Surowa zima bo na surowo. Surowa zima, bo to mój piękny, energetyczny witariański czas, gdy traktuję „surowo” swoje ciało. To trochę gra słowna bo traktuję je z miłością i czułością ale wkładając do ust jedynie surowe, świeże, nie przetworzone owoce i warzywa. Choć zima to wiele mrożonych owoców i warzyw.
Zatem mój witariański rok trwa, kolejna zima, w której swoje ciało traktuje jedynie surowym jedzeniem. Czy skusiłam się przez ten czas na coś gotowanego?. Tak, trzykrotnie po jakiś dziewięciu miesiącach. Była to zupa a raz chlebek chapati w pewnym indyjskim miejscu. Sięgnęłam po te smaki z powodu nadmiaru emocji, którymi zwyczajnie nie chciałam się zająć a nie z powodu głodu. Ten jest w pełni zaspokojony stylem życia jakie prowadzę. I jak to ze mną bywa nie robiłam i nie robię sobie z tego z tytułu wyrzutów. Emocje, które odłożyłam na bok i zajadłam gotowaną zupą, wróciły do mnie a ja się nimi skwapliwie zajęłam nie uciekając od nich. Bo ostatnie lata mego życia pokazały mi, że większość mojego głodu, to nie głód fizyczny ale emocjonalny związany z chęcią zajadania ekscytacji, radości albo smutku czy żalu, Zawsze pod spodem coś jest co domaga się uwagi. Dlatego nauczyłam się być bardziej świadoma i nie uciekać od tego. Gdy czuję głód, zaczynam oddychać i obserwuję emocje i odczucia, które do mnie napływają. Jeśli nic się nie pojawia, to dobrze Jeśli coś poczuję, obserwuję to, co to jest, gdzie w ciele się zagnieździło i pozwalam temu zaistnieć, uwolnić się. Staram się znaleźć też praprzyczynę tego stanu (jak nazywam powód, dla którego dana emocja się zamanifestowała). Jeśli nie pojawia się nic, sięgam po szklankę wody i ta często pokazuje mi, żęto był tylko stary, znany program umysłu a nie głód ciała, które domaga się nakarmienia. Robię sesję oddychania albo krótką medytację. To one ukazują mi prawdę o moich potrzebach duszy i ciała.
Ostatnich kilka lat pokazało mi, że podstawowy głód jaki my ludzie odczuwamy to głód miłości, głód bycia kochanym. Jeśli ten jest zaspokojony, fizyczny głód pojawia się rzadziej i manifestuje się w zdrowy i naturalny sposób. Jeśli zaś posiadamy spore deficyty miłości, to nie tylko rekompensujemy to sobie jedząc słodkie, ostre czy kwaśne potrawy, jedząc kompulsywnie czy mechanicznie, bez namysłu. Wpadamy w pewnego rodzaju uzależnienie od jedzenia ale też odrywamy się od ciała i nie czujemy jego prawdziwych potrzeb oraz sygnałów z niego płynących. A wówczas pozostaje naszemu ciału przemówić do nas jedynie w postaci choroby lub jakiegoś niedomagania.
Skoro uczyniłam dla siebie i dla świata luty miesiącem SAMOMIŁOWANIA czyli okazywania sobie miłości troski, czułości i uwagi, postanowiłam skorzystać z tego danego sobie samej przywileju jak najlepiej.
Przekonałam się, że w moim „surowym życiu” jedyny problem jaki niekiedy się pojawia to nuda dotycząca smaków i kolorów zwłaszcza zimą, gdy większość owoców pochodzi u mnie z zamrażarki lub niestety są to egzotyczne owoce.
A ponieważ wiemy, że wielu z nas je posiłki oczami i węchem a nie tylko zmysłem smaku, potrzeba nam niekiedy ferii barw i zapachów abyśmy poczuli się napełnieni. Przynajmniej ja tak mam. Dlatego dzisiaj uczyniłam dzień celebracji tęczy.
Przygotowałam dziewięć różnych koktajli i soków w przeróżnych kolorach i o rozmaitych, zniewalających zapachach. Jest koktajl szpinakowa – bananowy i sok z czerwonych pomarańczy. Jest mus z melona z suszonym szafranem przywiezionym z Wysp Kanaryjskich. Jest koktajl na mleku migdałowym z suszonymi płatkami niebieskich chabrów. Na moim śnieżnym stole pojawił się też czekoladowy mus z surowej czekolady i mleka kokosowego i sok z arbuza. Wszystkie te kolory razem zestawione wzbudziły we mnie radość i kolorowy nastrój pełen dobrych myśli o sobie.
Gdy dookoła mnie jest śnieżno – biały klimat, ta kulinarna tęcza dodaje mi energii już tylko samym patrzeniem a nie. Nie potrzeba nawet próbować aby przybyło mi energii.
Popołudnie zapowiada się ciekawie więc życzę wszystkim kolorowych, pięknych inspiracji w Waszej kuchni.
Bosonoga Eyra, Dwernik Bieszczady, 11.02.2022r.