Jakiś tydzień temu może nieco dawniej czekałam w Medzilaborcach na Słowacji na Pavla. Pociąg miał duże opóźnienie więc mając sporo czasu dla siebie, zrywałam dziki łubin nieopodal torów kolejowych. Nie uszło to uwadze dwójki małych romskich chłopców, którzy zaczęli krzyczeć do mnie z daleko biegnąc w moim kierunku i oferując mi pomoc w zrywaniu kwiatów. Gdy znaleźli się tuż obok mnie poprosili o pieniądze, których nie miałam. Chwilę wcześniej byłam świadkiem sceny, gdy tych dwoje buszowało w dworcowym kontenerze na śmieci. Mimo, że nie byłam w stanie ich niczym obdarować, chłopcy okazali się bardzo chętni to rozmowy. Jeden z nich 7 letni słabo mówił po słowacku za to starszy, bardziej rezolutny Mario lat 9 zwierzał mi się z wszystkich swoich życiowych sukcesów i porażek a jak na tak małego chłopca miał ich w zanadrzu bardzo wiele. Przyzwyczajona do tego, że dzieci w okamgnieniu zwierzają mi się ze swych najskrytszych nawet tajemnic, nastawiłam swoje serce na słuchanie a opowieściom nie było końca. Oczywiście nie mam pewności, gdzie kończyła się prawda a zaczynała fikcja wzbogacona wyobraźnią dziecięcą jednak szczerość tych dzieci była raczej nie podważenia. W tej szczerości było wiele smutku, żalu i gniewu. Kilogramy gniewu do kolegów, z którymi chłopcy regularnie bili się na ulicy, poczucia winy za wybite oko młodszego brata, wściekłości do zakochanej dziewczyny z domu dziecka, która w wieku 11 lat upiła się do nieprzytomności po tym jak uciekła opiekunom. Był żal przemieszany z odwagą dziecka, które stawia się swojemu ojcu w obronie młodszego rodzeństwa gdy ten bije je z całej siły a ja widzę siniaki na drobnym ciele. Było też miejsce na ekscytację i radość gdy w wolnej chwili grają z chłopakami w piłkę nożną, którą tak kochają. Widziałam też w oczach starszego niegasnącą pasję i zachwyt gdy mówił o czytaniu książek i poznawaniu słowackiej literatury więc skupiliśmy się na tym aby czytał ile może i kiedy tylko może, aby literatura i słowo pisane były na stałe obecne w jego życiu i widać było, że książki stanowią dla niego odskocznię od życia pełnego biedy, przemocy i zbyt szybkiego dorastania. Kiedy tylko zechce może uciec na karty powieści i stać się bohaterem jakiego sobie wymarzy. Podsycałam w nim ten czytelniczy żar wierząc, że być może ta edukacja jakimś cudem wyciągnie go z tych obszarów romskiego życia, które nastawione są na przeżycie czy też przeżucie życia a nie życie. Opowieściom nie było końca. Gdy chłopcy dowiedzieli się, że jestem Polką i mieszkam w Polsce zabrzmiało to dla nich tak egzotycznie jakbym ja usłyszała od nowo poznanego znajomego, że pochodzi z koczowniczego, afrykańskiego plemienia Fulbe. Mój dwernicki dom a ich ulicę, która ich głównie wychowuje dzieli zaledwie 85 km a fizyczna granica między naszymi krajami ostatni raz była tutaj podczas paniki pandemii. Z boku nasza trójka wyglądała dość osobliwie: biała, jasnowłosa kobieta rozmawiająca ponad pół godziny z ciemnoskórymi romskimi chłopcami – dziećmi ulicy, którymi z pozoru nikt się nie interesuje a jednak zawsze ktoś mimochodem przechodził obok nas i rzucał podejrzliwe spojrzenia w moim kierunku jakby pilnując „swoich dzieci” choć na moje pozdrowienia nikt nie odpowiadał jakbym była niewidzialna. Mimo tej pozornej niechęci ze strony dorosłych, odkąd pamiętam fascynowały mnie społeczności romskie i cygańskie i zawsze mnie do nich ciągnęło pomimo, że na swoim koncie życiowym mam kilka nieprzyjemnych sytuacji bo byłam okradziona kilkakrotnie przez kobiety i mężczyzn. Mimo to fascynacja koczowniczym i taborowym stylem życia nie gaśnie we mnie. Oczywiście znam problemy społeczne w Czechach i na Słowacji związane z asymiliacją Romów w społeczeństwie słowacko – czeskim, mimo to a może właśnie dlatego ciekawość i chęć poznania prawdy bierze górę. Być może dzieci to wyczuwają a ponadto czują moją energię kosmicznej cioci i stąd takie me dobre relacje z nimi. Nazywam to pozytywnymi feromonami serca, które przyciąga do siebie zagubionych. Wracając do naszej długiej rozmowy o domu dziecka, pijących rodzicach, przemocy w domu , nauce w szkole i uwielbieniu książek i wizji zostania znanym piłkarzem, pojawił się kolejny smutny wątek. Mario ni stąd ni zowąd poruszył kwestię brudu i smrodu. Nie uszło mojej uwadze, że zanim chłopcy podeszli do mnie, najpierw poczułam brzydki zapach ich ubrań oraz niemytej skóry. Starszy miał świadomość swego odoru jednak zaskoczył mnie swą jego interpretacją. Powiedział, że choć nauczyciele w szkole i mama każą mu się regularnie myć i zakładać czyste ubrania, on nie lubi tego robić. Woli być brudny i śmierdzący. Tak czuje się lepiej. Gdy zapytałam co czuje gdy nie musi się myć, okazało się, że z jednej strony czuje się prawdziwie wolny i nie przymuszany do niczego bo za chwilę i tak będzie brudny więc logiczne jest nie myć się w ogóle a po grzebaniu w śmietnikach ulicznych i szukaniu skarbów i tak wszystko przesiąknie smrodem więc cała ta operacja kosmetyczna nie ma sensu. Jednak było w tym coś więcej. Wyczułam, że Mario gdzieś głęboko w głębi duszy uważa, że nie zasługuje na czystość , że niejako jest już skalany, zbrukany przemocą, złością, przemocą swych rodziców i chaosu jakim rządzi się ulica i że tylko to do niego pasuje. Jasne było, że mówi o swym chłopięcym serduszku, emocjach i swej duszy a nie tylko o brudnej skórze i śmierdzących ubraniach.
