Zima we mnie. Pobądź jeszcze trochę z nami tak jak nas tego nauczyłaś. Chciałoby się powiedzieć aby nadal trwała, aby sobie jeszcze pobyła ze swoim śniegiem, monochromatycznością, czystością, ciszą i moją energią skierowaną do wewnątrz, do środka. Jeszcze za wcześnie na rozkwitanie przyrody i ludzi, jeszcze na czas na wiosenne przebudzenie przyrody i nas ludzi w niej i z niej żyjących.
U nas zima na zewnątrz to brak gości albo ich niewiele, o wiele mniej pracy a przynajmniej inna jej intensywność. Poza tym przyroda tak to sobie wymyśliła, że sama zimą zasypia, drzewa jesienią zrzucają swoje liście, cofają soki, całą energię przesuwają w dół do ziemi, przez korzenie łączą się z poszyciem lasu i w tej utajonej komunikacji niesłyszalnej wprost dla ludzkiego ucha, sobie śpią i sobie śnią o tym co na ziemi i o tym co w niebie. My ludzie robimy to samo a przynajmniej robili to nasi przodkowie a ja z racji życia na wsi i zestrojenia z rytmami czterech pór roku nauczyłam się pokornie i z radością korzystać z wiedzy Gai i jej mądrości.
Piszę o tym dość często, bo doceniam coraz bardziej możliwość brania od natury tego co najlepsze i nie stawiania jej oporu. W tym roku jest jednak nieco inaczej. Zima w górach bywa długa choć nie tak surowa jak przed laty. Ocieplenie klimatu jest faktem i wszystkie żywioły zdają się o tym nam przypominać od oceanów, wulkanów po rzeki i żywioł powietrza, który poprzez rozgniewany wiatr potrafi wiele namieszać w życiu ludzi. Tym razem zima kończy się o wiele wcześniej i chyba nie wszyscy jesteśmy na to gotowi. Z jednej strony tęsknimy za wiosną, ale z drugiej jest takie poczucie, że chciałoby się pozostać jeszcze trochę pod śniegiem, pod ciepłym kocem, przy kominku słuchając muzyki z winylowych płyt choć to oczywiście tylko maleńki fragment zimowej rzeczywistości – ten najbardziej romantyczny.
W tym roku Gaja dość nagle i nieco brutalnie wybudza nas i wyprowadza z niedźwiedziej gawry nie czekając na naszą gotowość lub jego brak. Do kwietnia tak daleko, a na Carycy coraz mniej śniegu, nad dole nie ma już wcale a jeszcze dwa tygodnie temu wszędzie dookoła nas był biały puch.
Zima to czas kontemplacji, pełnego i świadomego wycofania się do wewnątrz. To spotkania ze swoim sercem, z tym co czujemy, co jest nasze a co wzięte od innych a zatruwa nam życie. To podróże w otchłań naszego odczuwania, tego przed czym uciekamy i i tego, za czym gonimy. Pouczające retrospekcje, snucie marzeń na jawie i we śnie – to idealny czas i przestrzeń właśnie w okresie zimy bo wtedy wszystko zwalnia, usypia, wycisza się. O ile w mieście ten proces jest zaburzony to na wsi, odczuwam ten proces bardzo organoleptycznie niemal każdym fragmentem swojej skóry.
W naszej szerokości geograficznej temu odczuwaniu sprzyja niemal wszystko. Choćby dotkliwe zimno skłania nas do zakładania większej ilości ubrań, otulania się wełnianym szalem, chronienia dłoni i głowy przed mrozem, ogrzewania się przy ogniu. Ta duża ilość ubrań chroni nas jednocześnie przed innymi, przed ludźmi,z którymi nam nie po drodze, tymi, którzy nas krzywdzą ale tego nie widzimy,spotkaniami, które być może już nie mają dla nas większego sensu, bo my nic od siebie nie dajemy a i niczym nie zostajemy obdarowani. Te ubrania to pancerz ochronny aby nie zostać zranionymi i jasny komunikat – zatroszcz się o siebie. Być może po to jest właśnie ta nasza piękna, polska zima – spotkania ze sobą i z tymi najbliższymi, którzy są ważni w naszym życiu. Na zewnątrz w przyrodzie dzieje się o wiele mniej a cała akcja zwana życiem rozgrywa się głównie głęboko w ziemi, pod śniegiem w systemie korzeniowym w rdzeniu jestestwa tam gdzie wszystko się zaczyna i gdzie się kończy. My też możemy się tego nauczyć – obserwując naturę spotykać się bezpiecznie w z naszą prawdziwą naturą ludzką z jej całą paletą barw – z tym co lubimy i czego nie w sobie, z tym co piękne i z tym co obrzydliwe, z tym czym się zachwycamy w narcystycznym lustrze poznania i z tym co z goryczą lub wstydem odrzuciliśmy.
