Nauka umierania za życia. Oswajanie śmierci. Bo każda pora jest dobra na śmierć.
cz. I
Wiem, brzmi złowieszczo. Może niejednej osobie ciarki przeszły po plecach czytając sam tytuł. Ale jeśli tak się stało, to tylko dowodzi mojej tezy, że w naszej kulturze temat śmierci jest tematem tabu spychanym do przedsionka ludzkiej świadomości .- Robić wszystko by tylko się tym nie zajmować za życia, oby nie przeżywać a na pewno o niej nie mówić.
Dla mnie samej śmierć jako element procesu przemiany jest po to aby nauczyć się życia. Nauczyć się świadomie umierać to dla mnie to samo co nauczyć się prawdziwie żyć. Póki co tego mnie nauczyły śmierci bliskich mi osób, zwierząt i roślin.
A dla mnie niezależnie od tego czy ktoś z nas jest osobą wierzącą czy ateistą, czy wierzy w duszę czy też czuje się materialistą, każdego z nas dosięgnie śmierć i co ważniejsze dosięga nas każdego dnia.
Boimy się śmierci ciała fizycznego a może bardziej boimy się bólu, cierpienia i chorób związanych z tym odchodzeniem.
Jednak wszyscy zapominamy, że każdego dnia, niemal w każdej godzinie a może nawet minucie naszego życia umieramy. Umierają nasze pojedyncze tkanki te obumarłe organizm wydala na zewnątrz z nerek, jelit, przez skórę. Obumierają krwinki czerwone i białe a w ich miejsce w tempie zawrotnym powstają nowe. Obumiera wątroba i odradza się. Większość z naszych organów ma umiejętność niemal całkowitej regeneracji i odrodzenia się niemal od zera. Wiele kobiet farbując włosy, zabija łuskę włosa i nosi na sobie martwe już włosy ale nie doświadcza tej śmierci wprost i mało kto rozpacza, odczuwa ból to tej stracie. Pod wpływem codziennego mycia czy zabiegów kosmetycznych ale i upływu czasu, obumiera ludzki naskórek a w jego miejsce pojawia się nowy płaszcz skóry właściwej. Tamten wyrzucamy, zostawiamy go na ręczniku, chusteczkach i wyrzucamy często nie zdając sobie sprawy, że właśnie pożegnaliśmy się z fragmentem siebie, swojego ciała.
Umierają nasze myśli. Rodzą się, powstają a potem znikają. Można więc metaforycznie powiedzieć, że umierają a w ich miejsce rodzą się nowe. Jak często opłakujemy nasze myśli, marzenia? Czy w ogóle to robimy? Nosimy po nich żałobę, organizujemy stypę aby upamiętnić myśli, których już nie ma? Większość z nas nie przywiązuje się do tych myśli. Wielu z nas się z nimi nie utożsamia bo przecież one nie są nami. Istnieją, pojawiają się a potem znikają, odchodzą. Jednak z ciałem fizycznym związujemy się relacją niezwykle intymną i bardzo głęboką. Gdy dorastamy identyfikujemy się z ciałem fizycznym a potem również emocjonalnym i po jakimś czasie zaczynamy sądzić, ze to my jesteśmy tym ciałem. Czy na pewno? Na razie nie będę poruszała tego wątku natury duchowej. Napiszę tylko, że większość z nas bez względu na to, czy lubi swoje ciało, czy je kocha czy też go nie akceptuje, uważa, że ciało to ja. Tożsamość ludzka jest definiowana na podstawie i za pośrednictwem tego co widzimy a nasze zmysły doświadczają ciał innych ludzi. Spoglądamy na twarz drugiego człowieka, czujemy jego zapach, interpretujemy mowę ciała i sposób zachowania, słuchamy dźwięku jego głosu. Nadajemy sobie imiona i nazwiska i przez ich pryzmat uczymy się nazywać i rozpoznawać ludzi. Zakochujemy się w ludziach, ponieważ wydają się nam piękni albo mają urzekający głos. Stawiamy znak równości między ciałem fizycznym czyli wizerunkiem a tożsamością ludzką. Jednym słowem utożsamiamy się z ciałem, które wcześniej czy później umiera a z powodu tego silnego przywiązania najczęściej przeżywamy tragedię, cierpimy. Mamy problem z pożegnaniem tego ciała zarówno swojego jak i bliskiej nam osoby. Bo wszystko co myślimy, co wiemy na temat tej osoby czy siebie samego postrzegamy przez to właśnie ciało. To ciało posiada też odrębny umysł, osobowość, temperament – każde inne.
Jednak my umieramy codziennie.
Funkcjonujemy nieświadomie w trybie ciągłego i systematycznego umierania a mimo to temat śmierci jest tematem tabu, bardzo nieprzyjemnym. O śmierci i umieraniu nikt w naszej kulturze nie naucza. Przeciwnie buddyzm. Jako nastolatka trafiłam na „tybetańską księgę życia i umierania”, która jest dla mnie ważna za każdym razem gdy umiera osoba mi bliska. Choć nie jestem buddystką, chętnie sięgam po ceremonie i praktyki buddyjskie związane z bardo. To jedyna znana mi kultura i filozofia tak otwarcie , mądrze i zwyczajnie mówiąca o umieraniu i odchodzeniu.
