiadałam na temat zdrowia w ogóle. Co zabawne po piętnastu latach nie korzystania z usług fryzjerskich i ja zaczęłam te instytucje odwiedzać. Jeszcze zabawniejszym było uświadomienie sobie, co tak naprawdę fryzjerzy na świecie robią. Bo przecież w tychże placówkach, najpierw wylewa się na włosy kobiet hektolitry różnych chemicznych roztworów zabijając naturalny włos, aby potem wsmarowywać inne, kosztowne balsamy i odżywki dla podratowania kondycji martwego już włosa. Pierwszy zabieg należy do kategorii tych upiększających zaś te kolejne nazywa się odnową czy regeneracją. Przypomina to lifting twarzy albo tuszowanie gładzią wymagającej remontu łazienki, która pod warstwą regipsu nosi na sobie kilogramy pleśni. Co prawda znam kobiety, które nie farbują włosów w ogóle i zajmują się jedynie ich pielęgnacją. Jednak jest ich mało. A ja tak jak większość kobiet wpadłam w pułapkę wieloletniego maskowania swojego prawdziwego oblicza. Inną sprawą jest, że naprawdę człowiek po takim kosmetycznym, fryzjerskim zabiegu wykonanym „profesjonalnie”, wygląda niekiedy promiennie, młodzieńczo i świeżo kosztem jednak zdrowia pewnych części ciała – w tym przypadku włosów. Wielu mężczyzn nie rozumie całego tego zwariowanego rytuału fryzjerskiego, jakiemu poddają się kobiety Zachodu i Wschodu. W dodatku za tym stoją coraz większe wydatki uszczuplające portfel domowy wprost proporcjonalnie do rosnącego zadowolenia kobiet wydających te pieniądze. I to niezrozumienie wydaje mi się poniekąd słuszne, choć wśród mężczyzn zdecydowana większość nie jest w stanie rozróżnić naturalnego piękna od tego przefarbowanego. Nie dziwi mnie więc rozwinięty przemysł kosmetyczno – fryzjerski, który po latach mojej ignorancji i ze mnie uczynił swą klientkę. Zatem mniej lub bardziej regularnie zdarzało mi się odwiedzać fryzjera przy okazji wizyty w cywilizacji. Wychodząc stamtąd, byłam odmienioną wersją samej siebie i było to miłe uczucie. Gdzieś jednak pozostawało poczucie winy, że chyba kaleczę nieco swoje głowę i postępuję nierozsądnie. Dbając o swe zdrowie, zwracając uwagę na to, co jem, czym się otaczam, wsmarowując w siebie domowe oleje myjąc się naturalnymi glinkami, jednocześnie pozwalałam, aby regularnie do mojego układu krwionośnego i ogólnie ciała dostawały się różne specyfiki chemiczne wpuszczane tam wprost z włosów. Co jakiś czas przypominałam też sobie, że moje włosy nie są już antenami łączącymi mnie ze Źródłem. Choć to właśnie długie, nie ścinane włosy stanowią idealny kanał do rozmów z Gają, to zaczęłam czuć, że „zepsute”, „sztuczne” włosy tej magicznej funkcji już z pewnością nie posiadają.



