Tam na Wschodzie

Tekst
Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog

Mój lepszy Wschód
Dzięki bieszczadzkim przyjaciołom i inicjatywie Parku Narodowego, przekroczyłam w ciągu godziny polsko – ukraińską granicę. W oka mgnieniu znalazłam się znów w innym świecie. Bo czym innym jest jechać w długą wyprawę w Gorgany, pakując się wytrwale, czekając na granicy wiele godzin i oczekując w kolejce paszportowej na swoją kolej. Potem długa droga po kiepskiej nawierzchni i wreszcie jesteśmy w górach.A tym razem samochody zostawiliśmy w Wołosatym a 15 minut później byliśmy już na czasowej granicy, gdzie na kilka dni stanęły strażnicze budki i w tych polowych warunkach miała miejsce kontrola paszportowa. Dość znamienne uczucie. Chwilę temu byłam w Polsce, w UE a teraz jestem po ukraińskiej stronie, zupełnie gdzie indziej.
Dlaczego? Bo dla mieszkańców Ukrainy jesteśmy bogaci, opływamy dostatek. I naprawdę jako naród staliśmy się bogaci. Tylko niekiedy nie chcemy tego widzieć. Mamy wszystko, czego nam trzeba a nawet wiele, wiele więcej bo przecież konsumujemy ponad miarę, wyrzucamy, marnujemy. Dotyczy to jedzenia, wyposażenia mieszkań, samochodów, wszystkiego, czego współczesny człowiek używa. Widzę to kilka razy w miesiącu na lokalnym wysypisku śmieci. Widzę jak trafiają tam nie uszkodzone, ale być może nie modne a może mniej funkcyjne kuchenki, lodówki, monitory i inne sprzęty. Sterta rzeczy już niepotrzebnych rośnie. Tymczasem po drugiej stronie Tarnicy (jak to określiła moja koleżanka – tej niewłaściwej, ale dla mnie chyba jednak tej właściwszej), w domu przerobionym na sklep z kafejką, gospodynie gotują pierogi z ziemniakami. Trwa to dość długo. W międzyczasie, zardzewiałym transporterem mężczyźni przywożą starą, zardzewiałą kuchenkę gazową wraz z piekarnikiem (pewnie zabraną na tę potrzeb ę z kuchni sąsiadów) i zanoszą ja schodami na górę. Piętnaście minut później na stole pojawiają się pierogi. Przed domem nad rozpalonym ogniskiem stoi na trójnogu żeliwny kociołek a w nim gotuje się gulasz. Siedzimy po jabłonką z rajskimi, zielonymi jabłkami. Pomiędzy drewnianymi stołami przechadza się sympatyczny psiak czekający na resztki z ludzkich stołów. Nad potokiem panowie piją swoje południowe, sobotnie kolejne piwo. Poniżej w wodzie gromadzą się sterty śmieci. Co chwila z zaułka wyskakuje młody mężczyzna i za 200 lub 300 hrywien oferuje swoje usługi przewozowe do granicy oddalonej o kilka kilometrów od wsi. Sierpniowe słońce praży mocno, ale owocowe drzewa dają schronienie. Widać, że na te kilka dni wioska nagle ożyła. Zalała się cała czerwonym rumieńcem delikatnego wstydu przemieszanego z gościnnością i ciekawością świata Zachodu, który to skrawkami my przynosimy w naszych turystycznych plecakach. Bo jesteśmy symbolem bogatego Zachodu tak samo jak niegdyś RFN było dla nas kolorowym, niedostępnym rajem. Jeszcze na granicy w lesie, za tabliczkę czekolady podarowanej ukraińskim gospodyniom, dostajemy pół kilo białego sera dla dwuletniego synka przyjaciółki, mocną palinkę dla jego ojca i dziewczyn (konsumowana na miejscu za zdrowie całej ludzkości), coś na osłodę w postaci czekolady i wiele innych pyszności. To wszystko Panie wyciągają spod stołu i nie chcą za te wiejskie dobra ani jednej hrywny od nas. Żadnych kas, paragonów, zbędnych przepisów, kontroli jakości jedzenia i innych komplikujących i pozornie porządkujących życie zasad.
Serdeczność, przyjaźń i ciekawość świata. Do tego pokora.
Dlaczego więc tak bardzo lubię Wschód jako taki? Odkąd mieszkam w Bieszczadach i żyję z Pavlem pochodzącym ze Słowacji a na „urlop” lubię wyjeżdżać w ukraińskie góry, czuję się pełnoprawną mieszkanką całych Karpat. Moim domem z urodzenia jest Polska, z wyboru Słowacja a z miłości i namiętności się rodzących – Ukraina..a potem jeszcze dalej i dalej na Wschód, głębiej po kolejne doznania. Jakie? Po prostotę, melancholię Słowiańską graniczącą z nostalgią za tym, co już było. Bo tak często czuję, że obcuję z żalem za utraconym carem i jego wizytami na wsi a potem „wspominkowy optimizmus” (jak mówi Pavol) za socjalistyczną „sprawiedliwością” gdzie każdemu dawano po równo bo tak i już. Równość wszystkiego doprowadza tak często do nostalgicznego zachwytu nad czasami komuny bo była praca i za nią pensja bez względu na to, czy ktoś się starał czy nie. A w tej nowej rzeczywistości przesyconej powoli kapitalistycznym stylem życia, pojawia się walka o przetrwanie, rywalizacja, której Wschód do niedawna nie znał. Bo ten mój Wschód to przecież swoisty koloryt wsi, zabawa do białego rana nawet jeśli zakończy się niekiedy bójką, o której wieś przez tydzień będzie opowiadała bo Ivan znów trafił do szpitala z nowymi pięcioma szwami na dłoni. Wschód jest lepszy od Zachodu bo jest nieprzewidywalny choć prosty, nieskomplikowany, gdzie nie ma miejsca na pośpiech. Każdego dnia budzi się z kacem dnia poprzedniego, pod powiekami nosi zlepiony wieloletni smutek i gorycz ale zabarwiony radością dnia codziennego, bo w tęczówkach oczu odbija się widok połonin i błyszczących w świetle księżyca potoków. Pod paznokciami Wschodnich mężczyzn znajduję grudy ziemi i torfu z pola pełnego nieskoszonego żyta a w sercu czuję wdzięczność za to, co dał bóg. Bo ten daje zawsze tyle ile się należy i na ile ktoś zasługuje. Pewnie dlatego przy domach z walącą się strzechą widzę za każdym razem obok zadbanych ogródków pełnych malw i słoneczników, kapliczki złotem opływające, w których na postumencie stoi oświetlona niemal cały rok ledowymi lampkami Maryja. Ona zawsze dostaje świeżo ścięte kwiaty z ogródka, choć kobieta doglądająca zupy w tej chacie takich kwiatów już pewnie o ślubu nie dostaje ale wcale tego nie oczekuje. Kobiecość to przecież gospodarność, to bycie matką i karmicielką. Dlatego ukraińskie kobiety im mniej mają, tym więcej dają. Gdy we wsi pojawiają się kobiety zachodu – wyzwolone, wolne emancypantki, próbują od razu zmieniać gospodynie w niezależne kobiety buntując je przeciw zastanym schematom. Tak rzadko jednak ktoś je pyta, czy może są jednak szczęśliwe w swoim obecnym układzie.