Zjawisko śmierci również towarzyszy nam ciągle w przyrodzie, w otaczającym nas świecie. Osoby mieszkające w miastach nie doświadczają tego tego często jak my – żyjący na wsi. Jednak zdarza się, że umiera nam kwiat doniczkowy bo ktoś z rodziny lub my sami go zaniedbaliśmy. Usycha, więdnie lub gnije i wkrótce jest nie do odratowania. Każdego dnia wychodząc na zewnątrz rozdeptujemy dziesiątki a może setki maleńkich stworzeń, robaków pełzających po ziemi – – w większości nie świadomie. Zabijamy je ale rzadko się nad tymi sytuacjami zastanawiamy. Gdy rozpalamy ogień w kominku uśmiercamy wcześniej drzewo. Wycinamy je sami, zlecamy komuś lub kupujemy gotowe, pocięte drewno, które ktoś wcześniej uśmiercił w lesie. Kosimy trawę uśmiercając kwiaty, zioła i zabierając pokarm dla pszczół, bąków i innych owadów.
Część osób je mięso a więc bezpośrednio jako myśliwi albo pośrednio przez kogoś zabija te zwierzęta: ssaki ryby, owoce morza. I znów mamy odczynienia ze śmiercią. Nosimy ubrania z martwych zwierząt: skórzane buty, paski, plecaki, torby i inne elementy. Budujemy drewniane domy z wyciętych a więc uśmierconych wcześniej drzew. Moja wyliczanka nie ma nic wspólnego z próbą wywołania poczucia winy w kimkolwiek. Chcę jedynie wskazać obszary i przestrzenie, gdzie spotykamy śmierć. Śmierć jest wszędzie dookoła w nas i w nas samych. Cały ekosystem przyrody i ekosystem ludzki – nasza biochemia ciała uczestniczy w procesie umierania i obumierania oraz ponownych narodzin – nowych komórek, nowych tkanek. W lesie w miejscu uschniętego drzewa, pojawiają się nowe nasiona i powstaje nowe życie – krzew albo drzewo. W ludzkim organizmie każdej godziny rodzą się nowe komórki i tkanki odżywiając ludzki organizm i odnawiając go, Rewitalizacja, cykl życia i śmierci. W tym nieustannym cyklu jesteśmy zanurzeni od zawsze. Wystarczy go sobie jedynie uświadomić.i w ten sposób oswoić na początek zjawisko i nazwę słowa „śmierć”, które nie będzie już wydawać takie straszne i przerażające ale może stanie się elementem procesu przemiany, elementem życia.
Zatem niemal każdego dnia stwarzamy śmierć poprzez zabijanie innych zwierząt – ich zjadanie albo nieświadome deptanie. Stwarzamy ją niszcząc rzeczy, paląc je w ogniu, pozbywając się przedmiotów, które nam już nie służą. To też śmierć. Żegnamy się z przeszłością, ze wspomnieniami. To również śmierć tego co było.
Jesteśmy świadkami śmierci, biernymi lub aktywnymi obserwatorami umierających roślin, kwiatów, ale też uczestnicząc aktywnie w cyklu przemijania czterech pór roku. I wreszcie śmierć rozgrywa się w nas, w naszych komórkach tkankach i organach gdzie stare tkanki obumierają, wydalane są z organizmu a w ich miejsce pojawiają się nowe, zdrowe i witalne. I znów rodzą się i umierają nasze myśli, marzenia, nasza praca, domy, Wcześniej czy później doświadczamy iluzoryczności wszystkiego co posiadamy a co tak naprawdę nie jest nasze. Niekiedy przyroda pomaga nam zrozumieć ten głęboki sens wolności i z pomocą żywiołów uczy nas pokory. Powódź zabiera nam dom albo ogień spala budynek, w którym mieszkamy. Umierają zwierzęta, do których się przywiązaliśmy i my sami – nasze ego, które przez całe życie uczy się przywiązywać do tego co nietrwałe aby w chwili śmierci zrozumieć jakie to wszystko było nieważne i nieistotne.
Te cykle życia i śmierci są takie naturalne i powtarzające się a mimo to, śmierć nas samych, bliskich nam osób czy zwierząt nadal budzi strach, niedowierzanie a przede wszystkim zaskoczenie.
Częstsze rozmyślanie o śmierci jako naturalnym procesie życia a nie element poza życiem może doprowadzić nas nie tylko po poszerzenia naszej świadomości ale również do oswojenia tematyki śmierci i aktu umierania, który przewija się każdego dnia i nie jest ostatecznym końcem ale etapem przemiany, procesem.
Wkrótce c.d. rozważań na temat śmierci i jej oswajania. Bo przecież każdego dnia umieram i uczę się mądrze umierać za życia, świadomie, z pokorą a jednocześnie z akceptacją tego co jest i jakim jest. Piszę to czuwając przy łóżku mojej mamy, która powoli odchodzi w cierpieniu. Piszę to aby oswoić po raz kolejny moją własną śmierć i moje własne umieranie bez strachu i żalu za tym co było za to z nadzieją w sercu.
Czerwiec 2022r. Warszawa