Te dwa słowa „święty” i „smutek” budzą sprzeczne uczucia i wydają się z pozoru do siebie nie pasować. Takie jednak czułe i troskliwe spojrzenie na siebie i swoje odczuwanie pozwala na osiągnięcie spokoju poprzez akceptację tego co się we mnie pojawia. Obserwuję dookoła siebie silny trend wznoszenia się ludzkości ku światłu, ku dobru i ku Miłości. Sama z radością dziecięcego serca podążam poniekąd tą drogą. Tyle, że gdzieś na tej drodze dostrzegłam pewne naturalne prawa naszej planety, które opierają się nadal na dualistycznym pojmowaniu świata i fizyce korzystającej z tych praw. Czym one są dla mnie? To pozorna walka światła i ciemności, dobra i zła, czerni i bieli, Po latach nie tylko zaakceptowałam istnienie tych przeciwstawnych sił ale przestałam wybierać. Nie potrzebuję usilnie wybierać pomiędzy światłem i ciemnością, dobrem i złem. Tym samym nie czuję się niczyją marionetką w tej dualistycznej walce o zwycięstwo bo i żadnego zwycięstwa dla mnie nie ma. Nie odrzucam ciemności, ponieważ nie definiuję ją jako coś złego, niedobrego i niepożądanego. Wspomniane przygnębienie biorące się ze złości, smutku czy innych emocji jeśli się pojawia to przyjmuję je z całym dobrodziejstwem. Wiem, brzmi niedorzecznie, bo jesteśmy nauczeni jako ludzie, że warto myśleć pozytywnie, afirmować, marzyć i wznosić się do światła. Jednak naturalna ciemność występująca w przyrodzie i obserwacja gwiazd w Bieszczadach i w innych miejscach zadziałały na mnie niezwykle terapeutycznie. Pisałam o tym wielokrotnie, że moje samotne wędrówki pod gwiazdami w dzikiej naturze: w lesie w górach nauczyły mnie oswajać się z ciemnością i z tym, co się pod nią kryje. Niczym alchemik z ciekawością i zachwytem z roku na rok odkrywałam nowe skarby jakie ta ciemność kryje. Dzięki nocy nie tylko mogłam ujrzeć gwiazdy na niebie ale również skarby i diamenty w sobie samej. Strach transformował się na zachwyt. Wchodzenie w ciemność mnie samej z pozoru straszne z czasem okazało się być pełną czułości i akceptacji drogą do odkrywania siebie prawdziwej z wszystkim co we mnie. Ta pasjonująca podróż trwa nadal a ciemność ta w przyrodzie i ta we mnie stała się moim sprzymierzeńcem. Ważną częścią alchemii jest rozpad i obserwacja tego rozpadu oraz ponowne łączenie składników czyli jakbym dzisiaj powiedziała integracja. Skoro weszłam całą sobą odważnie we własną ciemność i tą dziką i ani jedna ani druga nie tylko mnie nie zabiła ale na koniec utuliła, otoczyła mnie miłością i zrozumieniem, to dziś wiem, że każda emocja, każde zdarzenie wydające się z pozoru „negatywne” jest produktem mojego umysłu a jeśli wejdę w nie głębiej, pozwolę sobie na jego odczuwanie, odkryję nowe, niezwykłe potencjały, które mnie z pewnością zaskoczą. Gdy niekiedy mówię o ciemności, o jej terapeutycznej mocy, o jej pięknie i cudowności, spotykam się niekiedy z próbą nawracania mnie na światło zwłaszcza przez niektórych katolików, którzy próbują wyrwać mnie w ich mniemaniu z piekielnych i mrocznych czeluści tej ciemności. Zazwyczaj podstawą takiej komunikacji jest wzajemne niezrozumienie, bo niemal na całej naszej planecie ukochaliśmy sobie światło jako synonim dobra, miłości, zdrowia i szczęścia i ciemność jako synonim zła, piekła, zgorszenia, upadku. A ja wiem, że jestem tutaj między innymi po to aby tę ciemność odczarować – pokazać, że nie jest taka straszna jak ją „malują”. Dlatego też na poziomie psychologicznym zachęcam każdego do delikatnego, w swoim rytmie i z wielką czułością zaglądania w swoją własną otchłań i nie uciekania od niej. Czasem ktoś potrzebuje wsparcia terapeuty, przewodnika czy nauczyciela, innym razem zrobi to sam. Przebywanie sam na sam ze smutkiem z perspektywy alchemika albo obserwatora czy też ciekawskiego dziecka, które podgląda zakazany świat przez dziurkę od klucza może być „uzdrawiającą przygodą” pełną wyzwań, odkryć i zachwytów.
Przypomniała mi się jeszcze jedna metafora być może trafna. Tak się składa, że w naszym bieszczadzkim życiu często sortuję śmieci po naszych gościach i zajmuję się kompostowaniem żywności. Zbudowałam kompostownik, w którym następuję przepiękny proces przemiany. Z psujących się resztek warzyw i owoców, obierek rozpoczyna się proces gnicia i fermentacji. Co jakiś czas chodzę do kompostu aby grabiami przewrócić zawartość gnijących resztek. Na początku smród jest dość intensywny. Z czasem ten kompost zamienia się w cudowną, żyzną ziemię, którą nawożę rośliny, drzewa i kwiaty. To wspaniały proces transformacji, którego początek bierze się z zepsutego jedzenia. Czas, słońce, powietrze, woda i ziemia wchodzą we wspólną reakcję i zamieniają coś co jest, brzydkie, śmierdzące i nawet trujące w pełen mikroelementów nawóz wspierający wzrost roślin.
Podobnie jest z nami, ludźmi. Gdy odważnie sięgniemy do najczarniejszych zakamarków naszego istnienia: mroku duszy, wypieranych emocji, których nie lubimy, zdarzeń, ludzi, którzy działają na nas destrukcyjnie ale nie chcemy ich puścić i uwolnić się od nich, bo w tej relacji gdzieś głęboko tkwi ukryta jakaś korzyść, może się okazać, że po przejściu tych „gnilnych” procesów duszy, serca i umysłu dostaniemy się do nieskończonych potencjałów, które użyźnią nasze życie czyniąc je bardziej klarownym. A jeśli odważnie staniemy z tym, czego nie chcieliśmy strawić emocjonalnie to tak jak mówią nauki ajurwedy, pozwolimy okrężnicy działać i oczyszczać się i naturalnie zacznie się proces „uzdrowienia” przez to oczyszczanie – puszczenie tego co nam nie służy ale aby coś puścić trzeba odważnie zajrzeć do naszego życiowego kubła na śmieci. Czasem w tym śmietniku leżą na dnie : kiepska praca, toksyczny związek, niechciane miejsce do życia, nasze pełne złości nastawienie do innych ludzi, osąd samych siebie pochodzący z przeszłości z jakiś zgranych programów. Sortowanie tych śmieci, z czułością i ciekawością poznania może uświęcić cały proces poznania a ze sprzątania uczynić piękny proces transformacji nie poprzez walkę i zmianę ani nawet nie przez akceptację alę alchemiczną ciekawość procesu rozkładu, oddawania, scalania, dzielenia i znów łączenia ze sobą tego co z pozoru sprzeczne.
Tym razem dość enigmatyczny ten tekst bo poruszyłam w nim kilka wątków, ale tak popłynęłam w strumieniu tego przekazu więc nic nie zmieniam. Jest jak jest Z miłością
napisano gdzieś w 2021 r a może w 2022