Aż tu nagle, przytulając się pewnego razu do Dostojnej mej przyjaciółki Lipy a potem jej koleżanki Szlachetnej Brzozy, wyczułam na ich korze spękania i zgrubienia, których wcześniej nie było. A potem dostrzegłam więcej mchu od strony północnej na Brzozie. Dotykałam tych zmian, gładziłam je a ich specyficzny zapach starzejącego się życia dotarł wprost do mego serca. Do śmierci im jeszcze daleko ale poczułam jej woń. Charakterystyczny zapach rozpadającej się ziemi torfowej z odrobiną zgnilizny i pleśni. Nieświeży oddech Matki Ziemi nie wydał mi się ani trochę brzydki. Był naturalny i barwny jak życie, którego każdego dnia doświadczam. A że akurat koniec zimy był dla nas bardzo pracowity i nadal oddajemy się pracom remontowym, poczułam się wtedy bezradna i zwyczajnie wyczerpana. Utknęłam w melancholijnym stanie umysłu rozczulając się nad sobą i światem. Im dłużej przebywałam z drzewami, tym spokojniejsza się czułam a harmonia wracała.
Drzewom wysłałam troskę i miłość. One oddały mi je ze zdwojoną siłą bez cienia urazy za moje ludzkie zwątpienie w piękno natury. Bo właśnie te wszystkie sęki, zgrubienia i pęknięcia tak bardzo od lat mnie zachwycają w pozornie martwym już drzewie czyli deskach, nad którymi pracuję robiąc z nich ramy czy ozdoby do domu. Dlaczego więc u siebie nie jestem w stanie tak w stu procentach zaakceptować tych wszystkich spękań ciała? Ja, której ciało zostało wielokrotnie pokrojone przez skalpele chirurgiczne, która padała i wstawała na nowo niczym niezłomna wojowniczka wierząc w dar życia, ta sama ja maskowałam siebie pod różnymi perukami?
Czy uległam podświadomie powszechnie panującym trendom, które mówią, że siwe włosy należy jak najszybciej zafarbować, ukryć, przemalować, aby świat ich nie zobaczył a już na pewno nie partner? Szczerze mówiąc nigdy dotąd nie widziałam swoich siwych włosów, bo nawet nie doczekałam tego momentu aby je ujrzeć.
Odkąd mieszkam na wsi i mam z ziemią coraz intensywniejszy kontakt, uważam, że kobieta wręcz powinna mieć długie włosy i dzięki nim staje się piękna. Od lat miałam długie włosy i nadal chcę takie mieć. Jednak coś krzyczało we mnie abym dokonała diametralnej zmiany. Oczyściła dalej swoje ciało i umysł z kolejnych toksyn, destrukcyjnych myśli i emocji.





Moje włosy pamiętały z fotograficzną dokładnością mą przeszłość. Nosiły w sobie jeszcze wiele bólu, smutku i zranień. Tego samego dnia, gdy za zgodą drzew, Pavol przycinał im gałęzie, przyciął i mi włosy. Nie było to jednak zwykłe przycięcie, ale zgolenie ich. Na mojej czaszce pozostały ostatecznie najpierw centymentrowe a potem pół centymetrowe piórka. Poczułam się jak nowo narodzone pisklę, troszkę bezosobowe a na pewno bezpłciowe. I w końcu ujrzałam siebie prawdziwą – szaro popielate włosy poprzetykane srebrnymi nitkami upływającego czasu. Gdy rytualnie spalałam swoje włosy, oczyszczając swoją przeszłość i robiąc dalszy krok w swą przyszłość, dziesięcioletni Medko spytał mnie „A tak w ogóle to dlaczego to robisz Edzia? Dlaczego zgoliłaś głowę?”. Powiedziałam, że przecież tak często mówimy o pięknie wewnętrznym człowieka, ale tak naprawdę odruchowo oceniamy najpierw jego wizerunek. Pochłaniamy estetyczną formę ulepioną z kosmetycznej gliny – lepszą lub gorszą. Wewnętrzne piękno, którym ktoś promienieje jest najczęściej psychologicznym elementem terapii albo krokiem nielicznych w duchowym rozwoju. W bieżącym życiu nadal dominuje ocena drugiego człowieka po pierwszym estetycznym wrażeniu i nie ma w tym nic dziwnego. A ja chciałam stanąć przed sobą samą nowa, czysta a przede wszystkim prawdziwa. A teraz czas na pełną akceptację siebie. Naukę bycia piękną bez względu na to jak wyglądam. Wydaje się to być takie oczywiste ale wcale takim nie jest.



Gdy zdarzało mi się w tym miesiącu być wśród ludzi, a byłam zmęczona i przepracowana (z powodu trwających właśnie remontów), niektórzy traktowali mnie jak chorą np. ustępowali miejsca, podawali krzesło albo bacznie mi się przyglądali. Niektóre dzieci komentowały mój wygląd pytając rodziców: „dlaczego ta pani nie ma włosów?”

