Nie boję się…

Tekst
Ciemność|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Za każdym razem, gdy witam nowych gości a z ich ust padają troskliwe bądź zaciekawione pytania o to ”jak mi się tutaj żyje?, czy nie tęsknię za miastem, czy się nie nudzę, pojawia się również pytanie „czy się nie boję”? Na pytanie czego mam się bać, padają przykłady: dzikich zwierząt, samotnych nocnych wędrówek po górach, że się skaleczę chodząc boso po połoninach, ciężkiej pracy itd.Wszystkie te pytania a jeszcze bardziej sami pytający mnie o to ludzie skłaniają mnie do refleksji nad kondycją ludzkiej egzystencji w kontekście poczucia bezpieczeństwa co dla mnie jest równoznaczne z wolnością. Permanentne poczucie zagrożenia to dla mnie zniewolenie i brak tejże wolności (zwłaszcza gdy jesteśmy sterowani lękiem).
Od prawieków poczucie komfortu i bezpieczeństwa zmieniało się. W ślad za tym zmianom ulegała definicja strachu człowieka a zwłaszcza obiekty jego lęków. Dwa tysiące lat temu człowiek mógł się bać niemal wszystkiego. Gdy udomowił część zwierząt i zaczął się osiedlać, wrogów było już coraz mniej. Zaledwie kilkaset lat temu mógł się bać śmiertelnych chorób: dżumy czy przeziębienia, które bliskich i jego samego zabierały z tego świata. Potem bał się wojen, głodu i wrogów, których sam sobie stworzył. Niekiedy był to strach przed sąsiadem zza między. Przez stulecia był to jednak strach dotyczący konkretnie jego osoby, dość mocno spersonalizowany. Wokół istnieli wrogowie, których łatwo mu było wskazać.
Mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie, współczesny człowiek sam się straszy a ponadto pozwalamy na bycie sterowanym przez destrukcyjne emocje, które śmiem twierdzić zmieniają nasze geny a na pewno utrwalają pewne zachowania wypełnione niemocą. Dowiedziono naukowo, że potomkowie wilków żyjących wśród myśliwych będące świadkami śmierci wadery, noszą w sobie gen strachu, który przekazują kolejnym pokoleniom. Odpowiedzialny jest on za zwiększoną ostrożność kolejnych osobników przed gatunkiem ludzkim z góry (słusznie skądinąd) zakładając, że każdy napotkany człowiek to myśliwy. Z ludźmi myślę, że jest podobnie gdy rodzice wychowani w określonych warunkach przykładowo kryzysu i niedostatku pożywienia, przekażą lęk przed głodem swoim dzieciom. Zatem gromadzenie jedzenia, oszczędność albo przejadanie się mogą stać się nieświadomym, automatycznym nawykiem. Choć ja osobiście nie wierzę w jako taki determinizm genetyczny, to rozumiem, że otoczenie może i z pewnością wpływa na nasze geny, ich strukturę.