A ja w tym wszystkim coraz więcej i częściej już tylko z wdzięcznością i pokorą obserwuję. Nie oceniam, nie krytykuję. Nie wypominam, który styl życia jest lepszy czy gorszy z tą różnicą, że jednak moja nostalgiczna dusza skłania się bardziej do Wschodu z całą jego skomplikowaną paletą emocji, niż do Zachodu, który tak często uważa się za lepszy, bo tzw. bardziej cywilizowany. Jednak jeśli cywilizacja, bogata gospodarka oznacza oddalanie się ludzi od siebie, zamykanie domów i ubezpieczanie swoich dóbr przed kradzieżą bliźnich, to ja z całą świadomością wybieram wędrowanie na Wschód coraz dalej w kierunku drewnianych chat z kapliczkami, dalej niekończących się stepów i syberyjskich lasów. …wszędzie tam gdzie mieszka ludzkie oblicze….to zapomniane pełne miłości i zwyczajnej serdeczności nawet jeśli to oblicze budzi się niekiedy z kacem minionego dnia a na powiekach ma odciśnięty smutek Wschodu, i tęsknotę za niedoścignionym Zachodem.










Sierpień 2019r,Bosonoga z Doliny Sanu Edzia

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Kocia mama
Następny wpis
Moje narodziny po raz kolejny….masaże w jurcie