Dzisiaj będzie nieco o glinie i o oczyszczaniu siebie i przestrzeni, co dla mnie zazwyczaj idzie w parze.
Zacznę od tego, że dziesięć lat temu, gdy budowałam Dolistowie, pierwsze ognisko rozpaliłam na działce dokładnie w miejscu, gdzie dzisiaj stoi kuchenny piec. To było dość zabawne, gdy na niecałym hektarze ziemi szukałam skrawka pod ogień aby nie niszczyć trawy, która i tak w większości miała zostać przekopana pod budowę domu i domków. Idealne miejsce na pierwszy posiłek przygotowany w miedzianym woku. Sam wok ma niezwykłą historię. Przyjechał w walizce pewnej bieszczadzkiej malarki z Arabii Saudyjskiej. Hania zamieszkała w Dwerniku w latach 70 -tych a ten wok był prezentem dla mnie. Po dziś dzień wisi w kuchni a drugi również ręcznie kuty wisi nad kuchennym piecem i przez lata robiłam w nim wspaniałe powidła z żurawiny.
Równolegle z piecem, powstawał kominek w innym miejscu domu. Piec kuchenny powstawał w specyficznej atmosferze i to, co on sam na pewno zapamiętał to śpiew Sówki (to realna ludzka postać, nie Puszczyk Uralski) roznoszący się po Połoninach i jej piękna gra na skrzypcach. Sama budowa pieca a potem kominka to była istna magia.
W tamtym czasie marzyłam o glinianym piecu oraz kominku. Siedział we mnie obraz mnie samej w fartuchu grzejącej ręce nad fajerkami. Na zewnątrz mróz, tuż obok gotuje się woda na herbatę w towarzystwie bulgoczących powideł. Ściany pieca były białe, tu i ówdzie pięknie zaokrąglone a gdzie nie gdzie namalowane były piękne ludowe wzory. Podobnie wyglądał kominek – biały, lśniący z symetryczną linią bojkowskich malowideł na boku.
Długo szukałam mistrza glinianów pieców. Starałam się ograniczyć swoje poszukiwania do Podkarpacia. W tamtym czasie większość moich rozmów wyglądała mniej więcej tak:
Dzień dobry, wiem, że buduje Pan gliniane piece. Czy zechce Pan wykonać projekt dużego kuchennego pieca oraz kominka w Dwerniku?
Zadzwoni Pani jutro, dzisiaj to trochę w niedyspozycji jestem….
Dzwonię następnego dnia i słyszę po głosie, że niedyspozycja trwa nadal. Po kilku dniach udaje mi się w pozornie trzeźwym stanie umysłu mojego rozmówcy, przejść do meritum. Jeszcze raz wyświetlam swój pomysł i miejsce wykonania prac.
Muszę pomyśleć…..Czas to ja mam, nawet dużo….Tyle, że jakby mnie Pani codziennie woziła 80 km do pracy i odwoziła do domu, to pewnie dalibyśmy radę. Tyle, że ja dużo jem, to i śniadanie i dobry obiad by się przydał.
A ile kosztować może taki projekt orientacyjnie?
Tego to ja nie wiem, to w praniu wyjdzie….No i jeszcze by się przydało tą glinę czymś zawieźć no bo ja transportu nie mam……
Rozmowy trwały jeszcze kilka dni, szczegóły żadne nie padły – ani liczby ani terminy. Inny zdun powiedział, że szykuje się już na niebieskie Połoniny i dość rozsądnie podszedł do sprawy nie chcąc mi przed śmiercią niczego deklarować. Inny w swej bezgranicznej szczerości wprost powiedział, że on tak dużo pije, że sam sobie by nie zaufał.
I choć w tym czasie już w Beskidzie Niskim mieszkał pewien utalentowany zdun stawiający takie gliniane piece, jakoś wówczas do niego nie dotarłam. Trafiłam na jeszcze kilka magików stwarzających w wyobraźni piękne prace ale przełożenia na realia to żadnego nie miało.
I tak różnym zbiegiem okoliczności trafiłam na Pana Józka, który w nowej Chacie Socjologa na Otrycie postawił dwa kominki i dwa piece kuchenne z pięknego kamienia z Baligrodu. I takie właśnie dzieła sztuki powstały. Moja tęsknota za gliną pozostała, ale przez wiele lat te piece tak wyglądające mi służyły, nie gliniane, ale kamienne.
Jakieś dwa lata temu zaczęła mnie fascynować glina tak na poważnie. Myślałam o zbudowaniu małej samotni na skarpie właśnie z gliny a najlepiej kopuły okładanej gliną. Znalazłam nieopodal Przemyśla młodych ludzi, którzy zaczęli sprzedawać gotowe „tynki gliniane” oraz farby gliniane. Stworzyli też chyba pierwsze w Polsce gotowe panele gliniane. Kupiłam od nich kilkadziesiąt worków gliny i ta czekała na mnie dwa sezony.
Co prawda w minionym roku wyłożyłam gliną jedną ścianę w piwnicy i ta praca była dla mnie bardzo odprężająca a same właściwości gliny absorbujące wilgoć i tworzące wspaniałą atmosferę w powietrzu zmieniły klimat tego miejsca, choć to na dzień dzisiejszy skład rzeczy różnych. Podczas kupowania mieszanki, Pavol nie podzielał mojej ogromnej fascynacji gliną ale ja go przekonywałam, że gdy ujrzy rezultaty moich z nią prac, będzie zachwycony. I choć na pierwsze efekty długo czekał , warto było.