Człowiek jest już od początku życia sterowany przez emocje strachu. Od dzieciństwa ubierany jest w lęk już przez samych rodziców nieświadomych destrukcyjnej roli przekazywanych komunikatów a raczej ich fomy: Ubierz się ciepło, bo zachorujesz, nie baw się z nim, bo on jest niegrzeczny! Wróć do domu przed zmrokiem, bo coś ci się stanie! Zostaw te narzędzia, bo się skaleczysz! To jest brudne – nie ruszaj! Stój, bo wpadniesz pod samochód! Baw się tak, abym cię widziała bo inaczej mamusia będzie bardzo się martwić o ciebie a mamusia cię kocha. Dorastając słyszy od kochających przyjaciół i partnerów słowa: Uważaj na siebie – nie chcę, aby Ci się coś stało. Dbaj o siebie proszę, bo jak Ci się coś stanie, to nie wiem co zrobię. Nie wracaj sama do domu, bo nasza dzielnica jest teraz bardzo niebezpieczna. Nie możesz sam podróżować po tym dzikim kraju. Nie zostawiaj mnie proszę. Nie umieraj proszę….Boję się o niego…Czy choć raz usłyszeliście któreś z tych zdań? Czy te słowa nie są wam znajome? Dorastając w takim zastraszaniu, samemu strasząc innych i siebie, kolekcjonujemy blokady i zahamowania w rodzaju: „Nie, nie mogę tego zrobić, jeszcze nie czas na przeprowadzkę”, „nie mogę wyjechać z kraju, to niebezpieczne”, „nigdzie się bez ciebie nie ruszę”, nigdy nie pływałem, mam trzydzieści lat, nie dam rady. Nie mogę przecież teraz umrzeć. Nie odchodź, nie jestem gotów.
Wszystkie te zdania padają z ust ludzi kochających i kochanych, padają z naszych ust, bo tak zostaliśmy wychowani. Wszyscy z małymi wyjątkami kierują się troską i miłością. A jednak gdy zbiorę te wszystkie zdania z różnych zakątków świata, z przeróżnych domów i rodzin, to nagle staje przede mną (choć pozornie dorosła) mała, krucha, bezbronna ofiara, która boi się niemal wszystkiego, już nawet samego życia. Widzę bezbronne dziecko, które domaga się otulenia miłością i sprawienia aby świat, w którym żyje był bezpieczny. A potem to dziecko zostaje mężem, żoną, matką, przyjaciółką i dalej straszy innych jak umie najlepiej.
A teraz komunikaty społeczne, którymi faszerują niektórych z Was media (przepraszam – za zwrot Was – ja od kilkunastu lat jestem świadomym NieSłuchaczem, NIeCzytaczem i NieOglądaczem mediów). W miasteczku X na wschodzie kraju doszło do kolejnego przestępstwa: zdesperowany ojciec pchnął nożem swoją żonę, potem dzieci a na koniec popełnił samobójstwo. Ze świata: w ….kolejne rozruchy na tle religijnym. W demonstracji na rzecz pokoju zginęło dwadzieścia osób a pięć zostało rannych. Samolot osobowy z X osobami na pokładzie spadł do lasu…w okolicach. Zginęło tyle i tyle osób. Łączymy się w smutku z ofiarami katastrofy.
Stężenie dwutlenku węgla w naszym mieście wzrosło o…X % ponad normę. Alarmujemy o ostrożność. Upały w najbliższych dniach będą bardzo dotkliwe. Ostrzegamy osoby starsze i dzieci aby nie wychodziły z domów.
Jak często po przebudzeniu albo przed snem słyszycie komunikaty jw.? Jak często słuchając o głodzie na świecie, wojnie, atakach terrorystycznych, czujecie się spięci, zalęknieni, wzrasta Wam adrenalina i strach o siebie i o bliskich? A do tego kaleczycie się poczuciem winy z powodu niemocy i bezbronności wobec strasznego świata w jakim przyszło Wam żyć, świata, w którym człowiek to okropna bestia niszcząca wszystko co dobre? Więc aby choć na chwilę ulżyć swemu poczuciu winy, obiecujecie sobie zrobić przelew na jakąś organizację charytatywną albo wpadacie w rozmyślania na temat kiepskiej kondycji ludzkiego gatunku, przeludnienia lub innych destrukcyjnych myśli w rodzaju: ten świat jest zgubiony, dlaczego tak niszczymy wszystko wokół? A może pojawia się myśl: lepiej przełączę na inny program, to jest zbyt dołujące.
Terror strachu. To dzisiejsza filozofia mediów i wielu ludzi żyjących wokół mnie, nawet jeśli nieświadoma, to stosowana dość regularnie i bardzo skutecznie na skalę całego świata. Oglądając, czytając i słuchając informacji ze współczesnych mediów (zwłaszcza informacyjnych), ktoś odwiedzający naszą planetę mógłby stwierdzić. – Jacy smutni ludzie, jakie straszne życie mają, ….Co z nimi jest nie tak?



