Wolność we mnie

Tekst
Dzikie podróze|Filozfia wiejskiej gospodyni domowej|Nowy Blog|Terapeutka Gaja

Leżę na plaży Las Mujeres na Lanzarote (kochane kobiety tego świata – to nasza plaża). Patrzę w kierunku Czarnego Lądu. Myślę o znajomych Mauretańczykach z Feurteventury i ich rodzinach, które pozostały w afrykańskiej wiosce. Myślę o tych wszystkich, którzy przyszli na świat w Erytrei, Syrii i oczekuję napływających od strony oceanu małych łodzi pełnych uchodźców. Robię to, bo od kilku dni kilkanaście razy na dobę latają nad nami wojskowe helikoptery patrolując precyzyjnie noktowizorami albo halogenami skierowanymi na wodę – całe wybrzeże. Czuję się więc jak bieszczadzkim domu. Jedynie zmieniła się granica. Tam pozornie „lepszy” i „gorszy” świat rozdzielają góry, tutaj zaś ocean. Uchodźcy z Afryki nadal wybierają Kanary jako miejsce do zamieszkania a na pewno jako pośredni punkt ich ucieczki za lepszym życiem w poszukiwaniu wolności, daleko od swoich reżimów i biedy. Ja wybrałam wolność, dlatego jestem po drugiej stronie tego świata, tego, który czeka na przybycie tych poszukujących wolności tej, której ja mam pod dostatkiem.


Dlatego każdemu urodzonemu w Europie, który choć trochę czuje się zniewolony, pragnę powiedzieć – wolność jest w Tobie. Żaden reżim, dyktatura ani warunki zewnętrzne nie mają na to wpływu i nikt tego ani Tobie ani mnie nie zabierze. Brzmi to górnolotnie, ale w swej prostocie to przecież najwyższa prawda. Dorastałam w dyktaturze, w erze komunistycznej. Przypadło na ten czas jednak moje mniej świadome dzieciństwo, mniej uczestniczące a bardziej obserwujące. Gdy przyszła młodość i dorastanie w gruncie rzeczy nie miałam wielu powodów do buntowania się. W życiu tzw. dorosłym nastała polityczna i ekonomiczna wolność, z której nie skorzystać byłoby czystym szaleństwem. Tkwić w poczuciu zniewolenia oraz dodatkowo wchodzić w rolę ofiary wydawało się nielogiczne, ale wiele lat przyzwyczajeń i tak robiło swoje i wpychało mnie niekiedy w koleiny ograniczeń i wewnętrznego więzienia.
Temat wolności cały czas krąży w moim sercu a jednocześnie przyciągam do siebie kwestie zniewolenia. Tak było w Katalonii – wydarzenia w Barcelonie ostatnich tygodni (manifestacje polityczne kobiet, wizyta króla nie na rękę Katalończykom i wielotysięczne demonstracje związane z aresztowaniem kilku polityków, którzy zorganizowali referendum), tak jest i tutaj na Lanzarote – wyspie położonej najbliżej Afryki gdzie wędruje moja uwaga i gna moje serce. Zatem czy czuję się zniewolona? Na pierwszy rzut oka ani trochę. Czuję się wolna i oddycham wolnością ale jakieś aspekty mnie przyciągają do siebie historie na granicy wolności i zniewolenia. W ślad za Saint Garmainem – warto się temu przyjrzeć i odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest moim więzieniem? Co mnie jeszcze blokuje, ogranicza, zniewala, co nie pozwala poczuć się pełną? Z tym pytaniem w sercu będę jeszcze trochę podróżować po wyspach aby znaleźć na nie odpowiedź, uświadomić sobie blokady, doświadczyć ich a potem puścić raz na zawsze. Ostatnie me rozpoznanie miało miejsce w Bratysławie w pewnej kafejce, gdzie czekałam na Pavla. W drugim dniu naszej podróży spotkałam się przy kawiarnianym stoliku z mym wewnętrznym krytykiem. To jedno z moich krat, moich więzień. Siedziałam w tym miłym miejscu i czytałam list do samej siebie napisany przed dziesięciu laty. Wzruszyłam się bardzo, ponieważ był on niezwykle autentyczny, mądry, pełen pasji, zaangażowania i wzruszający. Uświadomiłam sobie, że pisząc, w stu procentach jestem prawdziwa, zawsze. Pisząc, nie boje się niczego, jestem pewna swych racji i tego kim jestem.
Siedzący naprzeciw mnie krytyk od zawsze był wobec mnie niezwykle wymagający, wysoko umieszczający poprzeczkę, dążący do perfekcjonizmu w takim stopniu, że blokował przez lata publikowanie tych tysiąca już napisanych stron. Nie pozwalał aby świat je przeczytał, bo jeszcze nie czas, bo dystans za mały, bo jeszcze mam za mało do powiedzenia światu, bo mój kunszt literacki jest daleki od ideału, bo jestem wtórna, bo po co dokarmiać wygłodniałe swe ego domagające się poklasku i wiele, wiele innych kontrargumentów. Tu i teraz przyszedł czas na zmianę ról. Podziękowałam szczerze memu krytykowi za jego dotychczasową z pasją wykonywaną pracę. Stanowczo jednak określiłam przydział nowych ról. Od teraz w przestrzeni pisania, kieruję się wyłącznie sercem a on ma mnie słuchać bez zastrzeżeń. Rolę jaką mu pozostawiam to rola korektora. Niech poprawia błędy stylistyczne, gramatyczne, w składni, interpunkcji. Niech zaprzęga do tego umysł i niech razem pięknie mi służą. W tym jest dobry i w takim wymiarze go potrzebuję.
To tyle. Z kawiarni wyszłam po dwóch godzinach lżejsza o co najmniej trzydzieści lat skomplikowanego bagażu analityczno – krytycznego do mej istoty. I z czymś jeszcze. Uświadomiłam sobie, że dar pisania nie został mi dany aby go marnotrawić. Pochodząca z niego twórcza radość i energia, która mnie napełnia są błogosławieństwem, który mam wykorzystywać i dawać go dalej. Nie zatrzymywać tylko dla siebie. Zatrzymanie go dla siebie nie jest wcale aktem pokory ani skromności ale nielogicznym zachowaniem. Patrząc na swoje życie z tej nowej perspektywy z ogromną lekkością, wsiadłam do naszego astrobusa, który miał nas zawieźć w dalszą podróż przez Atlantyk.






