Moja wieś Dwernik. Moje Bieszczady.
Jak tu nie kochać miejsca, w którym żyję. Jak tutaj nie łączyć się z samą sobą gdy otoczenie jest wobec mnie tak łaskawe i przychylne? Z jednymi sąsiadami dzieli mnie dzikie i piękne pasmo Otrytu. Z innymi – rzeka San, przez którą przewieszony jest drewniany most. Jeśli chcę się wykąpać, schodzę po drabinie z żaglowca na moją miniaturową plażę gdzie mogę upajać się samotnością a jeśli chcę spotkać się z innymi w piękny, czerwcowy dzień, to schodzę do rzeki w dół z mojej skarpy i już jestem na „wioskowej plaży”. Wychodzę z domu z psami z filiżanką kawy w ręku, idę szosą w kierunku Chmiela i po kilku minutach jestem w lesie pełnym paproci, mchu i leśnych ziół. Gdy wspinam się wyżej i wyżej, leszczynowe – świerkowy las zamienia się w bukowy, majestatyczny i pełen magii. Żyję nad samą rzeką zanurzona w przestrzeni pośród gór. Dookoła mnie są kwietne łąki, magiczne wzgórza i szczyty, które czekają aby na nie wejść i spojrzeć na swoje życie z ich perspektywy.
I choć życie tutaj ma swoje cienie a nie tylko blaski, bo zima jest tutaj dłuższa, niż gdziekolwiek indziej, gdzie wcześniej żyłam. Zimą większość prac związanych jest z gromadzeniem drewna, ich przygotowaniem, zwożeniem, piłowaniem, rąbaniem i paleniem w piecach a do tego odśnieżaniem. Powoli jednak odchodzimy o tradycyjnych form ogrzewania, ale jeszcze dużo przed nami w tej materii. Do tego wczesną wiosną ścieżki i niektóre mało znane drogi spływają gliną i błotem i do tych warunków trzeba się zwyczajnie przyzwyczaić i przyjąć je do siebie jako aspekt życia i pewien moment, który zwyczajnie jest bo jest. Nie wszyscy potrafią zachwycać się krótkim jesiennym dniem, gdy wszystkie liście spadają z drzew a melancholijny nastrój emanuje z przyrody bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Bywa ponuro, mrocznie i mgliście a do tego zimno. Gdy dodamy do tego zwały błota, przez które przebijamy się podczas spaceru z psami, to mamy niezłe traperskie warunki przypominające solidną szkołę przetrwania lub survivalowy wyjazd dla miejskiej młodzieży.
Mimo to a może właśnie z powodu tego wszystkiego, bogactwa, na które składają się te trudy (ciężka praca fizyczna) i te dary, które z pewnością je rekompensują, kocham swoje Bieszczady i lubię siebie w nich. I cytując jednego z naszych gości, napiszę „ tak, jestem spójnym i nierozerwalnym elementem tej ziemi, tego miejsca, jestem jego częścią”, bo tak wybrałam.
Przedwczoraj w ciągu dnia przygotowując się do nocnego pokazu astronomicznego, uświadomiłam sobie po raz kolejny jak bardzo przepełnia mnie wdzięczność za moje życie i miejsca mojej pracy. Bo nie mogłabym sobie w najśmielszych snach wyśnić, że na pięknych łąkach Parku Narodowego pośród dzikiej, bieszczadzkiej przyrody, w ciszy a kilka godzin później w przepięknej ciemności będę pracowała. Jakie to szczęście móc powiedzieć moim biurem jest dzika łąka, moim miejscem pracy jest otwarta, nieskończona przestrzeń kosmosu, którą pokazuje Pavol przyjeżdżającym do nas z całej Polski gościom. Pokazując gwiazdy, otwieramy drzwi do Wszechświata ale i do wewnątrz siebie. A my oboje robimy to, co kochamy i dzielimy się ze światem naszymi pasjami. A potem wracamy nocą razem do naszego domu w Dwerniku pogrążonego we śnie. Witają nas rozradowane zwierzęta i dom pachnący drewnem.
To z pewnością dar i ogromne błogosławieństwo i choć nie przyszło ono ot tak. Bo poprzedzała te marzenia i fizyczna praca, to właśnie w niej odnajduje wielokrotnie spełnienie i radość.
Ten tekst jest dość enigmatyczny i bardzo krótki ale to co chciałabym nim wyrazić to przede wszystkim niesłychaną wdzięczność za swoje życie i moje bieszczadzkie miejsce na Ziemi, które jest piękne, czyste, krystaliczne i pełne dobrej życiodajnej energii. Nic tylko brać i korzystać. Więc biegnę przed siebie czerpać życiodajną energię z gór, rzeki, lasów i łąk.
Z wdzięcznością za swoje życie tutaj.
Bosonogą Eyra, 21 czerwca 2022r. Tarnawa Niżna