Można odnieść wrażenie, że po ziemi chodzą same nieszczęśliwe istoty, że nie ma tutaj miłości, solidarności i pięknych historii, że nie ma ludzi współodczuwających, żyjących w symbiozie z przyrodą, że jeśli ktoś śmie twierdzić, że tacy istnieją, to pewnie jest to jakaś idealistyczna utopia albo sekta a co najmniej wyjątek. A przecież to nie prawda. Z punktu widzenia oglądalności, oczywiste wydaje się być, że nudnym może być pokazywanie szczęśliwego małżeństwa dbającego o swoje dzieci i planetę, filmowanie rodziny segregującej śmieci, oszczędzającej jedzenie, jej członków myślących czule o sobie i troszczących się o pobliski park czy zwierzęta. Taka forma pokazywania świata akceptowalna jest jedynie w mdłych telenowelach, ale nie w prawdziwym życiu. Stosunek terroru strachu do filozofii miłości i pojednania jest jasny. Obok skandali opartych na zażenowaniu i zawiści (podglądanie cudzego życia w miejsce zajmowania się swoim), najlepiej sprzedaje się strach. A że największe zyski na ziemi pochodzą z militariów a potem z przemysłu farmaceutycznego, to oczywistym jest, że wojny i choroby to dobry temat na pierwszą stronę gazet oraz na szklany ekran. A na jakich emocjach bazuje to wszystko? Na lęku o siebie i bliskich, że zachoruję ja, że zachoruje ktoś z mojej rodziny, że syn albo mąż zginie na froncie. Tuż obok strachu leży troska, ale jest tak mocno podszyta strachem, że częściej boimy się o innych i o siebie, niż bezwarunkowo troszczymy o świat. Mam niekiedy wrażenie, że współczesna troska i strach to już synonimy. Zajmujemy się sobą w obawie przed złem tego świata, które czyha na nas z zewsząd: zatrute jedzenie, powietrze, woda, nieuczciwe korporacje, skorumpowane rządy, nieprzyjaźni ludzie. Część z tego to obiektywna prawda, którą można zmienić a duża część to projekcja negatywnych myśli o świecie.



Na szczęście obserwuję coraz więcej przebudzonych ludzi, świadomych życia tu i teraz, ale widzę też nadal wielu owładniętych manią strachu. Strachu przed samotnością, chorobami swoimi i najbliższych, lękiem przed śmiercią, samotnością i politykami, których sami wybraliśmy, ludzi sparaliżowanych prawdziwym życiem, na które jak twierdzą niektórzy nie mamy wpływu. Tak dużo osób zamartwia się o to, co się dzieje w Afryce albo na Bliskim Wschodzie odwrotnie proporcjonalnie do zmniejszającego się zaangażowania we własne życie i w sprawczość zmian w nim. Coraz częściej słyszę: Świat jest zły. Nie będę nic robił, bo to i tak niewiele zmieni. Nie ma sensu …Oni są winni mojego nieszczęścia: rząd, skarbówka, moi przodkowie, sąsiedzi…..Popatrz i tak wszyscy w mojej rodzinie chorują….Lekarz powiedział, że zaćma w tym wieku to normalne. To przez geny taki jestem. Nic na to nie poradzę. Nie odejdę z tej pracy, bo przecież nie znajdę innej. Jestem za stary na podróże, teraz najważniejsi są wnukowie. Nie mogę od niego odejść, przecież mamy dzieci a w sumie nie jest taki zły. Itd…



Im bardziej słucham takich postaw, tym bardziej się oddalam od nich i niemalże wypisuję ze społeczeństwa, ba – ludzkości rządzącej się takimi prawami, będącej pod presją strachu stawiającej człowieka w roli ofiary, czyniącej z niego bezwolną, na nic nie mającą wpływu istotę.
Bez względu na układ sił geopolitycznych w kraju i na świecie, bez względu na ruchy tektoniczne oraz zmiany klimatyczne, ja sama mam wpływ na swoje życie. Ono może być udane, szczęśliwe i pełne bez względu na to, jaka partia jest u steru i czy jutro wydarzy się jakiś kataklizm, czy też nie.
Już dawno postanowiłam, że w pierwszej kolejności zajmę się swoim życiem, bo tylko w ten sposób mogę zmienić świat ….zaczynając właśnie od siebie. Nie chcę słuchać opowieści o tym, jak to komuś się nie powiodło i mi może się zdarzyć to samo. Pomagam tam, gdzie mogę, chcę i widzę sens. Nie marnotrawię energii na nic nie znaczące (bez mocy sprawczej) dialogi o polityce, historii czy sytuacji zagranicznej.  Staram się więcej działać a mniej mowić, choć to nie jest takie proste.
Choć akceptuję starość i umieranie, nie będę słuchać od okulisty komunikatu: W pani wieku to normalne, przy Pani stylu życia, to nic dziwnego, że słabnie Pani wzrok i żadnymi ćwiczeniami Pani tego nie zmieni. Jeśli pójdę do chirurga, to przecież jasne, że zrobi to co umie najlepiej. Skieruje mnie na kolejną operację kręgosłupa strasząc mnie nie tylko stanem faktycznym jakie destrukcyjne zmiany nastąpiły w kolejnych kręgach, ale co się stanie wkrótce jeśli zabiegowi się nie poddam. Z pani historią naprawdę bym uważał, jednak pani żyje – twierdzi inny lekarz grożąc mi niemal palcem. Mogę się straszyć przy ich udziale, ale nie muszę.
Wybieram to drugie. Wybieram to co dla mnie najlepsze….ale bez lęku o jutro, bez straszenia się, że umrę jeśli nie zrobię tego czy tamtego. Nie boję się. Oczywiście, że umrę. To nic nowego. Nie muszę sztucznie przedłużać młodości, ale chętnie zajmę się sobą, aby ciało posłużyło mi jak najdłużej w dobrej kondycji, bo mam wobec niego trochę planów. Jest ich całkiem sporo. Nie zatruwam więc mego cielesnego płaszcza toksynami, ani używkami. Nie zalewam alkoholem, bo to surrealistyczne i dość dziwaczne. Ponadto kosztowne a o tym, że nie zdrowe, to nawet nie wspomnę. Robiąc to nie kochałabym siebie. Bo kto lubiący siebie, jednocześnie siebie zatruwa a nawet zabija? A ja siebie kocham a może uczciwiej byłoby powiedzieć uczę się kochać. Czy to narcystyczne? Nie, stanowczo nie. To dojrzały, troskliwy przejaw dobroci do wszelkiego życia tu i teraz – taki pra – matczyny odruch. A jeśli kiedyś traktowałam siebie inaczej, to wybaczam sobie…Tylko tyle i aż tyle mogę zrobić dla siebie…..
I to samo jest z lękiem w ciemności….Nie boję się ciemności, bo by to oznaczało, że boję się siebie, a ja naprawdę polubiłam swoje towarzystwo i mam sobie tyle do powiedzenia, ale o tym będzie jeszcze przy innej okazji.
Śmiem twierdzić, że gdyby każdy z nas zajął się sobą, swoim mikrokosmosem, zmianą swojego postrzegania świata, jego udoskonalaniem, wpłynęlibyśmy wkrótce na zmianę kondycji całej ludzkości i ziemi a strach zostałby zamieniony w miłość zaś lęk przed jutrem we wdzięczność do dnia dzisiejszego. A w szkołach w miejsce historii, obok zarządzania finansami pojawiłby się przedmiot o miłości i dobroci wraz z metodyką ich praktykowania.
Jestem bezpieczna, moi bliscy są bezpieczni. Świat może być dobrym i pełnym miłości miejscem jeśli go takim uczynimy. A jeśli ktoś z nas chce aby było inaczej, to jego wybór.
Opuszczając raz na zawsze zaklęty krąg strachu, gniewu i złości, życzę wszystkim odnalezienia promyka miłości, choć tyle i aż tyle na początek.
Nie boję się, powiedziała na koniec Bosonoga z Doliny Sanu wracając do odśnieżania drogi…. Grudzień 2016r. Edyta Marja Wyban

Z literatury polecam na dziś Gandhi. Autobiografia. Dzieje moich poszukiwań prawdy.

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Wdzięczność
Następny wpis
BOSE ME CIAŁA i UMYSŁU WĘDROWANIE