Styczeń to dla mnie idealny czas na planowanie. Choć uwielbiam płynąć z prądem i patrzeć jak życie po prostu się wydarza, pewien aspekt mnie – ten dobrze zorganizowany i uporządkowany wychodzi ze mnie zimą w postaci organizatorki zarządzającej czasem. I choć w pierwszych latach życia w Bieszczadach, miałam dość kalendarzy, terminarzy i plenerów zarówno tych elektronicznych i książkowych, bo kojarzyły mi się z systematyczną pracą managerską, to kilka lat później, coś się zmieniło. Gdy pozwoliłam sobie na spontaniczność we wszystkich obszarach życia, uświadomiłam sobie, że brak niekiedy sprecyzowanego mniej lub bardziej planu, jakiegoś choćby małego celu potrafi wprowadzić chaos i delikatny zamęt w mym życiu. Dotyczyło to choćby płacenia rachunków, podatków i innych zobowiązań, składania deklaracji itd. Przyszedł wówczas czas na świadome kierowanie swoimi finansami. Zajęło mi to sporo czasu bo mój umysł bronił się jak mógł przed ujrzeniem rzeczywistości – tego, ile wydaję, ile mam a czego tak naprawdę potrzebuję zarówno w sferze materii, pieniędzy jak i nauki.
Istotny element stanowił z pewnością moment, w którym zaczęłam z wdzięcznością płacić rachunki. Przestałam walczyć i uznawać, że coś „muszę” zrobić. Uświadomiłam sobie, że fakt, że korzystam z elektryczności, pozwala mi wieczorami czytać książki, daje mi początkową energię do działania centralnego pieca, dzięki czemu w całym domu jest ciepło. Mam kontakt ze światem, ponieważ mogę swobodnie korzystać z internetu. Te wszystkie dobra zaczęłam doceniać na nowo, bo uświadomiłam sobie, jak ogromne to są dary. Doceniłam energię za tym stojącą, ludzi pracujących na rzecz tych wszystkich udogodnień. Ujrzałam, że to wszystko to przecież przejaw mojego bogactwa, ogromnej obfitości, dzięki której mogę tutaj żyć, ogrzewać się, rozwijać, rozmawiać z innymi i prowadzić nasze bieszczadzkie Dolistowie. I dzięki temu za każdym razem gdy dostawałam rachunek za prąd, internet czy za inne usługi, doświadczałam głębokiej i autentycznej wdzięczności za to wszystko, czym zostałam obdarzona. Realizując przelew i klikając przycisk „wyślij” za każdym razem wibrowało we mnie wielkie, potężne „dziękuję”.
W ślad za tym „dziękuję” z roku na rok pojawiała się większa lekkość a jednocześnie hojność wobec innych ludzi. Przestałam przyciągać też do siebie gości, którzy za wszelką cenę pragnęli negocjować cenę pobytu a zaczęłam nawet otrzymywać „napiwki” co w branży turystycznej, noclegowej nie jest zbyt popularne. Sama dawałam je z wielką radością w miejscach, gdzie czułam, że jest mi dobrze, miło. Miałam namacalny dowód działania tej wdzięczności w życiu. Jednocześnie odpuściłam surową ocenę siebie z przeszłości i swoich wcześniejszych nawyków. Na nowo też doceniłam narzędzia, jakie stosowałam w przeszłości w swym warszawsko – krakowskim życiu. Wszystkie kalendarze, planery niegdyś tak znienawidzone, powróciły do mnie w nowej, zmienionej, pięknej formie. Co się zmieniło? Głównie moje nastawienie do nich, Przestałam widzieć je jako narzędzie zagłady mojej wolności i coś co system wykorzystuje aby nas zniewolić czy uwięzić w ciasnym umyśle linearnego czasu.
I choć nadal uwielbiam umawiać się na spotkania po zachodzie słońca czy też przed pełnią Księżyca albo wtedy gdy będzie padał deszcz, to na nowo doceniłam porządek w swoim życiu, który daje mi właśnie planowanie.
Dziś nie rozpisuję swoich dni na części pierwsze, to z radością prowadzę swój roczny kalendarz i planner i wpisuję tutaj swoje marzenia, praktyki, które akurat prowadzę, warsztaty, odnotowuję poziom swojej energii w stosunku do tego co na zewnątrz w przyrodzie akurat się dzieje. I oczywiście odnotowuję tutaj przyziemne sprawy, aby o nich nie zapomnieć jak oddanie kontenerów ze śmieciami, terminy rachunków itd. Przerabiałam już wiele systemów od takich, gdzie sprawy finansowe i terminy wobec urzędów czy dostawców wpisywałam do innych arkuszy czy kalendarzy, niż moje osobiste cele rozwojowe, warsztatowe czy podróże aż do momentu, w którym to łączyłam wszystko w jednym miejscu.
