Zauroczenie, romans a może miłość? Wszystkiego po trochu.Taka jest moja relacja z Wyspami Kanaryjskimi. Bardzo krótka ale zażyła, intymna i pełna namiętności choć i nie pozbawiająca złudzeń. Wiecznie zielona La Palma wraz ze swoją ciemnością dała mi w minionym roku poczuć jej wulkaniczną historię i dzikość tego miejsca. Poczułam też siostrzaną moc kanaryjskich sosen i przynależność do nich bo przecież ja zielenią karmię się nieustannie. Domek pasterski Casa Rural choć pozostał tylko wspomnieniem, jest nadal w moim sercu. Taki drugi dom, drugie Dolistowie tyle, że na Atlantyku. Dookoła cytrynowy gaj, kwiaty i owoce opuncji, plantacje bananów i rolnicy z dziada pradziada je uprawiający.
Lanzarotte nauczyło mnie akceptacji nieposkromionych passatów wjejących z nad oceanu a rowerowa całodzienna wycieczka między wulkanami na malowniczą plażę Papa Gaya na długo pozostanie w mej pamięci.
Cran Canaria i Teneryfa choć piękne to dla mnie chwilowe przystanki najmniej zaspokajające moją złaknioną dzikiej przyrody duszę.
Na deser Fuertventura, na którą powróciliśmy. Sama w sobie jest przede wszystkim wiatrem (o czym mówi nazwa), ale i wodą oraz słońcem. Element wody, z którym współistnieję jest teraz niezwykle ważny poczynając od potęgi i bezmiaru oceanu a kończąc na braku wody gospodarczej czy pitnej, które to należy odsalać lub sprowadzić z kontynentu.
Co mnie tutaj najbardziej fascynuje? Różnorodność,dzikość i wreszcie zmienność a jednocześnie medytacyjna niekończąca się przestrzeń, w której mieści się egzotyczną przyrodą. Wulkaniczne pustkowia, lazurowa woda, piaszczyste plaże, groźne klify i ogromne fale, spokojne zatoczki, palmowe i kaktusowe nasadzenia opuncjowe gaje.
W ciągu piętnastu minut mogę przedostać się z piaszczystej, pachnącej lśniącym słońcem złotej plaży z wydmami Coralejo na wietrzną, surferską plażę na zachodzie wyspy, gdzie kilkumetrowe fale z impetem uderzają o niczym niewzruszone skały na klifach. W kolejne czterdzieści minut jeśli tylko zechcę przesunę się do najbardziej dzikiego, tajemniczego południowego zakątka wyspy, gdzie groźne na pozór siedmiusetmetrowe skały wulkaniczne wyrastają wprost z Atlantyku a fale oceanu nie mają sobie równych. Wiatr jest tak silny, że z determinacją wywiewa nawet najbardziej negatywne myśli, jakie w nas pozostają. A jeśli nam tych doświadczeń mało, możemy wznieść się kilkaset metrów wyżej i doświadczyć na własnej skórze wiatru o sile 100 km/h zwalającego z nóg i unoszącego nas niemal w przestworza.
Wiatru, który uczy jak przetrwać pomimo niego a może właśnie dzięki niemu i z nim …wytrwać w swoich postanowieniach serca, planach i marzeniach. Albo puścić z rąk lejce życia, wyrównać oddech, choć pozornie przy takim wietrze nie jest to możliwe. Zaufać sobie i swemu sercu. I być jak te skały – niewzruszeni, stabilni, piękni i pewni swego oraz swojego miejsca we wszechświecie.
One po prostu są i ja po prostu Jestem.