I w końcu nadszedł mój dzień…..Gdy Pavol był w Bratysławie, zaczęłam obkładać kominek gliną. Po kilku dniach z nią pracy: wyrabiania, mieszania, gniecenia, wyrównywania, zaczęłam z gliną cudownie rozmawiać. Okazało się, że bez zbędnego studiowania tej technologii pracy, ona sama mi podpowiadała, czy mam dodać więcej wody, czy dłużej ugniatać a może gładzić czule i długo aż struktura na ścianie będzie wystarczająco gładka. To była intymna rozmowa dwóch ciał i każde miało z tego kontaktu ogromną przyjemność. Cudowne w pracy z gliną budowlaną jest to, że te fragmenty mokrej gliny, które spadały na podłogę – na deski czy płytki dookoła kominka, mogłam podnieść, ugnieść ponownie i nałożyć na piec….A te fragmenty, które wyschły zamieść i znów rozmieszać z wodą….A te niewielkie ilości, które zmieszały się z brudem na podłodze wyniosłam na kompost wzbogacając naszą ziemię o te minerały.
Mija tydzień a może więcej odkąd z tą piękną materią pracuję. A do tego prace stolarskie, które tak kocham.
Właśnie pisząc te słowa uświadomiłam sobie coś. Od sześciu dni (pisząc ten felieton to 12 dni, co nie
jest niczym niezwyczajnym u mnie, ale tu chodzi o pewną synchroniczność
zdarzeń) piję jedynie wodę (niekiedy rozcieńczony sok) podobnie jak moja
towarzyszka glina. Ona ma w sobie już piasek, jest nieco gruboziarnista
i aby powstało coś pięknego, potrzebuje jedynie wody podobnie jak ja…. Moje ciało prosi niekiedy tylko o wodę. A dzięki rodzącej się we mnie coraz większej czystości ciała, pojawia
się przestrzeń dla mego świetlistego ciała aby mogło rosnąć, rozwijać
się i rozkwitać. Biel wypełnia mnie całą. Ta sama biel od ponad tygodnia
jest na zewnątrz – biel śniegu leżącego na ziemi, na drzewach, na
budynkach, na mych ukochanych Połoninach i biel płatków spadających z
nieba. Wszystkie te przestrzenie we mnie, na zewnątrz i w domu ze sobą
pięknie i harmonijnie współgrają.
To takie cudowne.
Moja potrzeba oczyszczania siebie i świata na zewnątrz, tradycyjnie przybrała taki obrót, że sprzątam, usuwam, oddaję rzeczy niepotrzebne tak aby poczucie nadmiaru i chaosu zniknęło z mojego życia. I tak wzięłam się za korytarz. Ściany otynkowałam gliną i ponadto odnowiłam podłogi. Teraz otaczająca mnie biel cudownie na mnie wpływa. To idealne otoczenie do moich kolorowych snów i twórczych wizji. Bo na obrazach, zdjęciach i innych moich projektach jest bogactwo kolorów, faktur i struktur. Lubię więc potem wrócić do czystej, nieskażonej przestrzeni. Chwilowo nie wieszam nawet na ścianach zdjęć ani obrazów. Na to przyjdzie jeszcze czas gdy się upoję czystą, glinianą kartką, na której mogę namalować co tylko ma dusza zapragnie. Po powrocie Pavla w Bieszczady mogliśmy rozpalić ogień w odnowionym kominku i cieszyć się jego ciepłem.
Podłogę w pokoju też pobieliłam, starłam a na koniec zawoskowałam deska po desce woskiem pszczelim. Przy okazji wyremontowałam kilka mebli, bo czemu nie….Przede mną jeszcze kuchnia i kilka innych fragmentów prywatnej przestrzeni, które proszę o to, aby się nimi zająć.
{4-html}
Gdy pracowałam w korytarzu, wdzięczna glina zaczęła mi pokazywać jak ważne jest spojrzeć na mój dom jak na żywą istotę, którą przecież jest. Niekiedy o tym zapominam bałaganiąc czy nie dbając o niego, sabotowałam siebie samą. Bo jeśli swoje ciało traktuję jak świątynię, to dom też mam tak właśnie traktować. W ostatnich tygodniach miałam okazję dotykać niemal każdego cm kwadratowego podłóg, ścian, półek i tego co na nich. W ten sposób nawiązywałam nowy, magiczny kontakt z tą przestrzenią. Oswajałam ją na nowo zamieniając profanum na sacrum. I w tym uniesieniu będąc, siedzę teraz przy oknie. Za mną Połonina Caryńska a przede mną moja odnowiona, czysta przestrzeń korytarza, z której ścian uśmiecha się do mnie glina. A żeby podkreślić jej piękno, dorobiłam kolejne deski jako obramowania drzwi. A żeby dodać wesołości i zakończyć swój nowy obraz 3D, drzwi do pomieszczeń pomalowałam na niebiesko poza zaczarowanymi drzwiami bojkowskimi do kuchni, których czar jest tak ogromny, że bluźnierstwem byłoby je zamalowywać….
Zakochuję się na nowo w swoim domu a me ręce gnają teraz do kuchni…..do kolejnych odświeżających prac z gliną i drewnem. W międzyczasie tworzę lub zmieniam drewniane meble, podłogi i ściany.
A teraz przesuwam swoją uwagę na kolejne nieco zaniedbane cm kw. mojej przestrzeni aby je transformować…..
BOSONOGA Z DOLINY SANU EDZIA, 13.02.2020R.
Rozbielić świat – rozmowy z gliną
Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog