Miłość kontra wirus

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

8 marca, trzeci dzień w Pradze….
Miasto opustoszało…nie wiedziałam dlaczego….przyszło do mnie, że może są tutaj zarażeni korona wirusem i dlatego turyści przestali tutaj przyjeżdżać. Pod wpływem pewnej wiadomości, sprawdziłam i rzeczywiście tak mówią media.
Poczułam, że chcę się z Wami podzielić czymś ważnym. Nie oglądam, nie słucham i nie czytam mediów od wielu, wielu lat. Nie płynę na fali negatywnych informacji i pożywek dla strachu, którymi media świadomie i nieświadomie karmią ludzkość. Jednak nie mogę teraz żyć w wykluczeniu. Do Pragi sprowadziło nas z Pavlem pewne piękne wydarzenie.
Czuję teraz kilka rzeczy….Przede wszystkim wysyłam Wam wszystkim Miłość. To ważne aby teraz w obliczu wirusa na świecie pracować nad sobą, nad zmianą nas samych, naszej świadomości i zbiorowej świadomości ludzkości jako całości.
Zacznę od końca a może od początku. W skali globalnej każdy wirus, który pojawia się na świecie i przyjmuję skalę epidemii (jak my ludzie to nazywamy) jest odpowiedzią Matki Gai – naszej cudownej Ziemi na ludzkie działania. Korona wirus nie jest karą dla nas ludzkości za to, co robimy naszej planecie ale jest bolesną informacją zwrotną od Matki Ziemi abyśmy przyjęli pełną odpowiedzialność za to, co jej robimy. Osoby, które kaszlą, mają duszności i problemy z oddychaniem a ktoś w białym kitlu diagnozuje to jako wirus, czują to samo co czuje nasze Ziemia od ponad stu lat. Ona też już ma trudności z oddychaniem przez zatrute powietrze, w ziemi jest tak wiele śmieci i zanieczyszczeń, że trudno jej złapać oddech tonąć w oceanach plastiku i próbując wychylić się ponad pola pestycydów i trujących związków. Dookoła naszych domów jest mnóstwo śmieci, zanieczyszczeń i chemii, których wielu nadal używa. Cierpienie Ziemi jest ogromne, ale jej Siła i moc wybaczania jest jeszcze większa.
Na przebudzenie całej ludzkości składają się drobne gesty pojedynczych, zwykłych ludzi. Każde dziecko, które poucza rodziców, aby nie kupowało dodatkowych plastikowych butelek jest wyzwolonym mędrcem i nauczycielem, którego należy z pokorą i wdzięcznością słuchać. Każda gospodyni domowa oszczędzająca wodę i pilnująca swoich domowników aby mieli dobre nawyki w tym względzie jest nowo narodzoną mądrą wiedźmą, do której należy podchodzić z szacunkiem i jej dziękować. Ci, przedsiębiorcy, którzy wpadli na pomysł sprzedawania produktów z zwrotnych pojemnikach to wizjonerzy powracający do starych, dobrych nawyków sprzyjając tym samym odradzaniu się Ziemi. I to nie prawda, że te małe gesty nie mają znaczenia, bo mają ogromne. Ponadto mądrość przyrody jest tak wielka, że pokazuje nam jak ważne jest uświęcone traktowanie nie tylko jej ale nas samych – ważne jest jakie pożywienie wkładamy do naszych ust, czy nie wsmarowujemy w ciało chemii, czy mamy dobre myśli o sobie i innych i jak traktujemy dom, w którym mieszkamy.
Gaja do nas przemawia i my możemy z nią rozmawiać czule, obejmować ją całą, przytulać i łączyć się z nią sercem wizualizując pokój na niej i Miłość.
Korona wirus jest nie tylko odpowiedzią Gai na jej złe traktowanie. Jest też jednocześnie narzędziem dla tych, którzy w swych niskich wibracjach używają strachu do panowania nad innymi. Część ludzi robi to świadomie a inni padają ich ofiarą nosząc w sobie ciężar „starego zniewolenia”.