Po latach chętnie wykorzystuję wersje elektronicznych kalendarzy, które zawsze mam pod ręką i korzystam z przypomnień, które mi się ukazują abyśmy mogli razem z Pavlem mądrzej planować wspólne wydarzenia i wyjazdy. Jednak moje poczucie estetyki i chęć odręcznego pisania piórem, odcisnęło trwały ślad na moich starych przyzwyczajeniach i nie wyobrażam sobie nowego roku bez kalendarza książkowego lub pięknego plannera, który rozbudza moją ciekawość i chęć tworzenia. W tym roku zaintrygował mnie kalendarz Agnes Dos Santos i Hanny Zborowskiej z pięknymi ilustracjami Magdy Piesty. Kalendarz Księżycowy idealnie pasuje do odnotowywania moich cyklów kobiecych tak pięknie skorelowanych z fazami Księżyca. Praktykując gimnastykę słowiańską, która silnie wpływa na układ hormonalny doświadczam mocnych zmian w swoim ciele i dlatego odnotowuję w tym kalendarzu swoje emocje, poziom energii i inne zmiany w ciałach, które zachodzą. I odkąd pamiętam jako młoda dziewczyna lubiłam już w zeszytach szkolnych rysować różne scenki rodzajowe, geometryczne kształty i malunki odzwierciedlające mój stan na daną chwilę. To mi pozostało nadal, dlatego wersja książkowa jest niezastąpiona. Nie sądziłam, że tym tekstem będę w jakikolwiek sposób reklamować czyjąś pracę, ale przyznam, że ten kalendarz jest naprawdę pięknie wydany i bardzo mi się podoba więc pewnie stąd mój pean pochwalny na cześć dziewczyn, które go wydały. Jest jeszcze jeden bonus. Dwanaście pięknych dużych kart z pięknymi ilustracjami Magdy P., gdzie na ich odwrocie są inspirujące afirmacje i przekazy serca zharmonizowane ze znakami zodiaku.
Każdego dnia mój kalendarz leży na biurku obok dziennika wdzięczności, książki rodowej i pamiętnika….Jest gdzie zapisywać moje skryte myśli, pragnienia duszy i emocje. A do tego zawsze pozostaje do dyspozycji klawiatura mego niezawodnego komputera i z głębi serca dziękuję za ten technologiczny postęp.
Szczerze mówiąc gdy przypominam sobie swoje egzaminy z bezwzrokowego pisania na tradycyjnych maszynach, to zastanawiam się, jak to w ogóle było możliwe, że pisałam. Poprawianie ręcznym, białym korektorem błędów, cofanie maszyny, wkręcanie papieru i trzymanie w świętym miejscu niedostępnym dla innych rękopisów, to już przeszłość. Robienie kopii za pomocą kalki a w późniejszych latach chodzenie do punktów ksero i kserowania swoich tekstów to również zamierzchła przeszłość. Choć przyznam, że mocny, dobitny i głośny stukot tradycyjnej klawiatury maszyny do pisania nadal jest dla mnie przyjemną kakofonią dźwięków rodzącej się nowej wiedzy, dźwięków, które mają przynieść nowe przeżycie, emocje i uczucia, które w ten archaiczny sposób wylewane na papier pozwalają zatrzymać się na dłużej, pozwalały bowiem na dłuższe i dokładniejsze obcowanie z pisanym tekstem. To pewnie dzięki temu, że proces twórczy był tak skomplikowany i tak niepowtarzalny (bez możliwości zmazania, korekty, cofnięcia), rósł szacunek do takiej pracy a ona sama była bardziej namacalna i rzeczywista, niż jej dzisiejszy wirtualny odpowiednik. Gdy teraz piszę te słowa, które pojawiają się na ekranie komputera, to widzę jak wszystko dzieje się szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, widzę jak proces twórczy zrównał swój bieg z technologicznym rozwojem informatyki, wirtualnych sieci, wyszukiwarek, portali społecznościowych i elektronicznych baz danych. Korzystam z tego i szczerze mówiąc cieszę się z tego postępu, bo czerpię z niego i ja. Mimo to nostalgicznie chętnie wracam do zapachu drukowanych książek, z których nie łatwo mi zrezygnować i zwyczajnie nie chcę. Równie chętnie korzystam też z papierowych kalendarzy. I gdy na ich stronach obok terminów zapłaty za rachunki, napraw, remontów i podróży, znajduję daty kolejnych warsztatów tych dla mnie i tych, które ja organizuję, moje marzenia, listy rzeczy, które pragnę zrobić, które chcę zmaterializować, to wszystko staje się bardziej namacalne, rzeczywiste i prawdziwe i samo napisanie wydarzenia, które dzisiaj wydaje się być tylko cichą afirmacją i pragnieniem duszy jest już nadaniem mu realnego biegu, działania. A gdy wypowiem je dodatkowo teraz, dzisiaj, w czasie teraźniejszym, na głos to już moje ciało, umysł i serce cieszą się i czują wszystkie emocje temu wydarzeniu towarzyszące. A marzenie, które jeszcze przed chwilą rozlane było na papierze pozornie złożone tylko ze słów, zaczyna wybrzmiewać w realnej przestrzeni jako namacalna, fizyczna, prawdziwa rzeczywistość i po prostu cała ja czuję sobą, że ono już się dzieje, już trwa, już się zaczęło bo stworzyłam je świadomie i z radością dziecka wypowiedziałam. Czuję wszystkie emocje, zapachy i dźwięki, które towarzyszyć mają wizji mego marzenia. I to jest moja magia i to jest moja fizyka cudów. To niech się dzieją dla mnie i dla Was.
Więcej cudów proszę a za te obecne z całego serca dziękuję
Kocham więc Jestem
Bosonogą Eyra, Dwernik, Bieszczady, 23.01.2022r.