Po nagłym ociepleniu się, moje czerwone porzeczki puściły pąki, koty zyskały letnią energię i coraz więcej czasu spędzają na zewnątrz. Przyleciały dzikie gęsi zwabione ciepłem zaskakującej lutowej wiosny. We mnie też wstąpił duch przedwiośnia. Zaczęły się porządki wiosenne na zewnątrz – zbieranie gałęzi, liści po jesieni (tych nie zbieram jesienią, ale wiosną). Jednak mam poczucie, że nie jestem jeszcze gotowa na tegoroczne przedwiośnie. Pobyłabym sobie jeszcze w energii zimy, w schronieniu domu, przy ogniu. Jednocześnie to dla mnie znak, że tak naprawdę tęsknię nie za zimą ale za tym co ona sobą reprezentuje. A co to takiego? To wewnętrzny Dom – stabilny, silny taki, któremu można zaufać, ojcowska energia oparcia. To być może też chęć ucieczki przed odpowiedzialnością za zobowiązania, których się podjęłam a z którymi związana jest wiosna. Dlatego teraz, tutaj jest idealnym czasem abym przyjrzała się swoim planom i marzeniom na najbliższy czas – czy z nimi rezonuję, czy jest mi w nich dobrze, bezpiecznie, miło i radośnie, czy napawają mnie ekscytacją czy raczej strachem przed porażką. To dobre pytania a w tym roku zima, która odchodzi skłania mnie do szybszych na nie odpowiedzi. Choć wiem, że jeszcze niejedne mrozy do nas przyjdą i zaskoczą moje porzeczki, me koty i mnie samą, to serce zaczyna się przygotowywać do wiosny, do czasu rozkwitu, soczystej zieleni, pierwszej śnieżycy, pąków na mych drzewach owocowych i pszczół pracujących pośród ich konarów. Już czas na wiosenne przebudzenie, nieco gwałtowne bez gotowości na to, co nadchodzi ale koniec końców w zgodzie z tym co się dzieje …….Akceptując te zmiany na zewnątrz akceptuję jednocześnie zmiany w sobie ale również swoją niezgodę na nie. Przyjmuję do siebie mój brak gotowości, że oto nadchodzi ona wiosna, przyjmuję fakt, że nie jestem gotowa i pewnie nigdy nie będę co jednocześnie uwalnia mnie z wewnętrznej potrzeby kontroli tego na zewnątrz i kontroli emocji we mnie. Puszczam w sobie wszystko: przywiązanie do stałości, do pojawiania się i znikania czterech pór roku, do swoich reakcji na nie, moich oczekiwań wobec słońca, deszczu, wiatru, kwitnienia, wobec moich bliskich, mnie samej. Dokładnie pisząc te słowa, czując ogromną swobodę i wolność, poczułam też jak energia w pokoju zmieniła się. Przestrzeń stała się większa, lżejsza, jakby cieplejsza a mnie wypełniła lekkość, uczucie, które nazwałabym „beze mnie” – czuję, że jestem w ciele, ale jednocześnie tuż ponad i to jest miłe i to jest zwyczajnie Dobre i pełne Miłości. Moją lekkość i miłość poczuły kotki i zaczęły schodzić się do mnie na kolana. Oto fotografie to ilustrujące.
Sporą lekcją w moim życiu jest utrzymanie mego stanu swobody i akceptacji tego co jest i jakim jest. Nie było by jednak tego bez nauki pozwalania sobie na stawianie oporu zmianom. Stawiając czemuś opór, sprzeciwiając się nawet kosmicznym prawom czy prawom przyrody, na które nie mam wpływu, mogę sobie szybciej uświadomić swoją ludzką śmieszność a jednocześnie uwolnić się od imperatywu kontroli…..Dlatego jeśli Gaja zdecydowała się na to aby zesłać nam swoje Przedwiośnie, to niech zsyła. Inna sprawa to fakt, że do zaburzeń przepływu czterech pór roku i ich rytmiki przyczyniliśmy się my ludzie, pewnie więc i stąd wzięła się moja niezgoda na to. Tak czy inaczej świadomość, że wszystko wkrótce zacznie kwitnieć, zielenić się, pachnieć olejkami eterycznymi kwiatów jest niezwykle pocieszająca i napawa mnie radością……Zatem rozkwitaj proszę świecie w nas i na zewnątrz jeśli tak jest dla nas lepiej.
Z miłością
22 lutego 2024r. Dwernik Bieszczady, Bosonoga Eyra