Strach otwiera drogę wszystkim negatywnym energiom dokarmiając je. One karmią się oprócz tego gniewem, poczuciem winy, smutkiem. Jednak strach jest jednym z potężniejszych narzędzi, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą Miłością. Bezgraniczna Miłość pochodząca wprost ze Źródła wznosi ludzi, podnosi wibracje i powoduje, że jakikolwiek strach nie może w nich zagościć. Nigdy nie będzie czuł się zaproszony, aby wejść do naszego życia. W Miłości bowiem mieszka poczucie bezpieczeństwa, radości, spełnienia i pełnej kreacji. Jesteśmy twórcami swego życia. Jesteśmy odpowiedzialni za to, co dookoła nas a więc manifestujemy w świecie materialnym dokładnie to, czego pragniemy. Nie ulegamy powszechnym schematom i programom, bo one nie są nasze. Są dziełem pewnej grupy ludzi, ale nie mają nic wspólnego z naszym rozwojem jako jednostek świadomych i pewnych swej mocy. Nie przyjdzie nam do głowy przyciągnąć do siebie chorobę, bo kochamy siebie, a kochając siebie, nie będziemy się okaleczać ani cierpieć. Jeśli słuchamy swej intuicji, łączymy się ze sobą prawdziwymi a ego tylko się przygląda i nie ma potrzeby odrabiania karmicznych lekcji, to możemy być w epicentrum epidemii a ona nas wcale nie dotknie. Dla jednych to rodzaj cudu a dla innych świadomy wybór.
Dlatego choć nie oglądam mediów, będąc teraz w stolicy Czech, gdzie znajduje się tutaj kilka osób zarażonych wirusem, o którym teraz tak głośno, nie czuję strachu. Wręcz przeciwnie. Osobom zarażonym wysyłam miłość z nadzieją, że zostanie przyjęta i pokorą jeśli ją odrzucą. Przyglądam się z boku, jak media robią sobie (niekiedy w celach informacyjnych w tzw. dobrej wierze) pożywkę z lęku ludzkości i bazując na tym strachu podkręcają go bardziej i bardziej. W metrze, tramwajach i innych publicznych miejscach afisze przypominają nam o nowych procedurach ostrożności w związku z epidemią.
Ukazując miejsca i ludzi zarażonych tajemniczym wirusem bardziej, niż sam wirus roznosi się w szybkim tempie strach przed nim. Rozmnaża się po całej Ziemi powodując, że ludzie zaczynają bać się wychodzić ze swoich domów, podróżować i odwiedzać się. Jedni nazywają to podwyższonymi środkami ostrożności. Jeśli nie czujemy ani krzty strachu, to w porządku, ale jeśli robimy to, bo boimy się, że zachorujemy, to nie zapominajmy, że z reguły przyciągamy do siebie to, czego się boimy. Obiekt strachu czeka tuż za nami jak cień i czeka aż obniżymy swoje wibracje to takiego stopnia, aby ten cień został zaproszony i wszedł w nas na nasze wcześniejsze zaproszenie. Lęk otwiera drzwi do każdej negatywnej informacji, której się boimy i przed, którą pozornie się bronimy. Wszystko działa na odwrót, niż sądzi nasz umysł wytrenowany przez stulecia do obrony przed pozornym zagrożeniem. Zagrożenia zewnętrzne przed dekady zmieniały się, ale od niemal zawsze budujemy przed nimi te same mechanizmy obronne. Ciało spina się, kurczy i nastawia do walki z przeciwnikiem. To przed czym się bronimy (tutaj wirus) traktujemy jak przeciwnika – nie jak część nas samych, która domaga się uzdrowienia, akceptacji ciemnej strony nas samych. Znów wszystko na odwrót. Świat wokół wmawia nam – to jest wróg, to jest choroba, którą trzeba zabić, zniszczyć w zarodku.
W przypadku wirusa to wybór naszej istoty, który godzi się przyjąć na siebie coś co nie należy do nas, co nie jest nasze. Robimy tak, bo wierzymy, że właśnie to tak działa. To ta sama wiara, która każe wierzyć wielu ludziom, że rak jest chorobą i że jest śmiertelny. Urzeczywistnia się dokładnie to, w co wierzymy i nadajemy temu moc poprzez skierowanie tam naszej uwagi. To my wybieramy spośród miliona potencjałów, tylko my.
Każdy z nas chyba zna podstawowe prawa przyrody, które pokazują, że jeśli spotykamy nie znane nam dzikie zwierzę w dżungli czy w lesie i przestraszymy się go, to strach jest odczytywany przez to zwierzę jako naszą słabość a ta słabość ustawia nas w kolejce potencjalnych ofiar. Nie chodzi tylko o to, że słabe jednostki w lesie są obiektem polowań i bywają likwidowane, ale również o to, że na poziomie energetycznym strach obniża nasze wibracje i często nie uświadamiając sobie tego spadamy w energetycznej drabinie tak nisko, że w oczach tego zwierzęcia transformujemy się w okamgnieniu na istotę (metaforycznie rzecz ujmując) niższą. Znamy też odwrotne przypadki choćby oświeconych mnichów tybetańskich, którzy emanując jedynie światłem i Miłością przyciągają do siebie tygrysy, które zmieniają swoje zachowanie wobec nich. Czuję, że dzieje się tak dlatego, że taki tygrys zalany jest światłem miłości i kąpie się w oceanie spokoju i wolności mnicha, i nie ma już potrzeby zachowywać cech osobnika walczącego o przetrwanie. Czuje się kochany, chroniony więc zostawia na zewnątrz wszystkie te role, z którymi przyszedł na świat. Nie ma potrzeby polować ani jeść nawet innych zwierząt. I to wydaje się być bardzo naturalne i takim właśnie jest choć z zewnątrz jawi się niektórym jako czary.
Zabijanie choroby w nas czyli tego ciemnego, wypieranego przez lata lub życia aspektu w nas, z którym nie chcemy się spotkać jest powszechne. Tym ciemnym aspektem jest zazwyczaj jakaś negatywna emocja spychania przez lata lub życia do podświadomości. Lekarze ten proces naprawczy na ziemi nazywają leczeniem – leczeniem choroby lub jej symptomów. Na studiach medycznych przecież nikt nie uczy, że nie logicznym jest zabijanie nas samych, bo człowiek traktowany jest jedynie jako instrument będący ciałem składający się z tkanek, mięśni, mózgu i układu krwionośnego, limfatycznego, kości, stawów itd. Gdy dostrzegamy, że istota ludzka jest piękną świadomością, która ubiera na jakiś czas ciało, obserwujemy energie, którymi ta świadomość za pomocą umysłu i serca steruje i odpowiednio kieruje, zaczynamy rozumieć proces harmonizowania i uzdrawiania człowieka jak i całej ludzkości.
Ufamy bezgranicznie, rozmawiamy z ciałem, naszymi organami i wreszcie pojedynczymi komórkami oraz systemem zarządzającym tymi komórkami i wreszcie sobie przypominamy Kim naprawdę jesteśmy.
I w tym przypominaniu jest nadzieja dla nas wszystkich.
Dostrzegam też, że gdy wiosną czy latem zniknie ta epidemia, ludzkość otrzyma kolejną lekcję. Zanim wszyscy zapomną o tym wirusie, jak i o innych poprzednich a niektórzy wpadną w ignorancję, część ludzi, których bliscy chorowali bądź umarli, zacznie się przebudzać. Ich bliscy również.
Jednak przez jakiś czas ludzie zamiast się do siebie zbliżać, będą żyć w izolacji. Tę izolację widzę również dzisiaj w Pradze. Napisałam te słowa tuż po przyjeździe nie wiedząc jeszcze nic o kwarantannie. Dziś kilka dni później moje słowa są jeszcze bardziej aktualne. Gdy publikuję ten artykuł, me słowa stają nie jeszcze bardziej niestety na czasie. Izolacja została nam narzucona przez prawo. Naszą przyszłością jest łączyć się jako ludzkość. Teraz z powodu nie obojętności ale strachu, ludzie na ulicy nie pomagają sobie, nie podają sobie rąk, nie dotykają się i nie pozdrawiają. W tramwaju siadają od siebie daleko, nie spoglądając sobie w oczy.
Kilka dni później znajdę się w Bratysławie i ta ujrzę jak panika innych powoduje, że stajemy się wykluczeni. Rozumiem to, szanuję wybór tych, którzy się boją choć nie podzielam tej opinii co nie znaczy, że ignoruję fakty. Rozsądek jest ważny ale jeszcze ważniejsze jest słuchać swego serca.
Nawet mnie to nie smuci bo wiem, że to tylko pewien etap i lekcja tego rocznika ludzkości – całej ludzkości.
Jednak tu i teraz widzę swoją prywatną lekcję, którą przerabiam w swojej tygodniowej podróży po Czechach i Słowacji i w końcu Polsce.