Więc gdy ponownie na koniec zapytałam – wolisz być brudny czy czysty, pachnący mydłem czy chodzić ubrany w brzydki zapach, bez wahania powiedział:
– ja lubię być brudny proszę Pani, bo ja jestem brudny i tak już zawsze będzie.
Wiedziałam, że mówi też o swoim kolorze skóry i słowie „brudas”, który się za nim kryje, brudzie, którego nie zmyje żadne mydło ani pumex a wraz z tym kolorem skóry nosi w sobie zapisy wszystkich historii taborowych swojej rodziny i społeczności romskich. Choćby nie wiem jak próbował w życiu dorosłym asymilować się w środowisku białych Słowaków, w ich oczach nadal będzie nosić stereotypowe historie kradzieży, wróżb, oszustw małych i dużych, proszenia o jałmużnę i ulicznego życia.
Spojrzałam głęboko w jego ciemne jak noc ogromne, smutne oczy i ujrzałam w nich poza smutkiem i wściekłością na świat, ogromną determinację, że choć ten malec nie wierzy dzisiaj, że na cokolwiek dobrego zasługuje, nie wierzy, że kiedykolwiek ktokolwiek uzna, że jest czysty, mądry i dobry, to ta determinacja walki o młodszych braci i młodszego kolegę prowadzi go na drogę małego wojownika ulicy. Nie mam pojęcia jak potoczy się jego los, czy skończy szkołę podstawową, czy będzie nadal grał w piłkę nożną czy wda się w jakąś niebezpieczną uliczną bijatykę jako nastolatek nosząc w samoobronie nóż w kieszeni. Nie wiem czy będzie czytał książki i uciekał nadal w świat fantazji aby nie myśleć o całym złu tego świata, które widzi i którego doświadcza. Na dnie jego mądrego spojrzenia ujrzałam coś jeszcze – nadzieję. Coś co dźwiga ten świat i czyni go lepszym….i daje wytrwałość i siłę….
Przez lata naiwnie myślałam, że aby uleczyć siebie, każdego człowieka i ten świat wystarczy Miłość — oczywiście nie ta ułomna ludzka ale boska, nieskończona pełna współczucia, zrozumienia i wybaczenia. Studiowanie ustawień rodzinnych Berta Hellingera sprowadziło mnie do miejsca gdzie ujrzałam sens istnienia pewnego ładu, pewnego ruchu od…. i do…., ruchu, który Hellinger nazwał w skrócie porządkami miłości. Nie wystarczy zatem kochać drugiego człowieka i być kochanym. Niezbędne jest zachowanie równowagi i porządku w relacjach rodzinnych, związkach z przodkami, dziećmi, wnukami. Sama miłość może nie wystarczyć. Mario i jego kolega zbyt szybko zostali małymi dorosłymi opiekując się rówieśnikami, mamą i ulicą…..dorastając szybciej. W ich przypadku zdanie skierowane do ojca i do matki: „ja jestem Twoim dzieckiem, ja jestem mały a Ty jesteś duży, ja jestem bezbronny a ty mnie chronisz” zostało odwrócone. Porządek został zastąpiony chaosem. Być może spotkam ich jeszcze w ich odwróconym świecie a może tamto spotkanie lub kilka innych sprawią, że jego los się przemieni a on będzie bezpieczny, że otrzyma od innych ludzi zapewnienie, że bez względu na to, co mówi o nim świat, zasługuje na miłość i na czystość bo ta dusza nie jest skalana ani brudna ale jest idealna taka jaka jest. Z całego serca tego mu życzę nosząc w sercu nasze spotkanie……
Bosonoga Eyra, koniec czerwca 2023r.
fot. REUTERS/Stoyan Nenov) zdjęcia ze zbiorów Reutersa – świadomie nie chciałam robić dzieciom zdjęć aby nie wykorzystywać ich wizerunku i nawet publikując to publiczne zdjęcie, miałam opór przed zamieszczaniem go tutaj ale ostatecznie chciałam aby te osoby, do których obraz przemawia bardziej, niż tekst poczuli to, co stało się moim udziałem w spotkaniu z tymi dziećmi….