Wróciwszy do dzisiejszego, pięknego dnia na plaży Mujeres, napiszę, co czuję. A czuję, że me życie jest piękne, bo tak wybrałam. Mój dom jest cudowny, bo takim go stworzyłam.
Każdego dnia doświadczam faktu, że wszystko, co stwarzam w swoim umyśle naprawdę manifestuje się nieustająco. Czy chcę więc stwarzać negatywne sytuacje, które mi przeszkadzają tworzyć, działać w radości, kreować? Nie. Stanowczo nie. Pragnę dla siebie i otaczającego mnie świata wszystkiego co najlepsze, najradośniejsze i najpiękniejsze. Przyjmuję i daję to samo.
Sama do siebie dzisiaj z radością powiem po raz kolejny, jeszcze raz….
Parate, piensa. Preguntate a ti mismo que es importante. Preguntate a ti mismo que de verdat quieres. Y luego siguelo.

(zapytaj siebie co jest ważne, zapytaj siebie czego naprawdę chcesz. A potem pójdź za tym).

A zatem po raz kolejny, na nowo, idę….przed siebie, chwilowo płynę, bo znów jestem na Atlantyku płynąc niewielkim statkiem z Lanzarote na Fuertaventurę. Pod pokładem czeka na nas nasz astrobusik a nasza perspektywa zmienia się. Zmniejsza się wyspa, na której spędziliśmy kilka dni. Wojskowe czarne helikoptery majaczą już w oddali zabierając ze sobą historie nielegalnych podróżników. A my jawnie, bez ukrywania się podróżujemy na pokładzie statku, bez konieczności ukrywania swej umownej tożsamości, bo czym ona tak naprawdę jest, skoro i tak wszyscy się znamy i pochodzimy z jednego….


Dziękując za mą cudowną podróż, pozdrawiam wszystkich wietrznie i radośnie.

Bosonoga z Doliny Sanu Edzia, 14 listopada 2019r. Z drogi z Lanzarotena Fuerteventurę

Udostępnij artykuł na:

Poprzedni wpis
Stare ustępuje nowemu
Następny wpis
Rozbielić świat – rozmowy z gliną