CIAŁO ŚWIADOMOŚCI ZBIOROWEJ
Każdy z nas, kto ulega lękom przez wirusem, wchodzi powoli w świadomość zbiorową i nieświadomie przejmuje jej programy. Podpisuje niejako kontrakt, w którym zgadza się na przyjęcie tego zbiorowego umysłu i schematów myślenia, które nie są jego. Ten obecny kontrakt oparty jest na bardzo silnych emocjach nienawiści i braku współczucia wobec innych istot – roślin, zwierząt i ludzi -w Chinach. U podstaw zarażenia leżą te negatywne emocje kaleczące nas jako istoty duchowe. Po przejęciu wirusa przez człowieka, on sam dodatkowo dokarmia się strachem i poczuciem samotności, które potęgowane są odosobnieniem w wyniku kwarantanny. Bowiem prawdą jest, że ten wirus jest obcy, nie jest nami ani my nim nie jesteśmy. Jednak w ostatecznym rachunku jako społeczeństwo dajemy mu pełne przyzwolenie aby żyć i rozwijać się. Oczywiście praca z ciałem fizycznym poprzez oczyszczający post albo rozgrzewające potrawy, saunę, ruch fizyczny z pewnością pomoże. Jeszcze bardziej jednak pomoże odrzucenie zbiorowej świadomości nie należącej do nas, ale będącego własnością pamięci rodowej i szerzej społecznej Chin i dalszych krajów, które dołączyły do ogólnoświatowej paniki i duchowy rozwój.
Poczułam po raz kolejny prostotę tej sytuacji jak przed laty z boleriozą. Wówczas podejrzana przez otoczenie o boleriozę na podstawie rumienia na noce (po kilku ukąszeniach kleszczy), również przepracowałam podobny wątek, który okazał się bardzo prosty. Z powodu nadmiernej troski bliskiej mi osoby, która bała się o moje zdrowie i ja przez chwilę weszłam w ten społeczny lęk szerzącej się boleriozy. Jedna część mnie była w stanie uwierzyć, że może rzeczywiście jestem zarażona a druga doświadczała stanu czystości. Powstał jednak we mnie dysonans.
Wydarzyło się to, że dzięki pięknemu prowadzeniu, najpierw weszłam w świadomość zbiorową wszystkich chorych, zarażonych na naszej ziemi, poczułam wszystkie emocje, którym ulegali i wiele negatywnych energii, które temu towarzyszyły. Potem stanęłam wobec nich jako obserwator a na koniec uświadomiłam sobie, że wszystko co widzę, jest mi obce, nie jest moje i nigdy nie było. Więc zwyczajnie powiedziałam: „dziękuję, nie chcę tej choroby ani żadnej innej, wybieram harmonię i zdrowie, to naprawdę nie należy do mnie”. W przeciągu kilkudziesięciu kolejnych minut rumień zniknął na zawsze a ja poczułam się w pełni uwolniona od zbiorowego umysłu chorych na boleriozę oraz od wszystkich medycznych instrumentów tym zarządzających.
Dzisiaj, gdy podróżuję od tygodnia będąc w miejscach potencjalnych zarażeń (w Czechach, na Słowacji i w Polsce), odrabiam kolejne lekcje związane tym razem z korona wirusem i mówię sobie po raz kolejny „to nie jest moje, strach przed wirusem nie należy do mnie, sam wirus jest dzieckiem zbiorowej świadomości Chin, który tu i teraz odrzucam, bo należy do tego zaprogramowanego, zbiorowego umysłu a nie do mnie. Ja jestem wolna a więc wypełniona miłością harmonizującą i leczącą wszystko, co wymaga jeszcze „uleczenia””.
Jednocześnie źródło nienawiści i braku współczucia, które stało się fundamentem do rodzącego się wirusa rozpuszczam w świetle i bezgranicznej miłości. Ponadto wszystkim chorym i bojącym się zarażenia wysyłam promyk światła …
Kilka osób o wysokich wibracjach zmieni świat dziesiątek zarażonych lub będących na granicy zarażenia bo z kolei Ci pływają w oceanie niskich wibracji, do których łatwo są zapraszane wszelkie negatywne emocje, którymi karmią się wirusy, bakterie i wszystko to, co nazywamy chorobami.
A gdy tak dzisiaj (12.03.) siedzimy w domach izolując się od świata, jedyne czego nie róbcie proszę, to nie izolujcie się od siebie, ale otwierajcie proszę swoje serca dla siebie i innych. Na poziomie duchowym wszyscy i tak jesteśmy blisko siebie, przytuleni, współczujący, kochający. To jest najpiękniejsza droga do uleczenia wszystkiego czego Wam życzę z całego, otwartego właśnie, wielkiego serca.
Cieszcie się też byciem ze sobą, z bliskimi, z którymi teraz jesteście. Zaś system, w którym żyjemy powoli ulega samodestrukcji a przynajmniej małemu załamaniu, które zaprowadzi nas ostatecznie ku dobremu, choć dzisiaj wszystko może się wydawać innym.
Posyłam Miłość i idę przytulić się do moich sióstr Drzew.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Rozbielić świat – rozmowy z gliną
Następny wpis
Utulić dziecko w sobie, spotkania z przeszłością….