Nic dziwnego. Powszechnie panujące trendy każą zamaskowywać siwiznę, dodawać świeżego koloru swym włosom a ich brak jest elementem buntu albo przemiany mnichów i mniszek czy też efektem choroby – choćby nowotworu. Pamiętam swoich bliskich bez włosów, którzy tracili je w wyniku właśnie chemioterapii i naświetlań. Dotykając swojej głowy, przypomniały mi się wszystkie emocje tym wydarzeniom towarzyszące. Jednak to tylko mój wybór, suwerenna decyzja a nie konieczność. Czuję się z tym wyborem więc dobrze. I już niedługo, gdzieś za rok, dwa lata zamierzam beztrosko wiązać warkocz i rozczesywać go przed snem. Nie zarzekam się wcale, że nigdy, przenigdy nie będę wpływać na zmianę koloru swoich włosów. Tego nie wiem i nie zamierzam sobie niczego zabraniać. W łazience, w koszyku leży ziołowa henna i kto wie, czy kiedyś po nią nie sięgnę. Tymczasem niczym uwielbiani przeze mnie przed laty turpiści, którzy zachwycali się brzydotą i normalnością czyniąc z niej piękno, i ja staram się to robić. W nijakich, szarych włosach widzę zdrowie i witalność. Z namaszczeniem wsmarowuję w nie olejki łopianu, agarowy i inne zioła. Skóra mojej głowy chyba nigdy tak często nie była dotykana, w dodatku przeze mnie samą. Odżywiają we mnie wspomnienia z okresu niemowlęcego, gdy moja główka była całowana, dotykana i namaszczana. W dorosłym życiu tak rzadko to robimy. Mam więc wrażenie, że i moje myśli są masowane, gładzone i rozśmieszane, jak dziecko łaskotane podczas zabawy. Jest mi z tym uczuciem bardzo miło i błogo.
Nie minął miesiąc a moje włosy urosły. Mają już chyba półtora centymetra. Przywiązanie do długich włosów pozostało. Zakładanie na nadgarstek gumek do włosów aby przewiązywać nimi niesforne kosmyki opadające na twarz to tkwiący we mnie jeszcze odruch. Łapanie w powietrzu warkocza, którego już nie ma to kolejny zwyczaj. Powoli się ich oduczam. Nie czuję żalu ani smutku. Raczej spokój i czystość. A dzięki siwym kosmykom, które witają mnie każdego dnia w lustrzanym odbiciu, przychodzi powolna akceptacja upływającego czasu, starości i umierania.
Wraz z długimi, sztucznymi włosami, odcięłam od siebie żal, smutek i gorycz, które te włosy na sobie nosiły.
Do samych „postrzyżyn” założyłam sukienkę, naszyjnik – krywulkę i długie kolczyki aby po całym już rytuale gdy stracę włosy, poczuć się jednak nadal kobiecą…
Zatem próżność we mnie nadal wówczas była i pewnie trochę noszę jej jeszcze w sobie i wcale nie zamierzam się jej do końca pozbywać. Szczypta kobiecości właśnie teraz przyda mi się najbardziej.



Ostatnio będąc w małej cywilizacji (czyt: w Ustrzykach Dolnych) na zaprzyjaźnionym targu z owocami i warzywami (innych artykułów tam nie rejestruję, nawet jeśli istnieją), zostałam rozpoznana po psie, z którym byłam a w innym miejscu po wiklinowym koszyku na kółkach. Niekiedy przedstawiam się na nowo i jest to urocze i bardzo odświeżające.
W tym miesiącu oddając się intensywnym pracom remontowym, kontynuuję oczyszczanie siebie samej. Zrywając z podłogi płytki, odrywam z głowy żal do siebie i innych. Sortując i wywożąc śmieci i nadmiar rzeczy zalegających w piwnicy robię jednocześnie porządki w swojej głowie ustawiając priorytety życia. Cyklinując podłogi, zrywając stare warstwy historii, pracuję nad uporządkowaniem teraźniejszości i nie zagłębianiem się w przeszłość. Malując ściany i odnawiając drewniane meble, przywracam blask i kolory swym marzeniom, których lista rośnie. I w całym tym porządkowaniu Dolistowia i siebie samej, uczę się na nowo piękna. Czym ono jest? Jak je postrzegam? Co mi daje? I na dzień dzisiejszy skupiam się na pięknu zewnętrznym tym wokół mnie: w przyrodzie, innych ludziach, drobnych gestach. Zaś siebie uczę się na nowo….
Zieloności tej wiosny wszystkim życzę
Bosonoga z Doliny Sanu Edzia
zamiast książek polecam dziś przytulić się do budzących się właśnie drzew

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Photography is the Science
Następny wpis
Taniec na śniadanie